2012/1 - NOWA ZELANDIA,

 

     

                                                                                                              2012 Rok

 

"Człowiek, w którego inni wierzą, jest potęgą, a podwójną ma moc, jeśli sam w siebie wierzy"

                                                                                                     R. EMERSON

 

 

    Jak każdy rok, również i ten, rozpoczęliśmy egzotyczną wyprawą. Tym razem Nowa Zelandia, na końcu świata….

 

NOWA ZELANDIA.

 

    Około 1000 lat przed Chrystusem, grupa odważnych Malezyjczyków z południowo-wschodniej Azji, znanych jako Maoriori, wypłynęła w nieznane na południowy wschód „wielkiej wody”. Płynęli na pirogach polinezyjskich, na które wsiadało po kilka rodzin wraz z dobytkiem i domową zwierzyną. Po wielu tygodniach podróży dopłynęli do Wyspy Raiatea na obszarze obecnej Polinezji Francuskiej (Archipelag Wysp Towarzyskich), którą zwiedzaliśmy w 2008 roku. Tu powstała Mekka Polinezyjczyków (byłych już Malezyjczyków) – święte miejsce polinezyjskiego kultu: Taputapuatea. 

    Minęło kolejnych 1000 lat by zahartowany oceanem lud przemieszczał się dalej. Część popłynęła na Północ i osiadła na Hawajach, część na Południowy Wschód do Wysp Wielkanocnych, część na Południowy Zachód przez Wyspy Salomona, Fudżi i Tonga do Nowej Zelandii by utworzyć tzw. Trójkąt Polinezyjski.

    Kochamy historię, geografię i przyrodę. Coraz swobodniej poruszamy się po bezmiarze Pacyfiku i dziś rozpoczynamy naszą kolejną przygodę właśnie na Te Aotea Roa czyli "Krainie Długiego Białego Obłoku", jak Maorysi nazywali obecną Nową Zelandię.

    Pierwszym białym człowiekiem, który w 1642 roku zobaczył ten ostatni z nieodkrytych lądów, był holenderski żeglarz Tasmann. Nazwał go Neieuw Zeeland od jednej z holenderskich prowincji. Tracąc 4 marynarzy w potyczce z pierwszymi Maorysami, uznał wyspy za dzikie i pozbawione walorów gospodarczych. Innego zdania był wszędobylski James Cook, który 100 lat później, zupełnie inaczej ocenił walory wysp „biorąc je w posiadanie Korony Brytyjskiej”. Ach jak ja lubię te „brania w posiadanie” nowych, nieodkrytych lądów w XVI / XVII wieku. Jakież to było proste... Wystarczyło tylko z szacunkiem traktować autochtonów...

    Tak czy inaczej, w styczniu 2012 roku, rozpoczynamy kolejną tak skomplikowaną organizacyjnie, trudną fizycznie a zarazem jedną z najciekawszych podróży. NOWA ZELANDIA. Przyrodniczy raj i fascynujący konglomerat kultur. Tej brytyjskiej i tej maoryskiej. Przejechałem ją po mapie i wielu przewodnikach turystycznych wzdłuż i wszerz po kilkakroć. Siedziałem nad programem przez 8 miesięcy by poukładać przyrodnicze i historyczne puzzle w jedną całość. Na 10 hitów tego kraju („do zobaczenia koniecznie” – jak piszą przewodniki) zobaczymy 9. Czy realia przekroczą wyobraźnię czy wyobraźnia przekroczy realia? Czy nie będzie zbyt męcząco i czy nasze niemłode już lata pozwolą nam na pełnię przeżyć?

    Jedno jest pewne... Do wyjazdu pozostało już tylko kilka tygodni. Przygotujmy kamery, aparaty fotograficzne i dobrą formę fizyczną – nie może nam jej zabraknąć!

