2008/2 - GRECJA (W-py Jońskie), PARYŻ, BENIN (Afryka),

 

                                                                                                            2008 rok


"Nie bój się dużego kroku… nie pokonasz przepaści dwoma małymi"                                                                                                                         David Lloyd George




W lipcu 2008 roku, przyszedł czas na kolejny oczekiwany już rejs :


GRECJA (Wyspy Jońskie i wokół Peloponezu)


    Spalona słońcem, kamienista ziemio wybrzeży Morza Śródziemnego, starożytna kulturo Greków i Rzymian, uśpiony pejzażu małych miasteczek i wsi o białych domach, wiatrakach i niebieskich dachach. Pejzażu drzemiących w południe chor, a gwarnych wieczorem, ukrytych w cieniu, portowych tawern… Stęskniłem się za Wami.

    Po piaszczystych plażach Seszeli i Wysp Karaibskich, po ubogiej, choć ciekawej historii ludożerczych autochtonów i niewolnictwa, wojowniczych Karibów, którzy zjedli rolniczych Arawaków, po „trade triangle’u”, kryjówkach piratów i korsarzy, po niezapomnianych ogrodach botanicznych Martyniki i St. Vincent, po atolach Grenadyn, cudownej florze i faunie wysp Oceanu Indyjskiego i degustacjach rumu, po zwiedzaniu plantacji najegzotyczniejszych przypraw i degustacji płynnej jeszcze czekolady na Grenadzie, po raju Tajlandii i nieprawdopodobnie „odlotowej” Polinezji Francuskiej, ponownie zobaczyłem Was przez pryzmat odwiedzonych przeze mnie dawno już temu Wysp Porquerolles, Wysp Eolskich, Egadzkich, Cykladów, Tureckiej, Francuskiej i Włoskiej Riviery, Balearów, Korsyki, Sardynii, Sycylii i chorwackich Kornat.

    Może to wpływ czarującej wyspy HVAR, do której dane mi było dopłynąć drugi już raz, a może wpływ filmu „Troja”, który niedawno zobaczyłem.

    Tak czy inaczej cofam się dalej niż odkrycia nowych lądów w XVI - XVIII wieku. Cofam się do Homera, Iliady i starożytnej greckiej potęgi 2500 lat wcześniej. Mam zamiar przepłynąć przez starożytną Itakę, otrzeć się o starożytną Spartę i dzisiejszy Peloponez by dalej poprzez Kanał Koryncki dostać się na Morze Egejskie. Dzień przerwy w Atenach by ponownie powąchać Akropolu i dalej włócząc się po małych, sennych portach greckich, okrążyć Peloponez i wejść na świętą górę Olimp. Sałatka grecka, tzatzyki i młode greckie wino uśmiechają się do mnie ponownie. Król Egeusz, Agamemnon, Parys, Hector, Achiles i piękna Helena rozbudziły we mnie marzenia ”pójścia” ich śladami. Powtórka z historii starożytnej Grecji i z historii cywilizacji Europy okazuje się koniecznością przed kolejnymi rejsami do Malezji, Wietnamu, Australii, na Malediwy i Wyspy Bahamas.

    Żagle więc staw… ruszamy z miasta EPIDHAUROS na wschodnim wybrzeżu Peloponezu.


Okres wyjazdu : 04.07.2008 – 21.07.2008
Jacht : SUN ODYSSEY 33i

Opis trasy (ok. 410 MM) :


EPIDHAUROS to sanktuarium Eskulapa, boga Medycyny. Wielu turystów przybywa tu by podziwiać wspaniałą architekturę antycznego teatru o harmonijnym kształcie, uważanego za jeden z cudów starożytnej Grecji. Eskulapa, syna Apolla i księżniczki Koronis, żywiła koza a wychowywał Chiron, który nauczył go chirurgii i leczenia ziołami. Nauki Chirona i wrodzony, nadprzyrodzony talent spowodowały, iż Eskulap został wybitnym uczonym z zakresu medycyny, będącym w stanie przywracać życie umarłym. To jednak było zastrzeżoną domeną Bogów i niezadowolony Zeus cisnął w Eskulapa piorunem. Jego ciało spoczywa dziś w Epidhauros. Pomijając elementy mitu, Eskulap stał się obiektem kultu głównie w 4 wieku p.n.e. Tłumy chorych przybywały do Epidhauros by po złożeniu ofiar spędzić noc na zakrwawionych jeszcze skórach poświęconych zwierząt. Podczas snu Eskulap leczył schorzenia. Wytyczne Eskulapa tłumaczyli kapłani przepisując różnorodne ćwiczenia fizyczne. Stąd tak wiele tu instalacji sportowych z tamtego okresu.


