“If you want to be happy, have ZERO expectation of others, take 100% responsibility for your life, and be grateful for what you have”
Autor Nieznany
KOPENHAGA.
Do Danii wjechaliśmy drugim najdłuższym mostem na świecie, przerzuconym nad bałtycką cieśniną Sund. To drogowo-kolejowy most Oresundsbron, o długości 7845 m, łączący Kopenhagę ze szwedzkim Malmo, przekazany do użytku w 2000 roku. Marzyłem by nim przejechać a moje marzenia często się spełniają. Pomagam im -😊
Zaraz po zakwaterowaniu ruszyliśmy w Kopenhagę... Pierwszy szok : kwiaty, kwiaty, kwiaty przy kamienicach i…setki rowerów. Kopenhaga zrobiła wspaniałe wrażenie.
No i zaczęło się zwiedzanie na „półoddechu“… Ponownie zapierało nam dech w piersiach za każdym zakrętem i za każdym zaułkiem. Piękne kamienice udekorowane różami, malwami, innymi kwiatami i rowery. Dużo rowerów. Rowery „przytroczone“ przy kamienicach, rowerowych parkingach, pod latarniami, drzewami i sunące spokojnie specjalnie wyznaczonymi drogami…
Trudno opisać wszystko, co może podobać się w Kopenhadze.
Nam podobało się wszystko i uznaliśmy ją za największe-najmniejsze i najpiękniejsze miasto Skandynawii. Największe, bo chodziliśmy 12 do 15 kilometrów dziennie. Najmniejsze, bo zawsze byliśmy „na starówce”, a najpiękniejsze, bo wszystko jest tu ładne, historyczne, ciekawe, różnorodne i tętniące życiem.
Nie wiem od czego zacząć... Na początek więc, kilka moich Wysp Magicznych :
Idąc do muzeum Carlsberg‘a (miałem nadzieję na muzeum browarnictwa a to okazało się muzeum sztuki), trafiliśmy na intrygujący pomnik „Fuck”. Skąd „fuck” ? Bo mieszkańcy okolicznych kamienic nie zgodzili się na przerobienie zielonego skweru na parking samochodowy... Najpierw były protesty, potem wspaniały i zdecydowanie jednoznaczny pomnik, a potem ostateczne zwycięstwo mieszkańców i porażka holenderskich inwestorów... Brawo Kopenhaga !!, zawołaliśmy kolejny już raz...
Potem był pomnik Andersena, przy którym każdy turysta robi sobie fotkę polerując jego mosiężne kolano w braterskim dotyku.
Kolorowymi uliczkami doszliśmy do nabrzeża NYHAVN. Hmmm... ciekawa historia. Nyhavn to kanał wybudowany z inicjatywy króla Kristiana V w latach 1670 - 1675 przez szwedzkich jeńców wojennych. W założeniu był kanałem prowadzącym do centrum miasta, czyli Placu Królewskiego. Przy nabrzeżach rozładowywano ryby, piwo, wino i najróżniejsze towary importowane. Szybko powstały tu piękne, kolorowe kamieniczki, których kolory przypisane były do właścicieli handlujących towarami. Płynąc więc do adresata nie posługiwano się numerem domu, adresem, czy też nazwiskiem kupca, ale kolorem domu. Np. zamiast „płyniemy do Wiącka po koparki”, mówiono „płyniemy do czerwonej kamieniczki”. Bardzo szybko na parterach i w piwnicach kolorowych kamieniczek powstały burdeliki, które w równym stopniu jak alkohol gasiły pragnienia wyposzczonych żeglarzy. Fakt : ze statku do przybytku rozkoszy mieli zaledwie kilka kroków. Prostytucja i szynk opłacały się bardziej niż handel koparkami.
Czas mijał… Dziś restauracje zajęły miejsce burdelików, a kupieckie nabrzeże zastąpione zostało nabrzeżem turystów... Pozostały nietknięte i dziewicze bruki, które przypominają o zamierzchłych, barwnych i jakże ciekawych czasach.