 

Okres wyjazdu : 02.01.2012 – 28.01.2012

Samochód : TOYOTA Estima

Jacht : MOORINGS 41.3

 

Opis trasy (ok. 1800 km / ok. 140 MM) :



CHRISTCHURCH to w przeciwieństwie do większości chaotycznie zasiedlanych z początkiem kolonizacji miejsc na ziemi, było zaplanowanym przedsięwzięciem Kościoła Anglikańskiego, mającego przyciągnąć najlepiej sytuowaną kategorię kolonialistów. Stąd, wiele tu kościołów i budownictwo „bardziej” angielskie niż w samej starej Anglii. Neogotycka architektura, wymuskane trawniki i gwarne restauracje a także bujne życie kulturalne, przyciągają rzesze międzynarodowych turystów. Miasto założone zostało w 1848 roku, kiedy rewolucyjna zawierucha Wiosny Ludów obracała w ruiny perełki architektury wielu europejskich miast. Hotel „Orari Bed & Breakfast” – odpoczynek, choć szkoda czasu, bo w styczniu Christchurch przeżywa desant arcymistrzów ulicznych przedstawień. Zwiedzanie miasta: neogotycka architektura starówki, panorama z gondoli kolejki linowej i przejażdżka łódką po rzece Avon.

 

 

QUEENSTOWN. Był rok 1860, kiedy angielski farmer Gilber Rees, wybudował tu swoją chałupę i założył hodowlę owiec. Nie zdążył wyhodować ich wiele, kiedy już dwa lat później, jego maoryscy pracownicy znaleźli pierwsze samorodki złota w przepływającej nieopodal rzece Shotover. Wkrótce okazało się, że całe obejście jest złotonośnym polem. Skończyła się hodowla a zaczęła wielka przygoda z poszukiwaczami złota z całego świata. Rozrastająca się osada nazwana została na cześć Królowej, QUEENSTOWN. Szczęście trwało jednak dość krótko, bo już w 1900 roku, przeczesawszy całą okolicę i wydobywszy ostatni złotonośny pył, miasto podupadło ograniczając liczbę mieszkańców do 40-tu rodzin. Dopiero lata 70-te XX wieku przyniosły nowy oddech temu przepięknie położonemu miastu. Dziś "Zakopane, Banff czy Val d’Isere" Nowej Zelandii, Queenstown, przyjmuje ponad milion turystów rocznie, zakochanych we wspinaczkach górskich, pieszych wędrówkach i zimowych sportach. Nasz hotel to „Rydges Lakeland Resort Queenstown”. Zwiedzimy miasto i okolice z kolejki Skyline Gondola. Potem spotkanie w firmie Ultimate Hikes Centre, gdzie poznamy naszego przewodnika i otrzymamy pełną informację na temat pieszej wyprawy najpiękniejszym szlakiem świata Milford Sound

 


TE ANAU. 170 km autobusem a dalej pieszo 1.6 km do schroniska Glade House i krótki rozgrzewający spacer z przewodnikiem po okolicy przed jutrzejszą wyprawą. 


                                        Z naszym przewodnikiem

 

POMPOLONA LODGE. Ta 16 kilometrowa trasa (ok. 6 godzin marszu) poprowadzi nas przez Clinton River i piękne doliny do wodospadów Hirere Falls. Po obiedniej przerwie, idąc głębokim lasem, przejdziemy przez Clinton Canyon, skąd krótkim podejściem dojdziemy do schroniska Pompolona Lodge.



                                                 Ruszamy...

 

QUINTIN LODGE. Dziś 15 km ale trudniej (ok. 8 godzin marszu), bo to najtrudniejszy dzień, zwłaszcza przy złej pogodzie. Szlak poprowadzi nas do jeziora Lake Mintaro u wejścia do doliny Clinton Valley. Dalej, to trudne podejście zygzakami do Mackinnon Pass, gdzie nagrodzeni zostaniemy wspaniałymi widokami. Po obiedzie w Pass Hut, zejdziemy kamienistym szlakiem do Arthur Valley, gdzie filiżanką herbaty powita nas schronisko Quintin Lodge. Po krótkim odpoczynku, „opcjonalnie“, możemy zaliczyć wycieczkę do jednych z pięciu największych wodospadów świata Sutherland Falls. To już „tylko“  90 minut marszu.