                               

A jak Eskulap to i doktor Madzia, która nareszcie do nas dołączyła. To moja kuzynka. Pasjonat pływania i nurkowania. Pasjonat przyrody i historii. Została "etatowym" lekarzem i nurkiem każdej naszej kolejnej wyprawy... Wykupiła abonament na wszystkie nasze podróże do "końca życia"... jak śmiejemy się z Irenką. Ale popłyńmy dalej :

DHOKOS to pierwsza, dzika zatoczka na małej wyspie Nissis Dhokos o kilku domostwach i antycznych ruinach.


                                                               Wspaniała załoga

SARAKINIKO to dzika zatoka o wyjątkowo kryształowej wodzie na wyspie Nissos Elafonisos, która w antycznej Grecji, pod nazwą Onugnathos („szczęki osła”) miała duże znaczenie handlowe.

                                                                     Cumowanie z lądem to nie łatwa sztuka...

MEZAPO (lub DIROS lub LIMENI). Ten mały, spektakularny port rybacki „przyklejony” do pionowych skał, miał zawsze reputację drogowskazu piratów i kontrabandzistów. Niektórzy twierdzą, że był to port Lestrygonów, gigantycznych kanibali, którzy rzucając wielkie kamienie zatopili całą flotę wracającego do Itaki Ulisesa, zabijając wielu jego towarzyszy podróży. Uratowała się tylko galera Ulisesa. Pontonem zwiedzimy groty DIROS, w których widnieją ślady świadczące o prehistorycznym ich zamieszkaniu.                                                                                                                     

                                                                          Szwagierki

PILOS, to „prowansalskie” miasto w Grecji, w dużej części wybudowane przez Francuzów po bitwie pod Navarin w 1827 roku. Wygrana przez koalicję francusko-angielsko-rosyjską bitwa, na zawsze już dała Grecji niezależność i odsunęła turecko-egipskie zakusy do zawładnięcia Peloponezu. Zwiedzimy fort dominujący nad miastem, wybudowany przez Wenecjan, rozbudowany przez Turków w XVI wieku i ulepszony w 1829 roku przez Francuzów. Kolację zjemy na centralnym placu miasta w „prowansalskiej” atmosferze.


                     
                                                  Oczywiście tzatzyki...

KATAKOLON to port wybudowany w 1875 roku specjalnie do transportu rodzynek, na które zapotrzebowanie szybko rosło w Europie.

                                                                            W drodze do Błękitnych Grot

OLIMPIA i zwiedzanie tego małego miasteczka jakże znanego z Igrzysk Olimpijskich. Na początku był święty las na wzgórzu Kronion, miejsce kultu Kronosa syna Ouranosa (niebo) i Ge (ziemia). Potem, Oenomaos, ówczesny władca regionu wykraczającego poza Peloponez, ostrzeżony został o przygotowywanym przez własnego zięcia Pelopsa, zamachu na jego życie. Mając niezwyciężony wóz konny, Oenomaos zarządził wyścigi, w których przegrany miał ponieść śmierć. Pelops stanął do konkursu. Wiedząc jednak o słabości swego wozu, przekupił woźnicę Oenomaosa, ten podpiłował oś wozu i gubiąc jedno koło przegrał wyścig. Oenomaos wpadł we własne sieci i został stracony przez Pelopsa, który został pierwszym księciem Peloponezu. Dalej, jak głosi legenda, Herkules po uprzątnięciu stajni Augiasza nakazał zbudować w leżącej w tym miejscu miejscowości, stadion, gdzie odbywać się miały zawody gimnastyczne i atletyczne ku chwale zwycięzcy Oenomaosa. W VIII wieku p.n.e. wiadomo już na pewno, że istniały tu zawody sportowe. Odbywały się co 4 lata i osiągnęły swe apogeum w V wieku p.n.e, kiedy to igrzyska olimpijskie przyciągały zawrotną jak na owe czasy liczbę około 200 000 „kibiców”. Rzymianie kontynuowali dzieło Greków dodając olimpiadom finansowego aspektu. Dopiero cesarz Theodos zawiesił olimpiadę w 393 roku. Trzeba było ponad 1500 lat by francuski baron Pierre de Coubertin, po latach wysiłków spowodował odnowienie Olimpiad w 1896. Dziś jego serce spoczywa w Olimpii.

