2004 - Rozpad, Hyundai, CHINY, TURCJA, WYSPY DZIEWICZE i ANTYLE HOLENDERSKIE (Morze Karaibskie)

 

                                                                                                                       2004 rok


"On ne fait rien de grand sans douleur et humiliation"

(Nie robi się nic wielkiego bez bólu i poniżenia)     

                                                                                         Od Bartka

 

    Jakoś w marcu otrzymałem list od prawnika z Francji, że Madame Aline WIACEK wystąpiła o rozwód. To było bardzo smutne i przykre uczucie. Halina wyrzuciła piłkę na out… Szkoda…  Dopóki piłka była w grze wszystko jeszcze było możliwe. Ja nie zrobiłbym NIGDY takiego kroku. A wystarczyło po prostu być ze mną... Trudno. Znalazłem pełnomocnika i poprosiłem o przysłanie moich rzeczy: parę starych szmat i butów, pamiątek po moim Tacie,  moich książek i albumów ze zdjęciami.  Niestety rozstania rzadko przebiegają w zrozumieniu...

Zaapelowałem jeszcze i  poprosiłem o spokojne rozstanie za porozumieniem stron i podział majątku bez wyrzucania w błoto pieniędzy na adwokatów.

A jednak zaczęło się tarzanie w błocie, którego nigdy bym nie przewidział, a które ciągnęło się przez kilka kolejnych, długich lat.

----------------------------------------------------------------------------------

W tym roku, skończyłem kompletny remont rodzinnego domu w Libiążu, którego prostą, „pudełkowatą” bryłę pięknie „przerysował” (czytaj przeprojektował) architekt Michał Szymanowski. Dzięki, Panie Michale. Po 30-tu latach trzeba było wymienić dosłownie wszystko. Odnowiłem też w Kalwarii Zebrzydowskiej wszystkie meble z lat 50-60-ch, bo nie wyobrażałem sobie wstawienia innych niż te same, które towarzyszyły mi przez całe moje dzieciństwo. Remont uwieńczyłem zrobieniem swojego gabinetu, który zaczął szybko wypełniać się pamiątkami z podróży i podróżniczymi książkami.

 





                                         
 To najładniejszy ze wszystkich moich gabinetów z widokiem na ogród mojej Mamy.

----------------------------------------------------

Rok 2004 to w końcu oczekiwana wizyta Dyrektora Naczelnego firmy Hyundai. Przygotowałem się dobrze a Kuba, przebywający wówczas na urlopie w Polsce, wszystkie moje informacje, pomysły i strategie przelał na nieznany mi wtedy program Power Point. To był mój kolejny sukces i kolejny „kamień milowy” w budowaniu Spółki AMAGO. Pan Ree wyjechał bardzo zadowolony i zaprosił mnie do Belgi w celu podpisania umowy na przedstawicielstwo marki HYUNDAI w Polsce.

Rok 2004, to też pierwsze finansowe problemy w AMAGO. Rok 2003 zamknął się bowiem stratą na poziomie -360 000 PLN. To była konsekwencja braku geosyntetyków. Natychmiast zaczęliśmy nawiązywać kontakty z innymi producentami na całym świcie co poskutkowało wyjazdami do Chin i do Turcji. Do Chin poleciałem z Ireną i Bogumiłą – szefową Działu Geosyntetyków. Shanghai i Wuhan zrobiły na nas duże wrażenie.

                                                           Szok był już w hotelu...

                                                  Rozmowy techniczne
 


                                                     Czas na prezenty

... i biesiadę za żółtymi firankami.... Bekaniom i mlaskaniom dawałem upust ku zdziwieniu moich pań, ale wiedziałem, że dla chińczyków to oznaka smakowitego posiłku. Irenka zaś, zamiast zjadać, skrzętnie chowała pod ryżem usłużnie nakładane na jej talerz, smażone w całości skorpiony.

     Gdy dobiliśmy już targu...zaczęły się toasty.

 
To była najcięższa robota bowiem zgodnie z chińskim zwyczajem każdy z delegacji gospodarzy musi napić się w szefem delegacji gości. Ich było 9-ciu.... 9 razy ganbei (na zdrowie) bym ledwo wstał od stołu...