                                             Niecodzienna flora

 

MITRE PEAK LODGE. Przez Sandfly Point, przejdziemy „tylko“ 21 km (ok. 8 godzin), ale dla pocieszenia łatwym szlakiem. Najpierw zejdziemy doliną Arthur Valley do Boatshed. Po krótkim odpoczynku, pójdziemy dalej przez Mackay Falls i Bell Rock by dojść na obiad pod wodospad Giant's Gate. W końcu, spokojnie przez Lake Ada, dojdziemy do Sandfly Point. Stąd już tylko krok do odnowionego Mitre Peak Lodge, jedynego schroniska w słynnym Milford Sound zapewniającego wspaniałe widoki na Mitre Peak, często uważanym za jeden z 8-u cudów świata. Tu, już tylko uroczysta kolacja podlewana świadomością, że najtrudniejsze za nami a przed nami niewiarygodne piękno słynnego na całym świecie Milford Sound. 

 


               3 dni intensywnego marszu, 53 kilometry, deniwelacja 1450 – cudo...

 

MILFORD SOUND. Dzień bez marszu, za to przejażdżka stateczkiem po magicznym Milford Sound w krainie Fiordland. Zobaczymy delfiny i modlić się będziemy o deszcz, bo tylko po obfitych opadach deszczu można zobaczyć niewiarygodnie piękną krainę wodospadów. Powrót do Queenstown helikopterem przez Mt. Aspiring National Park.



                            Milford sound - nieprawdopodobny fiord




                                         Zmęczeni ale szczęśliwi

                           ... powrót do Queenstown helikopterem

 

ARROWTOWN to urocze miasteczko poszukiwaczy złota z 1862 roku. Dojedziemy do lodowca FOX GLACIER i piechotą dojdziemy do jego czoła (4 km). Dalej, to dojazd do lodowca FRANZ JOSEF GLACIER. 

 

                                                     Arrowtown

 

                                       Lodowiec Franz'a Josefa

 

                                           Maoryska piękność

 

MURCHISON. Ta mała miejscowość zamieszkana przez około 200 rodzin, to miasteczko warte zobaczenia. Otoczone górami, leży nad zapierającą dech rzeką Buller. Miasteczko powstało około 1860 roku jako osada pierwszych poszukiwaczy złota. W 1929 roku, zrównana została z ziemią po bardzo mocnym trzęsieniu ziemi. Dziś to centrum turystyczne związane z rzeką, a więc kajaki, skutery wodne i pontony. Why not ?


PICTON to stolica jednego z piękniejszych regionów Nowej Zelandii, zwanej MARLBOROUGH. Aż żal serce ściska, że nie możemy tu zabawić dłużej. To tu kapitan James Cook przebywał 4 miesiące handlując z Maorysami, rozmnażając na wolności przywiezione świnie i kozy. To tu proklamował przyłączenie Nowej Zelandii do Królestwa Korony Brytyjskiej i to tu, zatokę, z której wypłyniemy na Wyspę Północną, nazwał imieniem swojej żony „Charlotte”. Dziś zatoczki, labirynty i fiordy północnej części Wyspy Południowej, czyli Marlborough Sound, zasiane są głównie zacisznymi, odludnymi „daczami” dobrze sytuowanych Nowozelandczyków.


                                    Winnice i oczywista degustacja


Nie mniej oczywiste butelki lokalnego wina ładowane do naszego mechanicznego rumaka.

