1999 - Pierwszy "policzek" biznesowy i GRECJA (Cyklady)

                                                                                                                                                                                                                                                                                               1999 rok.

 

 Odpowiadaj dobrem na zło, a zniszczysz w podłym człowieku zadowolenie ze zła.

                                                                                                                        L. TOŁSTOJ

 

Tak jak wcześniej przypuszczałem, Spółka nie rozwijała się sama. Pomimo stałego kontaktu z Francji, musiałem coraz częściej bywać w Polsce. AMAGO FRANCE rozwinęło się do dwóch osób: Halinki i mojej asystentki, bo nie udało się niczego sprzedawać francuskim klientom. Za to w Polsce, nowy, świeży, chłonny na wszystko wolny rynek, zakwitł. Budowano coraz więcej dróg i było coraz więcej inwestycji. Entuzjazm wychodził każdemu, każdą dziurką. Polska rozwijała się w najlepsze po wielu latach socjalizmu i „planowanej gospodarki”. Każdy kto miał w sobie minimum przedsiębiorczości zakładał swoją firmę lub prywatyzował państwową. Można było też nabywać państwowe firmy za bezcen…

Ja rozwijałem tylko swoją… A że rynek francuski nasycony był od 40-tu już lat i trudno było wbić w niego choćby przysłowiową szpilkę, tedy logicznym stało się, że skupiałem się coraz bardziej na Polsce. Dodatkowo, we Francji byłem zawsze imigrantem mówiącym z silnym słowiańskim akcentem a w Polsce znałem dwa języki obce (+ trochę niemiecki) i byłem KIMŚ, bo z Zachodu. Nie rozumiałem tego polskiego kompleksu. Zawsze dla nas lepszy był amerykański, francuski, angielski czy niemiecki śmieciarz niż nasz własny inżynier. Bawiło mnie to i martwiło kiedy traktowany byłem priorytetowo bo… ”Francja przyjechała panie dyrektorze” jak często anonsowała mnie jakaś sekretarka mojego klienta.

Koncentracja aktywności w Polsce wymagała moich dłuższych tu pobytów. Długi czas mieszkałem u siostry, śpiąc na podłodze na rozkładanym materacu. Nadszedł jednak czas na zmianę. Kupiłem garsonierę nazwaną przez mojego francuskiego przyjaciela kabiną jachtu, bo było tu 20 m2 w tym pokój, kuchnia i łazienka. Ale to wystarczyło. Miałem jedno łóżko i jedno biurko (bo w każdym mieszkaniu moim podstawowym meblem oprócz łóżka było biurko) czyli blat leżący na dwóch metalowych koziołkach. Byłem szczęśliwy.

Pani Irena zaskoczyła mnie też swoją przedsiębiorczością: poprosiła o dodatkową pracę, tym razem w handlu. Chciała wraz z Martyną zajmować się sprzedażą geosyntetyków. Najpierw spojrzałem na nią z niedowierzaniem, bo nie domagała się w zamian podwyżki, ale potem… każda inicjatywa w rozwijającej się firmie jest mile widziała. Voila… a więc proszę pokazać co Pani potrafi…

-------------------------------------------------------------------

Tego roku na wakacje/rejs w Grecji zaprosiliśmy Jagę, Ewę i Janusza. 

 

Cyklady… Bardzo wietrzny akwen z wiejącym często wiatrem Meltem, o którym wtedy nic jeszcze nie wiedziałem. Nic dziwnego, że przez 3 dni baliśmy się wypłynąć z mariny a czwartego dnia wycofaliśmy się z powrotem na stare miejsce zaraz po wypłynięciu na pełne morze. To był zbyt silny wiatr jak na nasze małe żeglarskie doświadczenie. Wkrótce jednak przyszła bezwietrzna pogoda i grecki urlop okazał się bardzo udany. Największe wrażenie zrobiła na nas wyspa Delos, miejsce narodzin Apolla. To niewiarygodne jak 2000 lat temu ludzie potrafili sobie dogadzać. Jak bogatym musi być człowiek by zaspakajać nie tylko fizyczne, lecz też duchowe potrzeby. 

 

                                                                    Nasza trasa

Mozaiki w łazienkach i teatry robiły na nas kolosalne wrażenie. Oczywiście był też wspaniały wulkan Santorini, Milos z jego Wenus i wiele innych, typowych, greckich miast, miasteczek i portów.

Piękne wakacje w Grecji zakłóciła pierwsza poważna porażka biznesowa. W decydującym stopniu pomogliśmy jednemu z naszych stałych, polskich klientów w zdobyciu bardzo poważnego kontraktu na budowę pierwszego, dużego mostu wiszącego w Polsce. Negocjacje, głównie przy udziale Halinki jako tłumaczki, trwały ponad 2 miesiące. W rewanżu klient miał zakupić u nas dwie duże palownice konieczne do realizacji tego kontraktu. Umowa była tylko ustna. Dżentelmeńska. Kiedy ogłoszono wyniki przetargu i wygrał nasz klient, natychmiast zaprosiliśmy go do Paryża, gdzie świętowaliśmy jego/nasz wspólny sukces. Był szampan w Moulin Rouge i w Lido (na mój koszt oczywiście). Były gratulacje i były wielkie nadzieje.

I właśnie tu, w Grecji, na wyspie Mykonos (pamiętam dobrze) otrzymałem telefon od Edyty: „Właśnie otrzymaliśmy telefax od naszego klienta, że po porównaniu kilku ofert, niestety nasza oferta na dostawę dwóch palownic do realizacji mostu wiszącego została odrzucana i wybrali innego dostawcę…”

Sen ???? Nie, to był pierwszy poważny policzek, to był pierwszy szok, to było pierwsze uderzenie między oczy, to był pierwszy pokaz młodej polskiej przedsiębiorczości, dla której zasady, dotrzymywanie słowa i lojalność, były niewiele znaczącymi hasłami. Ideologia TU I TERAZ brała niestety górę.

-----------------------------------------------------------------

Koniec drugiego tysiąclecia w żadnym wypadku nie wskazywał też na gromadzące się nad moim małżeństwem chmury. Coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że nasze miejsce jest w Polsce, nowej Polsce, odrodzonej Polsce… Polsce potrzebującej ludzi z takim jak moje, doświadczeniem i takim jak mój, charakterem, czego niestety nie podzielała ze mną Halinka.

 

Komentarze