„Wiedza daje pokorę wielkiemu, dziwi przeciętnego i nadyma małego”
Lew TOŁSTOJ
A w sercu ciągle maj...
Szczęśliwi, opaleni, odnowieni karaibskim słońcem i słoną wodą wróciliśmy na nasze stare śmieci. To był wspaniały rejs : maluchy pokochały wodę i odważyły się pływać, młodzież podszkoliła swoje żeglarskie umiejętności, dorośli zakochali się w SUP’ach a starszyzna przekazywała swoje doświadczenia wszystkim pozostałym zadowalając się obserwowaniem, plotkarstwem i obgadywaniem poprzednio wspomnianych.
Maluchy : Aleksander i Elżbietka
Starszyzna
A ja ? Czy znalazłem swoją Wyspę Magiczną ? Chyba tak. I chyba było ich nawet kilka. Zacznę od tej, która zrobiła na mnie największe wrażenie : UNION ISLAND w archipelagu kilkunastu wysp Grenadyn.
Wypierdek wulkanu, czytaj kawałek wystającej z morza wulkanicznej skały o wymiarach ok. 5 x 1,5 km, powierzchni ok. 9 km2 i wysokości ok. 300 m npm, na której mieszka niecałe 3000 ludzi w 95% potomków niewolników. Dwie piękne piaszczyste zatoki, kryształowa woda i żyzna gleba. GLEBA, która pozwalała na uprawę bawełny, bo z tego słynął ten skrawek lądu. Szkoda tylko, że ta uprawiana przez kilku białych plantatorów bawełna nasączona była potem i krwią przepracowanych i niedożywionych niewolników. Pamiętamy wszak, dlaczego kapitan Bligh popłynął po drzewo chlebowe na Thaiti. W XVII i XVIII wieku setkami zwożono tu głównie z Nigru i Ghany czarnych niewolników. Pamiętacie trade triangle, o którym pisałem w drugim tomie moich wspomnień ? To właśnie w znanym nam Cotonou w Beninie wymieniani byli na broń i ładowani na brytyjskie statki by wylądować na skrawu ziemi zwanym dziś Union Island.
Dlaczego więc Union Island był moją Wyspa Magiczną ?
Nie ze względu na wspaniałą, szeroką zatokę Chatham Bay.
Nie ze względu na odradzająca się wyspę i jej mimo wszystko uśmiechniętych mieszkańców, z których wielu mieszka jeszcze w namiotach po huraganie BERYL który w lipcu 2024 wiejąc z siłą 300km/godzinę zmiótł wszystko z jej powierzchni.
Nie ze względu też na obelisk na centralnym, trójkątnym placyku miasteczka Clifton, który pogrążył mnie w głębokim smutku, i którego napis cytuję poniżej.
“This plaque is erected to the memory of all the African Slaves that dies in Union Island during the time of slavery. This plaque is also dedicated specially to the fifty three slaves who died during a period of ten months (Sept. 1777- July 1778) as a result of the harsh living conditions and cruel slave drivers of that time. This was the same period when cotton production increased one hundred and twenty percent and the time of major infrastructural development.
May they rest in peace”.
„Ten obelisk powstał dla pamięci wszystkich afrykańskich niewolników, którzy zmarli na wyspie Union w okresie niewolnictwa. Ten obelisk jest szczególnie dedykowany 53 niewolnikom, którzy zmarli w ciągu 10 miesięcy (od września 1777 do czerwca 1778 roku) na skutek wyjątkowo trudnych warunków życia i okrutnego traktowania w owym czasie. To był okres, w którym produkcja bawełny wzrosła o 120% powodując olbrzymi wzrost pracy przy budowaniu nowej infrastruktury na wyspie.
Niech spoczywają w pokoju...”
Nie. Nie zatoki, nie mozolna odbudowa i nie obelisk. Union Island został moją Wyspą Magiczną ze względu na niewyobrażalnie dla mnie dobre relacje pomiędzy potomkami niewolników i kilkoma zaledwie białasami, których być może przodkowie tak wiele krzywd wyrządzili przodkom dzisiejszych mieszkańców tej wyspy.
Poznaliśmy i jednych i drugich. Ci pierwsi z uśmiechem otwierali przed nami zamknięte resztki ocalałych restauracji by nas nakarmić. Ci drudzy (jedyna biała rodzina) zaskoczyli nas swoją empatią w stosunku do tych pierwszych i bezdomnych. Jedyny hotel na wyspie udostępnił wszystkie ocalałe po huraganie pokoje dla bezdomnych, którzy stracili swoje domy. Zaskoczony byłem jak wiele miłych słów, jak wiele podziękowań i wzniosłych słów spotkałem pod adresem białego Jean Marc’a, który zakasał rękawy i wraz ze swoimi czarnymi współmieszkańcami odbudowywał wyspę i niósł pomoc wszystkim potrzebującym. Da się ? DAJESZ – BIERZESZ jeśli pamiętacie moje życiowe motto. On dawał i dlatego te wspaniałe relacje pomiędzy potomkami podludzi-niewolników i potomkami bezwzględnych nadludzi, zrobiło na mnie tak duże wrażenie...
