EMIGRACJA - Walka o pracę - List Nr. 8

  

                                                                                 Rosny Sous Bois, 17.08.1984


Droga Mamo,

            Dość długo zwlekałem z napisaniem tego kolejnego listu. Przyznam też, że w międzyczasie  napisałem tylko dwa długie listy do przyjaciół w Tarnobrzegu. Teraz ponownie kolej na Ciebie. Jak wiesz w życiu są noce i dnie i prawdopodobnie jestem właśnie w okresie takiego półmroku. W takich zaś chwilach rzadko ma się ochotę dzielić z kimś swoją niepełną i nieszczerą radością. Chcąc jednak być sprawiedliwym wobec siebie i lojalnym wobec mojego czytelnika, czyli Ciebie, piszę tych kilka słów nawet w okresie mojego półmroku.

Zacznę więc od tych gorszych spraw by na koniec listu dodać trochę słodyczy. A więc przede wszystkim mamy poważny problem z Bartkiem. Kuleje na jedną nogę. A prawdę mówiąc nie tyle kuleje, ile stawia tylko jedną nogę na palcach wznosząc piętę maksymalnie do góry i dziwnie wyginając kolano. Kolano właśnie w takich chwilach go pobolewa. Nie jest to żadne skręcenie, uderzenie, zwichnięcie, itp… Nie ma ani odrobiny opuchlizny, ani odrobiny zaczerwienienia, ani odrobiny różnicy temperatury pomiędzy obu kolanami. Co ma natomiast ? Ano nie może rozłożyć podgiętych nóg leżąc na wznak. Właśnie lewa, boląca noga pozostaje w pionie i dalej ani rusz. To „kulanie” stawało się stopniowe unieruchamiając go w końcu na łóżku przed dwoma daniami. Nosimy więc po schodach to żywe srebro na posiłki, do kąpieli i do WC. Przyznam, że jest to dość nieciekawe. Zobaczymy co powie ortopeda, pediatra i zdjęcia RTG.

 

Druga dosyć przykra sprawa to pewne ciemne chmury, które nadciągnęły nad nasze małżeństwo. Rozbieram je na drobiazgi i analizuję. Świadom ludzkiej psychiki z przerażeniem stwierdzam uwidaczniającą się coraz głębszą i szerszą między nami rysę. Nie czas jeszcze na wnioski i głębszą analizę. Zostawiam więc całość tego problemu w mojej duszy, uczciwie sygnalizując Ci jednak pewien problem i prosząc o zostawienie mnie z nim sam na sam.

 Fakt faktem, że jak pisałem Jadzi, musiałem znowu podwinąć, może nieumiejętnie i za wcześnie, rozwinięte skrzydła i siąść na dupie, dalej zajmując się domem. Wstrzymałem umeblowanie i urządzanie mieszkania poprzestając na kuchni i pokojach chłopaków. Dwa tygodnie temu zakisiłem 10 słoików ogórków. Nie znalazłem tu kopru, ale wąchając kilka przypraw zdecydowałem zasypać ogórki estragonem. Mają dość ciekawy zapach i z zainteresowaniem oczekuję na inauguracyjną degustację.

                

                                        Pokój Bartka

W dalszym ciągu pracuję, tym razem już 5 nocy, w „moim” hotelu „d’Albert”. Jestem bardzo zadowolony z tej pracy, tak jak zresztą przewidywałem. Mam kontakt z całym światem. Rozmowy z klientami, szlifowanie lub „dziubanie” nieznanych języków, możliwość czytania książek i pisania listów. O tej pracy napisałem dużo do przyjaciół z Tarnobrzega, bo naprawdę rozmowy z Argentyńczykiem, Chińczykiem, Japonkami, nie mówiąc o całej Europie dają mi dużo wspaniałych przeżyć i dużo zadowolenia. Dostaję czasem kartki od „moich” byłych klientów przychodzące na adres hotelu z dopiskiem: „to Marek”. Otrzymałem na przykład zaproszenie do Sydney od starszej, sympatycznej pani i do Wenecji od młodych Włoszech. Czasem klienci robią sobie ze mną fotografię na tle mojej recepcji a wtedy, choć tu przytulnie, czuję się jak małpa w klatce.  Jak prawdopodobnie już pisałem (ale może nie do Ciebie) hotelarstwo bardzo mi się podoba i podobno nadaję się do tego prezentując dość szarmanckie zwyczaje. Efekciarz – jak powiedzą jedni, dobrze wychowany jak powiedzą drudzy. Wszystko można skomentować całkowicie odwrotnie. Swoją drogą nie mogę się nadziwić, ile jest ciekawych zawodów, które mógłbym wykonywać… Co mi przyszło do głowy (mnie i intelektualnemu humaniście Karolowi) by studiować geologię ? …