 

WELLINGTON to oficjalna stolica Nowej Zelandii założona jako pierwsze przedsięwzięcie Kompanii Nowozelandzkiej. Miasto powstało w 1841 roku na gruntach podstępnie zakupionych od rdzennych Maorysów. Stolica przeniesiona tu z Auckland w 1865 roku ze względu na centralne położenie pomiędzy obu wyspami, znajduje się na wyjątkowo aktywnym uskoku tektonicznym powodując częste trzęsienia ziemi. W niewielkim stopniu zaludniona (456 000 mieszkańców), rozrasta się jednak w kierunku przedmieść jak np. romantycznego Martinborough, uprawiającego winogrona i produkującego doskonałe wino. Nasz program to zwiedzanie Muzeum Narodowego Te Papa, kolejka linowa nad miastem i ogród botaniczny, a także piesza wędrówka uliczkami „starego” miasta.


                                Ptak Kiwi - symbol Nowej Zelandii

 

TANGARIRO. Piękna widokowa trasa poprowadzi nas przez jedną z głównych atrakcji Wyspy Północnej tj. Park Narodowy TANGARIRO (wulkaniczny), gdzie ostatnią erupcję wulkaniczną odnotowano w 1926 roku. W miejscowości wypoczynkowej TAUPO zatrzymamy się na mały obiad by wczesnym popołudniem zobaczyć Parujące Kratery Księżyców i wodospady Huka w miejscowości Wairakei. 


                                    Ogród botaniczny to MUST

 

ROTORUA to niezwykle popularny cel podróży w Nowej Zelandii znany z kultury maoryskiej. Spacer po tej niezwykłej miejscowości zaczniemy w Government Garden by przez Rotorua Museum zakończyć w zabytkowej maoryskiej osadzie Ohinemutu, a tam Tamatekapua, czyli Tradycyjny Dom Spotkań (cokolwiek by to nie oznaczało).  W programie mamy DINER-SHAW, tzn. maoryski spektakl muzyczny z degustacją maoryskich smakołyków „hangi” - czyli szczypta luksusu w połowie naszej wyprawy.


                                           Wspaniały spektakl


 

AUCKLAND. Zatrzymamy się w hotelu „Shakespeare Hotel and Brewery”. To jest mały hotel ze swym własnym browarem, podobny do tego, którego nie udało mi się zarezerwować w Sydney. 

 

                                                Nasz hotel z browarem

 

Auckland (na krótko stolica kraju w połowie XIX wieku), zawsze było i jest największym i najzamożniejszym miastem Nowej Zelandii. Miasto obdarzone pasmem wulkanicznych stożków, wspaniałym łagodnym klimatem i poszarpaną linią brzegową dwóch zatok, nie przez przypadek zyskało światową sławę MIASTA ŻAGLI. Jesteśmy więc w „domu”... Stosunkowo nielicznie zaludnione – ok. 1.3 mln mieszkańców – jest największym miastem Polinezyjczyków za granicą (jak Chicago dla Polaków). Mieszkają tu wszelkie odmiany Maorysów przybyłych z Wysp Tonga, Salomona, Cooka, Samoa, itd... Ten polinezyjsko-brytyjski tygiel zwiedzimy podczas 4 godzinnego spaceru. Zobaczymy Terminal Promowy z 1912 roku, Viaduct Basin czyli pradziada infrastruktury portowej, Starą Komorę Celną z 1888 roku wybudowaną w stylu francuskiego renesansu, przejdziemy się słynną Queen Street, zanurzymy w otchłanie zielonego Alberta Park, zobaczymy Old Government House, gdzie do dziś zatrzymują się członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej, by zakończyć kolacją w najstarszej zabytkowej, drewnianej jeszcze, dzielnicy Parnell. 


                                                    Aukland


KERIKERI/OPUA - odbiór jachtu i kolacja, najlepiej w historycznym hotelu „Duke of Malborough” jeżeli zdążymy dopłynąć tego dnia do Russel. 