                                              Jeszcze kolacja pożegnalna
 

                                      Jeszcze fotka z pięknymi Chinkami
 

                                                Jeszcze ostatnie zakupy
 
                                                ...i smutek rozstania

Shanghai to miasto prosto z Ameryki z herbacianymi i azjatyckimi akcentami. Wuhan to przemysłowy moloch, gdzie tuż przed pracą i tuż po pracy ulice zalewają się milionami rowerów z ludźmi dojeżdżającymi do pracy. 

Do Turcji poleciałem sam. Wizyty w Chinach i w Turcji zakończyły się podpisaniem umów o współpracę handlową i tak nasz Dział Geosyntetyków odrodził się z popiołów. 

-------------------------------------------------------------------------------

    Rok 2004 to również dwa ciekawe rejsy i podróże na Morze Karaibskie. Pierwszy, w maju na Brytyjskie Wyspy Dziewicze i drugi  na Antyle Holenderskie.

WYSPY DZIEWICZE (BVI+USVI) – Morze Karaibskie



Okres wyjazdu         : 01.05.2004 – 14.05.2004

Jacht                          : SUN ODDYSSEY 43

Opis trasy (ok.  220 MM) :


BEEF ISLAND (Tortola), zwiedzanie wyspy.


WHITE BAY (Jost Van Dyke), wycieczka piesza na najwyższy szczyt wyspy – Maliorny – 325 m, kolacja w FOXY’s bar w Great Harbour.


    Muzykę, taniec i śpiew kochałem już od przedszkola...

Nawet na pokładzie jachtu...

St THOMAS (Virgin Gorda) – marina, 

  

                                                      Wspaniała załoga

 

                                        ....a najwspanialsze załogantki...

THE BATH (Virgin Gorda) - przepiękna zatoka


                                                Rafy koralowe....

  ....i autochtonki

SETTING POINT (Anegada), pływanie, nurkowanie.


                                    ...brakuje tylko konia w galopie....

SALT ISLAND – nurkowanie we wraku RMS Rhone – 9/20 m pod wodą,

ROAD TOWN (Tortola) – tutejsza msza, czyli „na wesoło”, objazd wyspy jeep’em, piesza wycieczka po tropikalnych szczytach Tortoli, zwiedzanie tubylczej destylarni Rumu, zachód słońca pod palmą na zachodniej plaży Tortola, taneczny wieczór u „Sebastiana i Dziadka”.

                                                Tak...to jest piękny sport...

HURRICAN HOLE (Wyspa St.John – USA), pływanie, odkrywanie dziewiczych brzegów.

 
                    Niby drugi "po Bogu" a zawsze miał parcie na pierwszy plan....-;)

THOMAS HARBOUR (Wyspa St. Thomas, USA)



                                                       Tak...to był raj

HANS LOLLICK (St.Thomas - USA), pływanie.

NANCY MARINA (Tortola).




                                                   Trudno wybrać, które ujęcie lepsze...

MAYA COVE (Tortola) – kolacja w „Quito’s Gazebo” gdzie Sam Quito prowadzi swój jazzowy zespół.


                                               Do kolejnego rejsu...

Post factum :

Zaczęło się w Road Town w marinie tuż po odbiorze jachtu. Jeszcze nie wypłynęliśmy a już degustacja lokalnego rumu zawładnęła naszymi jestestwami.

 


Jeszcze nie poznaliśmy muzyki reggae a już śpiewana przez nas Małgośka Maryli Rodowicz rozbawiła całe nabrzeże. Jeszcze nieśliśmy w kościach jet lag po dalekiej podroży, a już tańczyliśmy na pomoście z załogami innych jachtów... Jednym słowem, jeszcze parweniusze z dalekiego kraju a już sprawni organizatorzy wspaniałej i ogólnej imprezy w marinie na pierwszej z Wysp Dziewiczych. Rankiem, następnego dnia, pierwszy raz na oczy widziani żeglarze, witali serdecznie nasze skacowane  głowy : Hi Marreck, Hi Masiek, Hi Rafael… A jednak daliśmy się poznać w pierwszym dniu pobytu w tym dalekim kraju reggae.