Niewolnictwo a chrześcijaństwo, ponownie zahuczało w moim kondensatorze świadomości. Choć na chwilę poczujcie się niewolnikami i wejdźcie w ich skórę. Spróbujcie wyobrazić sobie ich sytuację. Wbijcie się choć na minutę w ich stan umysłu. Przenieście się w przeszłość i ubierzcie w czarną skórę. Pomyślcie, że nie macie swojej woli, że nic nie możecie, że nie macie żadnych praw, że jesteście przedmiotem, czyjąś własnością a waszym jedynym obowiązkiem jest słuchanie i wykonywanie poleceń. A przecież byli tacy sami jak my. A przecież również wśród nich byli intelektualiści, wrażliwi artyści i na swój sposób przedsiębiorcy. Byli też energiczni, ambitni i żądni sukcesu. Odarto ich z wszystkiego. Odarto ich z człowieczeństwa, odarto ich z godności i zrobiono pożytecznymi zwierzętami. Nie dlatego, że wolno wykorzystywać zwierzęta, ale dlatego że zwierzęta nie mają świadomości, że zwierzęta nie znają pojęcia godności i honoru, że zwierzęta nie czują na sobie pogardy, że zwierzęta nie są na tyle rozwinięte by zrozumieć, by czuć na sobie podłość innych.
Jak zatem niewolnicy znosili taki stan rzeczy i usprawiedliwiali bydlęce zachowanie białych ? UWIERZYLI, że kolor skóry jest wyznacznikiem wartości człowieka, bo tak chciał Bóg przywleczony przez białych. Żaden ich duch ukryty w drzewie, kamieniu czy ptaku, nie śmiałby wmówić im, że kolor skóry jest wyznacznikiem wartości człowieka. Wartości każdego CZŁOWIEKA, który jest równy wobec Boga czym tak sarkastycznie mieni się religia przywleczona tu przez Białych...
Czy nie jest to OBURZAJĄCE ? Czy istnieje granica hipokryzji i obłudy czcigodnych chrześcijan dumnie zachwalających Zachodnią Chrześcijańską Cywilizację jako jedyną, najwspanialszą i przewyższającą wszystkie inne na świecie ? Czy zaiste jest się czym chwalić i być dumnym ?
Czy nie miałem racji, kiedy we wstępie drugiego tomu moich wspomnień napisałem, że „podróże zmuszają do myślenia, bo są otwieraczem wielu zamkniętych zakamarków i wielu zaryglowanych drzwi„? Otworzyłem. Odryglowałem chyba kolejne...
A jakieś maleńkie Wysepki Magiczne ? Oczywiście, że TAK :
RODZINA. Na zakończenie drugiego tomu moich wspomnień napisałem, że wspólnota zbliża ludzi, a brak kontaktów oddala ich od siebie, że biesiadny stół zbliża ludzi, a jedzenie w samotności oddala ich od siebie, że wspólne przeżycia zbliżają ludzi, a brak wspólnych przeżyć oddala ich od siebie.
Hippi ???
Tak. Pomimo różnych charakterów i doświadczeń, na pewno wszyscy jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie za co powinniśmy podziękować naszej Małgosi. Uczynię to więc w imieniu wszystkich : Simply DZIĘKUJEMY GOSIA -😊
Trzy siostry ?
Szczęśliwa ?
Karola... i on
Macierzyństwo
Nieźle...
Siostrzyczki ?
Wciąż zakochani
SZTORM. Zwyczajowo w tym okresie i na tym akwenie maksymalne wiatry wieją z prędkością 4-5 B, a więc około 30 km/godzinę co jest żeglarskim ideałem. Ale pomimo, że nowy przywódca demokratycznego (oby jeszcze) świata nie wierzy w zmiany klimatyczne to mu podpowiem : są. Płynąc bowiem pomiędzy wyspami St. Vincent i Santa Lucia „złapaliśmy” 8-9 w skali Beaufort’a, a w porywach początek 10 Bf, co daje wiatr około 90 km/godzinę... Da się ? Daliśmy radę przy dużej adrenalinie i satysfakcji młodych adeptów żeglarskiej sztuki.
Zaczyna się...
Zaskoczenie ?
I zaczęło się
10 Bf wystarczy ?
TOLERANCJA. Bo miłość kobiety do dziecka jest taka sama bez względu na kolor skóry. To biologia. To nie ideologia słaby nasz obecny prezydencie.
Z kelnerką na wyspie St. Vincent
Jak dobrze, że nasi najmłodsi już od dziś, już od najmłodszych lat nasiąkają tolerancją i rozumieją, że INNOŚĆ nie oznacza gorszość...
Dziękuję Ci wspaniała Załogo za ten rejs...
Dziękuję i... do następnego tak udanego rejsu -😊
Komentarze