RUSSELL. Tę zatoczkę, w 1769 roku, James Cook nazwał „najlepszym kotwicowiskiem” przypływając tu z Thaiti. Russell to też pierwsza „stolica” Nowej Zelandii, gdzie przybywali pierwsi kolonialiści… Ale to także nadmorska siedziba plemienia Maorysów nazywana przez nich Kororareka. Dziś to turystyczne miasteczko, gdzie koniecznie MUSIMY zwiedzić lokalne Russell Muzeum.

 

                          Raj dla żeglarzy i... oczywiście Biało-Czerwona



ROBERTON Island to mała wyspa, gdzie przed Russell, James Cook rzucił po raz pierwszy kotwicę na nowozelandzkich wodach. Podziwiać będziemy „podwodny koralowy szlak”, odpoczywać na plaży i wspinać się na wzgórze by podziwiać wspaniałe widoki.


MOTUROA Island – noc na kotwicy.


                                               Wynurkowane skarby

 

WHANGAROA to przepiękna zatoka jak fiord wgryzająca się w ląd. Zatrzymamy się na boi przed słynną knajpą „Kingfish Lodge” dostępną tylko od strony morza i popularną wśród światowych celebrytów. Popłyniemy w głąb lądu zatrzymując jacht i penetrując małe rzeki i jaskinie pontonem. Whangaroa niewiele zmieniła się od czasów Maoryskich. Jest dzika, z bujną i piękną przyrodą i obfituje w różnego rodzaju ryby. Kto ma, niech zabierze wędki... połów gwarantowany. Kolacja w Gamefish Club, gdzie wędkarze i żeglarze prześcigają się w opowieściach na temat swoich wędkarskich zdobyczy.

 

 

CAVALI to grupa wysp, nazywanych często rajem dzikości. Zatrzymamy się na noc w Horseshoe Bay. Piesza wycieczka po wyspie, piękne rafy koralowe i wrak statku „Rainbow Warrior” to atrakcje tego popołudnia.

 

WHANGAMUMU to niegdysiejsza zatoka wielorybników, którzy tu sprzedawali wieloryby dla wielu francuskich, angielskich i amerykańskich odbiorców. To wtedy, pod koniec XVIII wieku, po raz pierwszy Maorysi weszli w poważny i długotrwały kontakt z Białymi przybyszami. Nie bardzo rozumieli, że wymiana handlowa Białych szła często w zawody z prostytucją i nadbrzeżnymi tawernami. Spacer po zatoce pozwoli na podziwianie pięknych widoków na morze.

 

CAP BRETT - DEEP WATER COVE – HOLE IN THE ROCK - przepływając Albert Channel, zobaczymy tą znaną atrakcję turystyczną na wyspie Piercy Island by na noc rzucić kotwicę na wyspie URUPUKAPUK w zatoce OKE BAY. Zatoka ta otoczona jest wysokim klifem i pięknymi małymi plażami z białym piskiem. Piesza wycieczka pozwoli nam zobaczyć stary cmentarz Maorysów i podziwiać najpiękniejszy zachód słońca w całym regionie.


MANAWAROA BAY & OPUNGA COVE/TE HUE BAY – musimy zobaczyć tę zatoczkę penetrując ją pontonem. To tu, w 1772 roku, Maorysi zmasakrowali francuskiego nawigatora Marion du Fresne i jego 26 marynarzy. Kapitan du Fresne nie dotrzymał umowy – złamał tabu Maorysów i łowił ryby w tej świętej zatoce. Mały obelisk ku ich pamięci postawiono na lądzie. Pozostali przy życiu towarzysze du Fresne’a nie zostali dłużni. W odwecie spalili wioskę i wyrżnęli 250 Maorysów.


Obelisk zabitych marynarzy kapitana du Fresna - ale dlaczego oszukali Maorysów ?

 

AUCKLAND. Tym razem popłyniemy promem do wiktoriańskiej osady DEVONPORT i na wyspę WAIHEKE, gdzie najpierw zwiedzimy wyspę na rowerach by popołudniową porą, przenosząc się z knajpki do knajpki degustować (aż do ostatniego powrotnego promu), lokalne wino i w ten sposób zakończyć naszą podróż do NOWEJ ZELANDII.