                      
                         Jak nie kochać tych greckich miasteczek...

Zatoczka ALIKON lub NIKOLAOS i „błękitne groty” na wyspie Zakhintos.

POROS to mały port rybacki o niewielkiej historii, lecz spektakularnym położeniu obok spadających do morza stromych skał. Położony jest na największej z Jońskich wysp – Kefallinia. Wyspa ta, w Antycznej Grecji należała do królestwa Ulisesa i tu bardziej niż na Itace, archeolodzy odkryli miejscowości wspominane przez Homera. Jak wiele wysp Jońskich, Kefallinia związana jest blisko z Włochami. Kiedy Niemcy wylądowali na tej wyspie w 1943 roku, stacjonowało tu 9000 włoskich strzelców, którzy stanęli po stronie Greków przeciwko swym sprzymierzeńcom. W odwecie, Hitler rozkazał rozstrzelanie 3000 z nich. Podobno tylko jeden dopłynął wpław do Itaki, gdzie ukrywany był przez miejscową ludność do końca wojny.

VATHI (stolica Itaki). Itaka to wyspa, gdzie życie ludzkie istniało już około 4000 lat przed naszą erą, jak świadczą ostatnie wykopaliska. To również ojczyzna Ulisesa, którego dzieje Homer umieścił w swojej Odyseii. Ulises, król Itaki, ze złamanym sercem opuszczał swą ukochaną Penelopę i swego syna Telemaka by dołączyć do Agamemnona w jego wyprawie przeciwko Troi. 20 lat trwał powrót Ulisesa do Itaki. Na drodze stanęli mu straszny Cyklop, magiczna Circe i uwodzicielska Kalypso. On jednak przetrwał wszystko i wrócił do Itaki, gdzie w przebraniu żebraka wszedł do pałacu, zabił jego nowych mieszkańców i odzyskał czekającą na niego Penelopę. Wyspę zwiedzimy skuterami, a pieszo wejdziemy do groty Nimf i miejsca prawdopodobnego pałacu Ulisesa.

MISSALONGHI to miasteczko i port o sympatycznych ludziach. Zwłaszcza… po wypiciu butelki białego wina w portowej tawernie. To jest miejsce śmierci Byrona, gdzie jednak niewiele zostało po nim pamiątek oprócz wątpliwej jakości pomnika i małego muzeum.

NAVPAKTOS to jeden z najpiękniejszy małych portów morza Śródziemnego. Średniowieczne miasteczko, nad którym króluje zamek, wybudowany przez Wenecjan w XV wieku otoczone jest starymi platanami stanowiąc fascynujący całokształt. Miasto znane było w średniowieczu jako Lepante. To właśnie tu, 7 października 1571 roku, rozegrała się jedna z morskich bitew „świętej wojny” pomiędzy chrześcijanami i tureckimi muzułmanami. Połączone wojska Wenecjan, Maltańczyków, Hiszpanów, Genueńczyków i Neapolitańczyków, atakując na galerach i wznosząc ku niebu święte krzyże, rozgromili Turków. Zwiedzimy miasteczko i wdrapiemy się do ruin zamku.

                     

           Nimfa, która wyszła prosto z morza... Brakuje tylko pianki morskiej...

                           

To był bardzo mały port, trudne wejście i jeszcze trudniejsze cumowanie...

GALAXIDHI to również jedno z ładniejszych miasteczek Morza Śródziemnego. Apogeum swego rozkwitu przeżywało w XVIII i na początku XIX wieku, kiedy zamieszkane było przez 6000 mieszkańców i 50 armatorów wysyłających swoje statki handlowe do wszystkich portów Morza Śródziemnego. Dziś, ten mały port, z katedrą z XIX wieku, żyje głównie z turystyki.