Pijąc duńskie piwo w knajpie „Pod Śledziem”, możecie dziś leniwie obserwować różnorodnych przechodniów, nieświadomą, beztroską młodzież i „kanapkowiczów”, których kieszeń nie pozwala na restauracyjne krzesło, a jednak ciekawość świata pcha ich do zwiedzania. Posłuchacie też smędzącej gitary ulicznego grajka i napawać możecie wzrok stojącymi wzdłuż kanału kutrami, jachtami czy łodziami a także kolorowymi domkami, do których przyklejone są dziesiątki restauracji. Nic dziwnego, że Nyhavan zwany jest najdłuższym barem świata, gdzie śledzie i trunki serwuje się do późnych godzin nocnych.
W NYHAVN wróciliśmy duchem do XVII wieku i tylko ubrania teraz są inne...
W końcu, 3 wspaniałe kompleksy pałacowe : Christiansborg, Amalienborg i Rosenborg. Ale nie one były moimi Wyspami Magicznymi. Moją kolejną Wyspą Magiczna była historia Żydów duńskich podczas II-ej wojny światowej.
Amelienborg
Kiedy 9 kwietnia 1940 roku Hitler zaatakował Danię to jej armia liczyła 14 000 żołnierzy. Nic więc dziwnego, że ówczesny król poddał państwo po... JEDNEJ godzinie walk obronnych. Król poddał państwo, ale to nie wystarczyło Niemcom... Szybko zarządzili spis ludności żydowskiej w celu wysłania ich z bezpowrotnym biletem do Auschwitz... Duński ruch oporu był jednak szybszy. Wszystkich zarejestrowanych Żydów ewakuowano łodziami rybackimi przez cieśninę Sund to neutralnej Szwecji, ratując w ten sposób życie 8000 ludzi. Jeżeli podczas całej II-ej wojny światowej zginęło ok. 3700 Duńczyków to uratowanie 8000 Żydów było heroizmem zasługującym na najwyższy szacunek. Brawo Duńczycy ! Zawołaliśmy kolejny już raz...
Zachwyciliśmy się Kopenhagą. Miastem kwiatów, rowerów, czystego powietrza, czystej i smacznej wody w hotelowym kranie. Zachwyciliśmy się architekturą miasta, mieszanką nowoczesności z tradycją i historią. Pokonywaliśmy dzień w dzień od 10 do 15 kilometrów pieszo by zachwycać się nowym widokiem za każdym kolejnym zakrętem by, jak wspomniałem na początku, zwiedzać to miasto z zapartym tchem i otwartą z wrażenia gębą...
A na koniec... A na koniec tamtejsze Juwenalia, czyli święto studentów z okazji zakończenia roku akademickiego... Oj !! Zakręciła się łza w moim oku na wspomnienie podobnych wyczynów na krakowskich ulicach pół wieku temu (!!!) Oj... tam też piwo lało się strumieniami a tańce, śpiew i radość emanowały z naszych młodych jestestw, wydzierały się z naszych gardeł i błogosławiły nasze niewinne i beztroskie jeszcze dusze. Wszystkiego najlepszego duński żaku... Każdy wiek ma swoje prawa... Byliśmy z Wami całym sercem...
BERLIN.
Jak opowiadał nam nasz przewodnik, nazwa miasta powstała od słowa BRL – bagno, czyli miasto na bagnach. I rzeczywiście w wielu miejscach widać pomalowane na różowy kolor system rur prowadzonych równolegle i ponad ulicami miasta. To podobno wciąż wysysany muł spod jego fundamentów...
Nasz kochany Peter zapomniał jednak o jeszcze innej hipotezie nazwy tego miasta : to BRAL od słowiańskiego imienia Bratosław, który to miasto założył. W V wieku istniała tu osada Kopanica, której nazwa pozostała do dziś, jako jedna z dzielnic Berlina. Wczesno-średniowieczna Kopanica zamieszkana była przez Słowian Hawelan, nic więc dziwnego, że w XII wieku istniało tu Księstwo Kopanickie jako lenno Polski za Bolesława III Krzywoustego...
Nie wiem co spowodowało upadek wielkich kiedyś terytoriów Rzeczypospolitej... Z jednej strony pradawne ziemie Słowian sięgające Berlina, z drugiej potęga na dalekiej północy, z trzeciej zaś obecność aż na rosyjskim Kremlu... Dlaczego tego nie utrzymaliśmy ? Dlaczego skurczyliśmy się na przestrzeni wieków? Dlaczego wciąż tak bardzo jesteśmy podzieleni ? A może to nieprawda, że Bóg zawsze chronił Polskę ? A może właśnie dał ją na pożarcie własnych obywateli ?