 

Ale wracając… Pisałem do Jagi o moich podciętych skrzydłach, ale znajduję odskocznię. Zawsze w takich chwilach lekarstwem jest literatura, w której znajduję oddech i zapomnienie. Po „Pornografii” Gombrowicza i „Wspomnieniach” Conrada znowu wpadłem w historię. I to nie tą napoleońską, którą pasjonowałem się już w Tarnobrzegu, ale tą nowszą, hitlerowską. Tyle, że teraz w aspekcie udziału naszych wschodnich braci w polityce międzynarodowej w latach 1939-1944. Czytałem więc z zapartym tchem „Listy” i „Rozmowy z Kremlem”, Stanisława Kota – Ambasadora RP w Moskwie w czasie układu Sikorski-Stalin z 23.08.1941. Przeczytałem też „Stalin - najlepszy sojusznik Hitlera” pióra Aleksandra Bergmana. Niby wszystko się wie, ale wszystkie te fakty oparte na dialogach i listach wydane w formie wspomnień rzucają jasne światło na ogrom zła, które zakorzeniło się na tym gigantycznym obszarze socjalizmu. A swoją drogą to otwieram czasem usta w podziwie dla uczciwej NAIWNOŚCI naszych szlachetnych rodaków i wybucham śmiechem podczas dialogów z Sowiecką Wierchuszką, pozostając pełen podziwu dla wielkiej klasy/przebiegłości i sprytu polityka jakim był Stalin. Jest to wręcz nie do wiary jakim sposobem wykorzystywał on najmniejsze nawet słabości swoich partnerów: najpierw Hitlera a potem Aliantów. Inna rzecz, że ten cały demokratyczny Zachód nie jest w stanie (w swej mentalności), nie był w stanie i nie będzie w stanie zrozumieć metod i pryncypiów kierujących działaniami wschodniej "dziczy". 

Trochę się odkrywam i zaczynam rozpisywać. Samopoczucie od razu przez to lepsze, choć daleko jeszcze do pisania „spod” serca, kiedy czuję umiejscowioną właśnie gdzieś w tej okolicy siłę pchającą do analizy wszystkiego co wokoło. Przejdźmy więc ponownie do mojej pracy.

Właścicielka hotelu zatrudniła mnie na cały etat a Antoine’owi zostawiła tylko „moje” weekendy. Nawet przyjął to pokojowo i jak stwierdził : „Marek tu est meilleurs que moi” (Marek, ty jesteś  lepszy ode mnie) – Dzięki. Pracuję więc w hotelu już pięć nocy (po 12 godzin) tygodniowo, na pełnym etacie, zarabiając parę franków powyżej SMIG, czyli najniższej pensji we Francji. Płacąc za wszystko i normalnie żyjąc zaoszczędziłem już ciutkę pieniędzy. Niewątpliwie utopiłbym to chętnie w mieszkaniu, ale myślę by kupić sobie aparat fotograficzny. Być może wyjdzie mi dodatkowo, w dzień, praca w supermarkecie Euromarche jako kasjer.

 

Geologia leży zupełnie. Wysłałem już 90 listów do różnych firm prosząc o stanowisko inżyniera stażysty. Do dziś dostałem 31 odpowiedzi negatywnych i 4 pół-negatywne. Jak skończę pisanie do firm we Francji mam zamiar zacząć pisać do firm „siarkowych” na całym świecie reklamując się jako ekspert od wydobycia siarki metodą otworową, choć tych firm oprócz USA nie jest dużo na świecie. 