DELFY to podobno najpiękniejsze i najbardziej spektakularne miejsce Grecji, zostawiające najgłębsze wspomnienie z podróży po tym kraju. Dla starożytnych Greków było to centrum świata. Samo jego położenie wśród robiącej niesamowite wrażenie góry Parnasa daje poczucie misterium. Nazwa Delfy pochodzi od Apolla Elphionos’a, boga pod postacią delfina, wielbionego przez pielgrzymujące tu tłumy. Jak twierdzi legenda, założone zostało przez Zeusa. Pewne jest, że już 2000 lat p.ne. istniało tu miejsce kultu bogini ziemi GE i jej córki THEMIS, które chronił syn Ge, wąż PYTHON. Nieco później, narodzony na wyspie Delos - którą piszący te słowa zwiedzał w 1999 roku – syn Zeusa, APOLLO, bóg Olimpu przybył do Delf by śmiertelnie ugodzić z łuku węża Pythona. Stąd już tylko krok do Pytii, kapłance przekazującej odpowiedzi od Apolla na pytania pielgrzymów i przepowiadającej przyszłość. V wiek p.n.e. to rozkwit Delf w dużej mierze dzięki wielotysięcznym pielgrzymkom i dużym darowiznom ówczesnych państw-miast.

                                                                                          Delfy też bardzo nam się podobały...

KORYNT. Według mitologii greckiej, Korynt zbudowany został przez CORINTHOS - wnuka boga słońce Heliosa. Miasto położone na skrzyżowaniu dróg łączących Morze Jońskie z Morzem Egejskim rozkwitało od IX w p.n.e. by osiągnąć apogeum około V w p.n.e. To tu rzeźbiarz Callimaque wymyślił kolumnę koryncką i tu też w tamtym okresie na 5-cio tysięczne miasto, 1000 kapłanek uprawiało świętą prostytucję w murach świątyni Afrodyty. Odrzucając kobiety i dzieci wychodzi jedna "kapłanka" na jednego mężczyznę... piękne czasy... W 146 r. p.n.e rzymski Konsul Mummius niszczy i grabi Korynt a zrabowane złoto, srebro i brąz posłuży na zdobienie rzymskiego Panteonu. Wiele lat później, papież Aleksander VII nie pozostaje mu dłużny – zawłaszcza część zdobyczy na baldachim Świętego Piotra. W 62 r. n.e. Neron, a później cesarz Hadrian, odbudują Korynt, ale barbarzyńcy i trzęsienia ziemi niewiele z tego pozostawiają.

                     

                                          Kanał Koryncki

KANAŁ KORYNCKI. Pomysł połączenia dwóch mórz kanałem korynckim pojawił się już w XIII w p.n.e. Znaleziono również ślady jego drążenia w 480 r. p.n.e., ale dopiero Neron podjął szeroki front robót zatrudniając 6000 Żydów do drążenia kanału. Ostatecznie jednak, dopiero Francuzi w 1882 roku dokończyli dzieła. Dziś długi na około 6 km, szeroki na 25 m, o wysokości ścian dochodzących do 80 m, pozwala statkom o zanurzeniu nie większym niż 7 m na znaczne skrócenie drogi i pominięcie okrążenia Peloponezu, co dla nas stanowić będzie niezłą frajdę.

                                                                                       ...Happy

ATENY

                   

                                                                                   Cała załoga już PO...

Post factum :

    Po raz pierwszy dołączyła do naszej załogi moja kuzynka Madzia i już nigdy później nie rozstała się z naszymi wyprawami… jakoby abonament jakowyś wykupiła…-

    Marzyłem kiedyś by przepłynąć Kanał Koryncki… I udało się. Choć nie spotkaliśmy żadnej z Cór Koryntu to jednak przeżycie było bardzo mocne. A poza tym… Utopiliśmy się w historii Odyseusza… to było piękne przeżycie…

    Całość zaś, uwieńczył poemat Irenki :

 

O piękna Grecjo i Peloponezie, wezwaliście nas wszystkich do poznania siebie.

Marka uczyniłaś morskim Posejdonem, Andrzeja Eolem, Pawła innym bogiem.

Dałaś mu dar śpiewu i odwagę znaczną, Niech wspiera przyjaciół, kiedy płynąć zaczną.

Bogowie samotni w podróż nie ruszyli, Do swojej ekipy Boginie sprosili.

Trzy Wenus szybciutko spakowały stroje i stawiły się w Poros gotowe na boje.

Załoga ruszyła na podbój mórz greckich biorąc pełny wór przygód, śmiechu i wódeczki.

Posejdon rozpoczął rozwijać wór pierwszy, dzielił przygody dla gorszych i lepszych. 