                                     Maoryska, dzisiejsza rodzina

 

Post Factum :


    Początki pobytu w Nowej Zelandii były smutne, albowiem wylądowaliśmy w Christchurch w miesiąc po silnym trzęsieniu ziemi, które zmiotło 30% miasta. Choć już dokładnie posprzątane, ukazywało swe blizny zamkniętymi ulicami, nadwyrężonymi budynkami grożącymi upadkiem, sklepami w kontenerach i smutkiem.

    Zaraz potem był Milford Truck. Na długo jeszcze po naszym powrocie do Polski, Alpy Nowozelandzkie dudniły będą przekleństwami naszej Madzi. Tak… To było cholernie trudne.



                                                 Wędrowniczki

 

 Milford Track na zawsze pozostanie w naszej pamięci. 53 kilometry w ciągu 3 dni przy deniwelacji 1450 m. w górę a potem i w dół.

 


                                    Ciężko było ale pięknie...


                                                  Podróżniczka



 Milford Truck to wysiłek, ale też i piękno. Piękno niespotykanej przyrody. To mchem powleczone pnie drzew, to oplecione pióropuszami traw paprocie rozmiarów człowieka, to niespodziewana czekolada na „szczycie”, serwowana przez naszych przewodników, kiedy w zimnie opadaliśmy już z sił. 

 

                                    To tu czekała na nas gorąca czekolada

 

To przezwyciężenie samego siebie, którego ukoronowaniem był Milford Sound, czyli fiord ze spokojną wodą wśród wysokich gór, widowiskowe wodospady, lwy morskie, delfiny i foki.

    Nowa Zelandia to bardzo wolny i spokojny kraj, gdzie prawie w każdej wsi jest pole golfowe i małe lotnisko dla prywatnych samolotów. To wspaniała Bay of Island i historia Kapitana du Fresne, o której wiele już napisałem. Nowa Zelandia, to historia Maorysów i spotkanie z rodakiem, Kazikiem Jasica o jakże wspaniałym życiorysie żeglarza i przedsiębiorcy. Kazik – dzięki Ci, za możliwość poznania Ciebie i Twojej żony, Sherin…


-----------------------------------------------------------------------------------------------

 

    Kilka tygodni po powrocie, doręczono mi podczas pracy list polecony. Otworzyłem… Czytałem, czytałem, czytałem i nie wierzyłem, po czym krzyknąłem do Irenki, której biuro przylega do mojego : - Myszka, ja mam dwie wnuczki !  - Jakie wnuczki ? - zapytała Irenka. - Ano dwie bliźniaczki… - Oto list od komornika wzywający mnie do podania wszystkich przychodów Kuby unikającego płacenia alimentów… Jak to? To ja jestem dziadkiem? Od kiedy? Ile lat mają bliźniaczki Julia i Emilia ? 

 

     

    Dlaczego Kuba ukrywał to przede mną? Dlaczego Bartek mi o tym nie powiedział ? Dlaczego Kuba unikał płacenia alimentów ? Dlaczego, dlaczego, dlaczego... Tysiące pytań pojawiło się w mojej głowie. Gdzie zawędrował mój kochany syn po naszym rozstaniu ??.                     Natychmiast zadzwoniłem pod podany na komorniczym piśmie numer telefonu. Niestety. Nie jestem „członkiem rodziny” więc nie może udzielić mi informacji. - Gdzie mam zadzwonić? - Do pełnomocnika pani Urszuli - matki dziewczynek. Zadzwoniłem natychmiast. - Dzień dobry, moje nazwisko Marek WIĄCEK. Jestem prawdopodobnie dziadkiem Julii i Emilii. Chciałbym dostać numer telefonu pani Urszuli…. - Oczywiście – proszę uprzejmie…

    Już tydzień później byliśmy w Barlinku, gdzie poznałem Ulę i moje ukochane wnuczki. Poznałem też smutną historię niedoszłego jej małżeństwa z Kubą. To było przykre.  Jeszcze się nie pobrali a już się rozeszli. Ubolewałem nad tym. Kuba miał ograniczone prawa rodzicielskie… Szkoda, że po naszej byłej, przeoranej i zagubionej Rodzinie pozostają tylko strzępy…

 

                  Dwuletnie "pięknochy", Jula i Emilia z dziadziem na spacerze.

