EMIGRACJA - Lasek Buloński - List Nr. 2

 

                                                                                 Levallois Perret, 01.03.1984

 

 

Mamo,

 

Obiecałem napisać Ci coś o Lasku Bulońskim, czyli jednym z wielu „zielonych płuc” Paryża. A więc do dzieła…

 

            Położony w zachodniej części, a w zasadzie przyległy do jego zachodniej granicy, stanowi największe „zielone płuca” Paryża. To swoistego rodzaju kompleks, rekreacji, wypoczynku i relaksu. Tak… Brzmi to folderowo, ale jakże to inny wypoczynek od masówki komunistycznej. Nie dotarliśmy wszędzie w tym olbrzymim parku, bo to wielki kawał lasu i kompleksów rozrywkowych. Być może tylko z jednej czwartej tego co widziałem zdam Ci tę relację.

 

Przede wszystkim LUZ… Zupełny luz. Kapitalistyczny luz. Wszędzie widać biegających w dresach. Z psami, bez psów, za rowerami, przed rowerami, solo, parami lub w grupkach. Chcesz pojeździć na rowerze – proszę bardzo – 14 F za godzinę. Rowery do wyboru do koloru. Specjalna ciężarówka obładowana rowerami i sprzętem zapasowym zmienia swoje położenie byś nie musiała wracać w to samo miejsce. Tu i ówdzie konni amatorzy. Obowiązkowo błyszczące oficerki. Ubranie i wiek jeźdźca nie mają znaczenia. Oficerki to MUS. A więc panowie w płaszczach, w kapeluszach, w czapkach, okularach lub muszkach. Kołyszą się powoli na swych dystyngowanych, jakby wyczuwających często 60 lat na swym grzbiecie, koniach. Panie elegancko ubrane, z wyraźnym makijażem, również statecznie poruszające się na swych wierzchowcach, też w wielu przypadkach przekraczając 60-kę.

 

Idziemy z dziećmi dalej. Piękny basen za żywopłotem, korty tenisowe, trawniki, śliczne pawilony. Wchodzimy do jednego… Stop – konieczna karta wstępu. I dobrze. Posiadając takową masz gwarancję czystości, schludności, estetyki i przyjemności, która także z otoczenia płynie. 300 metrów dalej ktoś ogrodził się żywopłotem i powiesił tabliczkę : „Entre Interdit” (wstęp wzbroniony). Też dobrze. Jakoż byłby nienaturalny Paryż bez tych obdartych kloszardów z butelką najlichszego wina pod pachą. Czy jednak muszą tu wchodzić ?

 

Idziemy dalej – nie wierzę : duża polana a na niej grono pań i panów ubranych w wędkarskie stroje. Buty wodery po pachwiny, kapelutki, kurtki i cały wędkarski strój… Tylko wody nie ma. Machają wędkami, rzucają… Ale do czego ? Ano do celu. Na końcu żyłek zamiast przynęty biały ciężarek. I raz, dwa, raz dwa, raz dwa. Przecież właśnie o to tu chodzi. Ruch, rzuty, zabawa. I to bez żadnych zawodów, organizacji i pompy. 100 metrów dalej staw z siedzącymi wędkarzami. Ci, niby coś łowią ale tamci na polanie ? Wystarczy im muchówka i spinning by porzucać do celu. No i wędkarski fason musi być zachowany. Oczyma wyobraźni widzę mojego Tatę i wujka Staszka…

 

Niedaleko przejeżdża grupa kucyków do wynajęcia. Jadą dzieci z instruktorem. Śliczne uprzęże, małe nóżki, kolorowe dekoracje. Nie myśl jednak, że to wszystko dzieje się w jednym miejscu. NIE. Wszystko jest jakoś tak poukrywane w lesie, że niby blisko i odległości pomiędzy poszczególnymi atrakcjami małe, ale jednak wszystko sprawia wrażenie odrębności. Każda grupa wydaje się być sama i zupełnie nie przejmuje się sąsiednimi. 

 

No i oczywiście „panie do wynajęcia”. Dwa rodzaje. Można by określić je „weekendówy” bowiem głównie, jeśli nie wyłącznie, „pracują” tu w soboty i niedziele. Widziałem już „samochodówy” oczekujące na klientów w eleganckich samochodach (głównie przy Avenue Foche), widziałem zwykłe „bramówy” na ulicy Saint Denis i oczywiście „lokalówy” w okienkach na Placu Pigalle. Tu, oprócz „weekendówy”, należy dodać „z własnym sprzętem” lub czekające luzem podpierając wszędobylskie sosny. „Z własnym sprzętem” to rodzaj lepiej sytuowanych, które dorobiły się samochodu kamionetki (nasza NYSA) wyposażonej we wnętrzu w odpowiednie do tej pracy przyrządy, czerwone oświetlenie i fotografie. Stoi taka NYSA a wokoło spaceruje dziewczę bez zażenowania i z prowokacją wpatrując „ślepia” w swoją potencjalną ofiarę = każdego faceta. Wszystko tu i teraz bez dodatkowych kosztów hotelowych. Spoglądasz przez okno – las, wychodzić z NYSY - świeże, rześkie powietrze owiewa ci spoconą twarz…Też ludzie.

 

Co poza tym ? Trzy ogrody aklimatyzacyjne – miejskie (wstęp do każdego 15 F). Niestety mam tylko 10 F i to na wątróbkę na obiad. Są tam place zabaw dla dzieci, przejażdżki ciuchcią, boiska do różnych gier (znanych i nieznanych), restauracje itp…itd… Nie widziałem, nie opisuję. Jak dla mnie, to czas wracać i gotować „wątróbkowy” obiad. Może jeszcze kiedyś będzie okazja i może jeszcze kiedyś również i my uszczkniemy coś z tego kapitalistycznego ciastka nie tylko spacerując, oglądając, podziwiając i jak mówią Francuzi, z zazdrością  „liżąc witryny”.

 

Lasek Buloński to tylko wycinek relaksującego życia Paryżan. Bynajmniej tym się nie zachłystuję, bo również bardzo miło wspominam spacery nad Wisłą, kiedy przyjeżdżałem tam z Kubą. Przepływaliśmy promem na drugą stronę rzeki a dalej szliśmy przez pachnące i kwitnące pola i łąki. Nie widzieliśmy żywej duszy, śpiewaliśmy piosenki lub biegali. Tzn. ja biegłem za rowerkiem Kubusia. Robiliśmy co niedzielę kilkanaście kilometrów idąc najpierw w górę Wisły przybrzeżnymi dróżkami a potem wracając w dół wałem wiślanym. Mieliśmy swoje „stacje postojowe” gdzie wcinaliśmy jabłka i ciasteczka lub czekoladę przysłaną przez Halinkę z Paryża. To też były radosne, fajne dni i dobrze, że całkiem nie weszły nam w krew, bo być może teraz coraz częściej, mocniej i z większą determinacją wracalibyśmy do tamtych chwil.

 

 

I to tyle pogody w emigracyjnym sztormie,

 

pozdrawiam Cię i całuję

 

 

 

Marek

 

 .

Komentarze