Sam padł ofiarą przygody życia, gdy mu czapkę z głowy zdjął Eol z ukrycia.

Eol w czasie rejsu miał różne nastroje, raz szedł spać lub drzemał, raz zrywał na boje.

Innym razem szedł w mesy zaciszne pokoje obmyślając plan chytry na wielkie podboje.

Trzeci Bóg jak balsam łagodził pożary, wziął wór z pieśnią żeglarską na wody bezmiary.

Słowa pieśni leciały nad wzburzonym morzem, Eol się wsłuchiwał, gładził fale nożem.

Posejdon się wkurzał, dawał upust złości, czemu pieśń tak działa na spadek prędkości.

Trzy Wenus cichutko siedziały w kąciku, (a juści) bały się odezwać do przywódcy krzyku.

Na pomysł wpadały by ukoić złości, brały worek z wódką, częstowały gości.

Bóg Posejdon jednak nie był długo srogi, wyciągał wór śmiechu, rzucał im pod nogi.

Jacht zaliczał mile, żyło się w obficie, Wenus pokochały swych Bogów nad życie.

O Grecjo kochana, dziękujemy Tobie, za piękny wód bezmiar, słońce i pogodę.

Chcemy Cię też Grecjo wybłagać o tyle, daj nam Posejdona na następne chwile.

Pozwól nam go kochać i brać w inne morza, niech prowadzi wszędzie w błękitne przestworza.

Pożycz młodych bogów do wyjazdów nowych, nich wezmą wór wiatru i pieśni szantowych.

Wenus będą wierne swoim ukochanym i dołączą zawsze w kierunku wybranym.


Morze Jońskie, 17.07.2008                         Irenka – jedna z Wenus

-------------------------------------------------

    A potem był kolejny sentymentalny wyjazd, tym razem do mojej ukochanej Afryki :


BENIN.


    Niecałe 22 lata temu, bo w 1986 roku, los uśmiechnął się do mnie kolejny już raz. Na lotnisku w Paryżu, wsiadałem do samolotu odlatującego do Czadu, a konkretnie do jego stolicy o egzotycznej nazwie N’Djamena.

    Czego wypatrywałem przez samolotowe okienko ? Baobabów a także słoni i żyraf podążających śladami Stasia i Nel. Czasem straganów wyładowanych bananami, o których marzyłem pochłaniając kolejne książki Arkadego Fiedlera nieźle udokumentowane, jak pamiętam, czarno-białymi zdjęciami. Nic z tego : z wysokości 10 000 metrów widziałem wspaniałe, skaliste, złoto-żółte góry Tibesti i nieprzebraną żółto-szarą pustynię Sahara.

    Do walizki zabrałem atrybuty polskości : Pana Tadeusza i pół litra Wyborowej – witaj przygodo, witaj nieznany lądzie, ruszamy w nieznane. Na lotnisku czekał na mnie Louis, jak powiedziano mi w Paryżu – o typowym wyglądzie buszmena. Problem w tym, że nigdy dotąd nie widziałem buszmenów. Nie musiałem się jednak wysilać – byłem jedyny w samolocie w krawacie. Louis rozpoznał mnie jak tylko pojawiłem się na stopniach samolotu. W 50-cio stopniowym upale zrozumiałem, że tu nie miejsce na krawaty.

    I tak zakochałem się w Afryce. Z perspektywy tych 22 lat mogę śmiało powiedzieć, że 4 lata pracy na tym kontynencie to najpiękniejszy okres w moim życiu zawodowym. Okres „dawania”. Dawania wody i przyjaźni. Robienie czegoś co ma sens, co służyło komuś, co dawało drugiemu radość, zdrowie i wygodę – nadzorowałem wiercenia studni dla murzyńskich wsi. Dla ich mieszkańców byłem Nazara, Jovo czy Patron. O ich studnie często walczyłem, a im samym tłumaczyłem zdrowotne zalety „czystej” wody. Ich też organizowałem w „Comite de point d’eau” (Komitet Punktu Wodnego) i często narzucałem „cywilizowany” sposób myślenia (nie)odpowiednio lokując studnię. Od nich w podzięce otrzymywałem jajko, kurę czy barana. Czasem nawet córkę miejscowego notabla na chłodniejszą noc.

