EMIGRACJA - Stróż/Recepcjonista - List Nr. 5

 

                                                                                     Rosny Sous Bois 12.06.1984    

 

 

Mamo,

 

     Posyłam obiecane fotografie i piszę parę słów o mojej aktualnej sytuacji.

 

                                           Nareszcie „u siebie”

 


Pracuję jako roznosiciel ulotek średnio 3 dni w tygodniu. Raz jako szef ekipy 3 Murzynów (jeżeli ulotki są małe i mieszczą się w bagażniku mojego Fiata 126p), raz jako zwykły roznosiciel, jeżeli ulotki są duże. Szef nas śledzi zza węgłów czy nie wyrzucamy ulotek do śmietników tylko wszystkie wkładamy do skrzynek pocztowych… Super „zabawa” robiąc na piechotę około 20 km dziennie i wracając prawie, że martwy do chałupy. Dzięki temu schudłem już ok. 8 kg, ale czuję się świetnie fizycznie i kondycyjnie. A wynagrodzenie jest prawie darmowe. Zwłaszcza jak wożę te małe ulotki moim Fiatem i jeszcze w nim 3 Murzynów. Raz, że są zawsze nie domyci i muszę szeroko otwierać okno by łapać paryskie powietrze, dwa, że Fiat 126p ledwo zipie. Za benzynę oczywiście nikt mi nie zwraca, ale cóż…biorę co mogę…

 

No i... nareszcie pracuję też jako nocny stróż/nocny recepcjonista (Veuiller de Nuit) w dwugwiazdkowym hotelu, niedaleko Garde du Nord. Łażenie po paryskich hotelach i zostawianie „podań o pracę”, czyli wyciętych nożyczkami karteczek z koślawym ręcznym pismem, dało JEDNAK pozytywny rezultat !!! Był w końcu upragniony telefon i zaproszenie na rozmowę. Właścicielka (ok. 40 letnia „stara panna” jak powiedziało by się w Polsce a „wolnego stanu” jak we Francji) szybko zgodziła się po spotkaniu, aby mnie zatrudnić… „na zastępstwo”. Na razie mam dwie noce w piątek i sobotę a w lipcu i sierpniu podczas urlopów mam mieć trzy noce. Ciekawe jest to środowisko małych dwugwiazdkowych hoteli paryskich. Zastępuję obecnego Veuiller de Nuit (Antoine’a), który w ciągu nocy wypija około 30 piw, ubrany jest w czterodniową, brudną koszulę, stary, sprany, powyciągany sweter, ma przekrwione oczy i cuchnie potem i alkoholem. Jego zastępca podczas weekendów, czyli ja, to (stara, a jednak) marynarka, biała koszula, woda kolońska i wąski, bordowy krawat jeszcze mojego Taty. 

Zaczynam lubić tą robotę Nocnego Stróża, bowiem tu, pół świata przewija się przez „moją” recepcję, „rozmawia” ze mną „w kilku językach” (słowem dialogi na cztery nogi) i popija serwowane przeze mnie nieoficjalnie piwo lub polską białą wódkę. Hotel nie ma licencji na alkohol, ale tu, w nocy, jestem sam. Nie mam żadnego szefa, który mnie śledzi czy kontroluje. Zamykam hotel o drugiej w nocy, wystawiam kubeł śmieci na chodnik, rozkładam składane łóżko na zapleczu recepcji i pod kocem, w ubraniu, śpię do 6h30. Chyba…, chyba że jakiś nocny gość obudzi mnie dzwonkiem do drzwi. A że jestem zawsze frontem do klienta, tedy niedopitym facetom sprzedaję „mój” alkohol za parę franków a zwłaszcza wysłuchuję ich opowieści o nocnych paryskich przygodach i podbojach. Służę też radą, gdzie są Białe, gdzie Czarne a gdzie Żółte i za jaką cenę… - Fachowiec - myślą sobie o wypierdku, który de facto jest gołodupcem…a wszystko co wie, to od swojego przyjaciela, paryskiego „bywalca”, który choć też bez grosza i bez znajomości języka francuskiego, ale wolnego stanu i ciekawy życia… 

O 6h00 zaczynam przygotowywać śniadanie, czyli robię kawę, kroję bagietkę, wystawiam masło, rogaliki i dżem dla tych, którzy wychodzą z hotelu przed 7-mą. Po 7-mej przychodzą sprzątaczki i recepcjonistka, która mnie zmienia, a ja wracam do domu. Od 9h00 do 12h00 dosypiam a od 12hh00 zaczynam szukanie stałej pracy, czyli przeglądam gazety, czytam ogłoszenia, „preparuję” kolejne życiorysy pod jakieś różne, ewentualne stanowiska (raz jestem geologiem, raz handlowcem, raz wybitnym recepcjonistą a raz „do wszystkiego”) i piszę spontaniczne podania o pracę.

 

Super…podoba mi się. Wolę to niż remonty i noszenie ulotek.

 

We wrześniu pojadę może na jabłko-branie na Południe Francji do starych znajomych. Od października chciałbym mieć już jakaś stała pracę. Czy mi się uda czy też dalej tak będę sztukował ??

 

Sprzedaż kosmetyków port a porte, czyli od drzwi do drzwi idzie beznadziejnie. Próbowałem też sprzedaż mebli z katalogu pukając do każdych, brudnych drzwi HLM’owskich bloków mieszkalnych. Często po otwarciu drzwi, jakiś Murzyn lub Arab coś warknął i zanim powiedziałem Bonjour już miałem drzwi na nosie. Trudno cokolwiek (w tym wypadku perfumy i meble z katalogu) wcisnąć obcym, biednym i zmęczonym życiem ludziom, facetowi, który mówi Ali jeść, Ali spać, Ali chcieć Pan fotel kupić,… Ali chcieć, Pan ładnie pachnieć…

 A jeść trzeba... Tyle na dziś, muszę kończyć.

 

Całuję…

 

M

Komentarze