Berlin nie zrobił na nas dobrego wrażenia. Wielgachne, jakby wciąż jeszcze „socjalistyczne” miasto z rodzynkami olbrzymich gmachów typu Pałac Hohenzollernów, czy wielka Katedra Berlińska. Zastanawiałem się po raz kolejny skąd tak olbrzymie marnotrawstwo, skąd ten kompleks niższości ugłaskany potężnymi budowlami, skąd to marne świadectwo wielkości poprzez zewnętrzny blichtr. Jak wiadomo, to nie szata zdobi człowieka, choć znamy prezydenta, któremu skromny, wspaniały, demokratyczny Biały Dom jest „za mały” by zagłaskać jego „ego”. Musi dobudować olbrzymią salę bankietową, musi go zeszpecić, musi zagłaskać swój kompleks niższości... A przecież 200 lat temu trawniki Lincolna utrzymywało 18 owiec, a Biały Dom nie był nawet ogrodzony... Wielkość dawał lud i capitol, a nie mieszkanie najważniejszego urzędnika, a jednak tylko urzędnika...
Pałac Hohenzollernów
Bundestag
Miejsce niegdysiejszego przejścia granicznego pomiędzy wschodnim i zachodnim Berlinem to Charlie Check Point, a tuż obok niewielkie fragmenty Muru Berlińskiego przy których wszyscy robią zdjęcia, choć to symbol absurdu i wstyd dla ludzkości...
Przyznam, że niezbyt radośnie czułem się w Berlinie. Duch faszyzmu, II-ej wojny światowej i DDR’u wisiał nad naszymi głowami. Nie rozumiałem sztucznego podziału tej stolicy. Gdzie kończą się ambicje a gdzie zaczyna ludzkość ? Jak to nazwać ? Jak można odgradzać murem rodziny, krewnych i przyjaciół. Tak bardzo unosi się tu świadomość niesprawiedliwości, nadmiaru chorych ambicji, zła i ludzkiej tragedii.
A jednak Berlińczycy są bardzo uprzejmi, choć ani recepcjonista, ani konsjerż nie czuli się komfortowo, gdy pytałem o miejsce spalenia zwłok Hitlera i Ewy Braun. Pomagali jak mogli, a nie wiedząc o takich szczegółach (wszak niewielu gości zapewne o to pyta), pokierowali nas do muzeum nazizmu. Przyznam, że byłem zażenowany zadając im takie pytanie. Czy oni powinni odpowiadać za zbrodnie swoich przodków ? Czy sami nie poddalibyśmy się fałszywej narracji bombardowanej z ofiarowanych bezpłatnie słynnych głośników Goebbels’a ? Czy dziś nie stoimy przed podobną indoktrynacją, manipulacją i obłudą ?
Tak, zwiedziliśmy to smutne muzeum przy Schonerberger Strasse 23A, gdzie Irenka często odwracała oczy od olbrzymich fotografii... Tak, zadedykowałem go wielu skrajnym i niedouczonym tzw. „prawicowcom”. Niech zdjęcia i historia rodziny Goebbells’a będzie dla nich przestrogą. Niech przykład matki, która uśmierca siebie i sześcioro swoich niewinnych dzieciaków w imię ginącej, fałszywej, nazistowskiej ideologii będzie dla wszystkich najbardziej wymowną przestrogą.
A potem niech pójdą na symboliczny, ogromny i smutny cmentarz 6 milionów zamordowanych Żydów. Niech zobaczą, ile zła niesie w sobie pogarda i określanie „śmieciem” drugiego człowieka.
Długo obserwowałem licealną młodzież na otwartych lekcjach historii : chłopcy bezmyślnie poprawiali czapki, dziewczyny znudzone zerkały w swoje lusterka… Do ilu z nich dojdzie prawda opowiadana przez profesorów ? Do ilu z nich dotrze historia ? Ilu z nich czegokolwiek się nauczy ? A jednak było tu kilka wieloosobowych grup młodzieży. A jednak Niemcy przekazują młodemu pokoleniu całą swoją niechlubną historię...