    Minęło 22 lata. Dobry los, dobry Bóg pozwala mi wrócić do mych starych kątów. Jak tam teraz jest ? Co robi mój kierowca Adam, mój służący Gilbert i mój ogrodnik, którego imienia nie pamiętam. Jak zmieniły się „moje” wille i sadzone przez mnie bananowce w „moich” miastach LOKOSSA i PARAKOU ? Czy istnieją jeszcze wiejskie zabudowania TATASOMBA - typowe dla tego regionu ? Co nowego na lagunie w Wenecji Afryki, wsi na palach GANVIE ?? Czy mają już studnie na małych platformach, których realizatorem miałem być ja sam, czy też dalej pływają pirogami 15 km po słodką wodę ? Jak mają się hotele CROIX DU SUD i SHERATON, gdzie odkrywałem aksamit czekoladowej skóry i rwałem włosy z głowy na polską głupotę czytając historię Pawła Jasienicy ?

    Tak więc, podróż do Beninu będzie kontynuacją podróży „kochajmy wspomnienia”. A jeśli tak, to z moimi wspaniałymi towarzyszkami podróży : z moją kochaną Irenką, z kochaną Mamą o wspaniałym ogrodzie, który mogę podziwiać pisząc te słowa z mojego egzotycznego gabinetu w Libiążu, i z ukochaną Ciotuchną.

    A przed nami jeszcze najpiękniejsze i najukochańsze (naprawdę) miasto świata – Paryż…

Okres wyjazdu : 08.11.2008 – 17.11.2008

Samochód : PEUGEOT 307


Opis trasy (ok. 700 km) :

PARYŻ – Hotel du Louvre. Zwiedzanie : Palais Royal – Opera – Place Vendome – Concorde – Kościół Polski – Madelaine, kolacja w Tir Bouchon na Montmartre.


                                                                                                Nasz paryski hotel


                                                                 Synowa z Teściową w mojej nostalgicznej knajpce Tir Bouchon

PARYŻ (cd) – Louvre – Pont Neuf – Notre Dame – St. Denis – Hotel Lambert – Plac Wogezów – Dzielnica Żydowska – Centrum Pompidou i Bateaux Mouches czyli Paryż widziany z Sekwany.


                     

PARYŻ (cd) - Consiergerie – Dzielnica Łacińska – Sorbona – Pantheon - Ogrody Luksemburskie, przejazd taksówką lub autobusem na trasie Concorde – Pola Elizejskie – Plac Gwiazdy – Trocadero – Wieża Eiffla – Plac Warszawy – Pola Marsowe – Unicef – Hotel des Invalides – Most Aleksandra III – Pałace Wystawowe – Palac Elizejski a wieczorem : Moulin Rouge czyli najpiękniejsza rewia świata (strój wizytowy obowiązkowy – biżuteria Pań mile widziana).


                    
                                             Moulin Rouge...

A zaraz potem :

COTONOU (stolica Beninu) - targ, wieś na lagunie GANVIE.


                    

                   

                             Pełna egzotyka na targach w Cotonou...

                   

                    
                                  Wenecja Afryki, czyli słynne GANVIE

                                                                       TAK, były też czarne piękności...

LOKOSSA - moje studnie i wycieczka w busz w poszukiwaniu hipopotamów i słoni....



                    

                                
                                                Typowy transport afrykański

                    

                                        Ledwo go zobaczycie...

                                                                          ....i odpoczynek w basenie


Post Factum :

    Mój ukochany Paryż pokazałem moim najbliższym z pasją, tak jak dawniej. A Afryka?... To była wielka egzotyka dla Mamy i Irenki a dla mnie olbrzymie wzruszenie ze spotkania z Adamem, moim byłym kierowcą…


                               
                           Rzeźba, która dziś zdobi mój gabinet w Libiążu

    Kiedy w końcu odnalazłem go w miejscowości Lokossa i wyszedłem z samochodu, spojrzeliśmy na siebie i już po kilku sekundach ten Czarny spracowany człowiek zawołał... MONSIEUR WIASEK !!! I padliśmy sobie w ramiona szlochając jak małe dzieci. Nie przeszkadzało mi jego spocone i nieświeżo pachnące czarne ciało… Byliśmy jak bracia i lawina wspomnień zalała mój umysł…. Był w kiepskiej sytuacji materialnej jak wszyscy lokalesi. Pomogę mu, pomyślałem… Mnie lepiej ułożyło się w życiu.


                   

                                                                               To była piękna wyprawa....








Komentarze