Pytasz dlaczego piszę takie listy spontaniczne a nie odpowiadam na oferty pracy w gazetach. Z prostej Mamo przyczyny. Na oferty pracy odpowiada kilkanaście lub kilkadziesiąt osób. Moje podania pisane ręcznie (prawdopodobnie z błędami) i mój wątpliwy życiorys zawodowy, zasługują odruchowo na wrzucenie do kosza, nawet bez czytania. Inaczej wygląda sprawa kiedy na biurko jakiegoś właściciela firmy, czy dyrektora wyląduje mój jedyny list. Po pierwsze, jestem jedyny i może z ciekawości go przeczyta. Po drugie, może zaskoczyć go, że ktoś jest aż tak zmotywowany że zadaje sobie trud pisania ręcznie spontanicznych podań. W końcu po trzecie, jeżeli akurat myśli o zatrudnieniu kogoś, to jak na tacy wpada ktoś, kogo może warto zobaczyć, komu może warto poświęcić 2 minuty rozmowy, i którego zatrudnienie może kosztować dużo, dużo taniej.... Bo, i mniejsze da mu się wynagrodzenie, i proces rekrutacji dużo kosztuje, i długo trwa.  Oto właśnie dlaczego piszę, piszę i piszę...  

 

A jeżeli się nie uda, to oprócz poczucia spokoju ze zrobienia wszystkiego co możliwe, to pozostaną już tylko znajomości lub inny zawód. Poznałem tu aptekarza obiecującego mi co nieco. Jest też jedna Polka mająca znajomego geologa we Włoszech i obiecująca pomoc. Obecny dyrektor Kopalni Soli w Bochni a były dyrektor OBR PS w Tarnobrzegu, obiecał mi też pomoc, bo ma jakichś znajomych we Francji (choć do dziś milczy). Może pan baron z Południa, którego poznałem jeszcze w 1979 roku z czasów winobrań, może inna przychylna dusza. Jest ciężko…

 

 Chodzę po Paryżu, zaglądam w witryny restauracji, chciałbym bardzo być kelnerem, ale też myślę sobie… przecież musi żyć gdzieś na świecie właściciel jakiejś firmy przed emeryturą nie mający następców i chcący przekazać komuś swoje „dziecko” (czytaj firmę)… Oto i jestem ale jak się nawzajem spotkać ?? Myślę też, że niekoniecznie praca w swoim zawodzie ma największa wartość. Łatwiej jest oczywiście robić to czego człowiek się nauczył, ale poznawanie NOWEGO ma też niepowtarzalny i niezaprzeczalny smak.

 

Wspomniałaś w swym liście Karola. Muszę więc napisać, że na pewno jest to człowiek naprawdę o złotym sercu. Bardzo bym chciał, żeby znalazł sobie uczciwą partnerkę na całe życie. A on po raz pierwszy wcale nie neguje tego rodzaju moich sugestii. Jest tu taka bardzo delikatna, krucha i szczupła Małgosia. Bardzo miła. Podoba mu się bardzo. Ba… z przerażeniem stwierdzam u tego 120-tu kilogramowego smoka budzenie się chyba nowego dla niego uczucia. Jest to tak kruche, tak niewinne w tym cielsku, że czasem przerażam się na myśl o jakimś „koszu” i możliwości rozsypania się tej delikatnej tkaniny ducha, tej kruchej i wrażliwej konstrukcji uczucia pod tymi 120-tu kilogramami biologii. Ściągam mu więc czasem cugle przypominając o uczuciu przez żołądek, sprawdzeniu umiejętności przyszłej gospodyni domu i podobieństwie do teściowej. Co z tego będzie ? Zobaczymy. W każdym razie może będzie mi dane poznać jeszcze jedno uczucie, uczucie prawdziwej przyjaźni opartej nie tylko o kieliszek.


I to tyle Kochana Mamo

Pozdrawiam

M

 

 

 

Komentarze