W końcu słynna Brama Brandenburska. Nie ona jednak była moją Wyspą Magiczną. Moją Wyspą Magiczną było pomieszczenie w jednym z jej skrzydeł : "SILENCE"... pokój zadumy, pomieszczenie refleksji, miejsce kontemplacji. CISZA. Pomysłodawcą był niemiecki Pastor i niemiecki Jezuita, a inspiracją kaplica z ONZ’u w Nowym Jorku, gdzie wyryto uniwersalną modlitwę :
„Oh Lord, our planet Earth is only a small star in space. It is our duty, to transform it into a planet whose creatures are no longer tormented by war, hunger and fear, no longer senselessly divided by race, colour and ideology. Give us courage and strenght to begin this task today so that our children and children’s children shell one day carry the name of man with pride”
I to wtedy, w samotności i zadumie, przyszła mi do głowy ta myśl : Edukacja głupcze, Edukacja !!! To jedyna siła, która może ulepszyć ten świat. To jedyna możliwość by uniknąć kolejnych zbrojnych konfliktów i nieszczęść milionów ludzi. To jedyna ludzka broń przeciwko szaleńcom o chorych ambicjach i olbrzymich kompleksach niższości, które leczą, deptając godność innych.
Nie. Nie zachwyciły nas wielgachne, niemiłe ulice jak Den Lunden czy Ulica 17 Czerwca, która wytyczona z polecenia cesarzowej Emilii prowadziła do letniej rezydencji cesarzy i Pałacu Hohenzollernów. W czasach Berlina Zachodniego służyła jako pas startowy a dziś upamiętnia powstanie Berlińczyków z 1953 roku stłumionego przez Sowietów.
Dziś Berlin jest jednym wielkim placem budowy nad Sprewą, gdzie buduje się nową dzielnicę rządową... Nie... Nie byliśmy zachwyceni Berlinem... Naszą radość zostawiliśmy w Wilnie, Rydze, Tallinie, Helsinkach, Oslo, Sztokholmie a zwłaszcza w Kopenhadze...
PODSUMOWANIE.
Życzycie sobie kilka słów podsumowania naszej podróży ? Oto i ono :
W sumie przejechaliśmy około 7000 km a pieszo przełaziliśmy zapewne co najmniej 100... Zawsze „rączka w rączkę”, ku zdziwieniu wielu młodych przechodniów.
W podróży samochodowej towarzyszyły nam e-booki zamiast przebojów „Zetki”. Z uwagą i satysfakcją przesłuchaliśmy 12 tomów Pana Tadeusza Adama Mickiewicza, Historii Jagiellonów Iwony Kiezler i Historii Międzywojnia, tej samej autorki 😇
Po raz kolejny zmagać musieliśmy się z informatycznym postępem : kodami QR, elektroniczną rejestracją w hotelach (zamiast przyzwoitych recepcji), wszelakimi płatnościami i biletami wstępu on-line. Ponownie „Staruszkowie przez świat” zajaśniało w naszych głowach...
Zaimponowała nam TOLERANCJA Skandynawii : kolorowi imigranci jako pracownicy w hotelach i restauracjach (Polacy też), flagi LGTB na całej trasie i wolni, bezbakteryjni wyznawcy innych religii.
Na własnej skórze, po raz „enty”, przekonaliśmy się o dobrodziejstwie wspólnej Europy, nie tej wyimaginowanej pałacowego pajaca, ale tej realnej, konkretnej wspólnoty. Europa bez granic to spełnienie naszych, i naszych Ojców marzeń : to Europa bez granicznych posterunków, bez kontroli paszportów i bez odpraw celnych. Europa bez granic to wspólna waluta (oby ja najszybciej w naszej ojczyźnie). To wspólne Euro bez konieczności wymiany walut, szukania kantorów i banków. To możliwość przemierzenia 8 krajów tak jak przekracza się granice polskich województw, posługując się jedną plastikową kartą, tak jak w Kościelisku, Świnoujściu i Sejnach.
I wcale nie przeszkadza to w zachowaniu swojej tożsamości jak zobaczyliśmy na Litwie, Łotwie Estonii, Holandii, Norwegii, Szwecji, Danii i Niemczech -😊-😊-😊
Podziwialiśmy też spokój Skandynawów na drogach, ich dyscyplinę, respektowanie ograniczeń prędkości aż do bólu i uprzejmość. Przypadek ?
I do zobaczenia w Grecji -😊
Komentarze