----------------------------------------------------------------------------------------------

      Życie jednak toczyło się dalej.  Coraz lepiej czuliśmy się w Kościelisku… Kochamy to miejsce. Sponsorujemy uczniowski Klub Sportowy „Regle”, czyli młodych biegaczy narciarskich. Poznajemy okoliczne lasy i okoliczne góry. Znamy Palenicę, Butorowy i Gubałówkę. Olbrzymią łąkę naprzeciw pasma Tatr nazwaliśmy Amfiteatrem. Nie dziwimy się, że Wujek Witek tak bardzo kochał Tatry i tak często tu przyjeżdżał. Mamy już swoje trasy spacerowe, swoje miejsca, swoją kapliczkę. W Irmie gościmy naszych przyjaciół...

 

                                                         Puławiacy 

-------------------------------------------------------------------------------------------------

    A potem był Paryż i wystawa Sprzętu Budowlanego INTERMAT. Znowu byłem „u siebie” i pokazywałem Irence moje „zaczarowane miejsca”. Znowu były spotkania z dostawcami i partnerami biznesowymi. Znowu był cały autobus naszych klientów, którym jak mogłem tak pokazywałem Paryż „by night” po spotkaniach i prezentacjach maszyn na targach.

 


                                            Zawsze kochałem tę robotę

-------------------------------------------------------------------------------------------------

    Uważam, że mieszkamy w najlepszym miejscu na ziemi. Kraków jest naszym ulubionym miastem. Nasze mieszkanie na Ludwinowskiej jest wygodne i świetnie położone, tuż na Wisłą, po drugiej stronie Wawelu. W odległości ok. 120 km od Krakowa, wybudowaliśmy naszą Willę Irma na wysokości 1100 m npm, idealnie na wprost Giewontu, Kasprowego i Czerwonych Wierchów. 

    Z Krakowa mamy najbliżej na południe Europy do Chorwacji, Grecji czy na Węgry. 

    A kochając góry i „nasze” Kościelisko, nie zaniedbujemy Krakowa, gdzie mamy swoje ulubione restauracje, gdzie uduchowiamy się w kinach, teatrach, w operze krakowskiej i gdzie lubimy msze św. w Kościele Mariackim.

 


                                            Wielkanoc w Krakowie

----------------------------------------------------------------------------------------------------

        No i coraz bardziej kochamy nasze wnuczęta. Choć mamy ich już pięcioro to Karola z Krzysiem są z nami najbliżej i najczęściej. Nieobecni nie mają głosu… Szkoda... (...) karawana idzie dalej, jak mówi przysłowie... Nic nie zatrzyma czasu. Spieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą...


                                         Krzyś i Karolinka, dzieci Kasi


                                        Karola z Babunią na targu w Zakopanem

----------------------------------------------------------------------------------------------

    Często też jeździmy do Libiąża by pomagać mojej Mamie w utrzymaniu jej pięknego ogrodu.


                                                   Jesienne porządki

-----------------------------------------------------------------------------------------------

    2012 rok, to kolejna Gazela Biznesu dla AMAGO, czyli nagroda dla najlepiej rozwijającej się spółki w Polsce… Doceniam to, bo nic za to nie płacimy i nie zgłaszamy się do jakichkolwiek konkursów. To nas znajdują, nas oceniają, nas analizują i sami przyznają nam nagrody…

 

Gabloty z nagrodami i proporczyki krajów, w których mamy partnerów biznesowych


Nasza sala konferencyjna





Komentarze