Potem była niespodzianka na wyspie Virgin Gorda (Gruba Dziewica) kiedy podeszli do nas Francuzi i widząc polską flagę, z dużym podziwem zapytali czy mieszkamy w Polsce. Najpierw nienaganny angielski Maćka i nieco gorszy mój, a potem mój płynny francuski powalił ich z nóg. - Skąd Pan zna tak język francuski ? zapytali. - W Polsce wszyscy mówią płynnie jakimś zachodnim językiem - z dumą odpowiedziałem. Potem były pytania o nasze zawody bo któż z Polaków może pozwolić sobie na taki rejs ? I tu kolejna niespodzianka bo wśród naszego młodego towarzystwa byli : właścicielka firmy produkującej kosmetyki, właściciele firmy marketingowej, właściciel firmy handlowej i właścicielka firmy produkującej odzież. Sami młodzi przedsiębiorcy. Byli zdumieni i co najmniej zdziwieni. My, byliśmy dumni i radośni. Oto nasz czas. Oto czas na dumną Polskę. Oto zmiana stereotypowych sloganów o Polaku pijaku, cwaniaku, złodziejaszku, hydrauliku i bałaganiarzu. To był pełny  entuzjazm… Dla mnie był to też rodzaj rewanżu, wszak nie zapomniałem kiedy byłem bezrobotnym imigrantem, kiedy zza witryn oglądałem eleganckie sklepy, kawiarnie, restauracje i szczęśliwych, wolnych ludzi.   Nie, nie zapomniałem knajpy Tir Bouchon na wzgórzu Montmartre.... 

Czy ktokolwiek z nas podejrzewał, że 17 lat później nadejdzie władza, która ponownie odsunie Polskę od światowego nurtu cywilizacyjnego? Władza, która zabierze innym, młodym przedsiębiorcom tę dumę z Polski i ten entuzjazm ? Czy podejrzewaliśmy, że ponownie, tak jak za komuny, wstydzić się będziemy polskości, chować będziemy naszą dumną flagę, którą przez 45 rejsów wywieszaliśmy na maszcie ? Czy ktokolwiek z nas by wymyślił, że ktoś opętany żądzą władzy, po wielu latach uzna nas za cwaniaków ?? Czy śmieliśmy przypuszczać, że brunatne, groźne, nacjonalistyczne chmury nadciągną nad polskie, takie wówczas błękitne i rozsłonecznione niebo ??? NIE... to wydawało się to niemożliwe... A jednak... Historia tak bardzo lubi się powtarzać...

 

                                                             Nirvana

Ten rejs, to było moje pierwsze spotkanie z Morzem Karaibskim. Już studiując mapę tego morza podzieliłem Małe Antyle na 5 (około 10-cio dniowych) rejsów i zdecydowałem, że muszę to zrealizować. Oczywiście pomyślałem też o opłynięciu całego Morza Karaibskiego w tym Dużych Antyli, Wysp Wenezuelskich i rajskich wysp wzdłuż Ameryki Środkowej. Czy jednak będzie na to czas i pozwolą mi finanse ? Póki co zaczynamy od egzotycznej nazwy Wyspy Dziewicze. Istnieją hiszpańskie, amerykańskie i brytyjski wyspy dziewicze. My skupiliśmy się na brytyjskich i zahaczyliśmy o amerykańskie. 


                                            Nieprawdopodobnie piękne morze...

Czego dowiedziałem się o tym regionie ?  A więc przede wszystkim cieśnina brytyjskiego korsarza Francisca Drake’a. Sir Drake’a, bo choć łupił i zabijał to łupił dla Korony Brytyjskiej a to zasługuje już na tytuł szlachecki.  Cieśnina Drake’a to pas morza, pomiędzy poszarpanymi wyspami, przez który przepływać musiały wszystkie statki z Ameryki Południowej wiozące złoto i srebro zrabowane Inkom, Aztekom, Majom i wielu innym.  To idealne miejsce dla wszelakiej maści piratów i korsarzy napadających na swe „ofiary” i chowających się w postrzępionych wyspach pełnych nieznanych grot.

Karaiby to również historia rolniczego ludu Arawak przybyłych tu z Wenezueli 3000 lat temu, ale także Karibów, którzy 1000 lat później przybyli również z Wenezueli niekoniecznie jednak by uprawiać ziemię. Karibowie to wojowniczy kanibale, stąd w wielu miejscach napiszę później o Karibach, którzy zjedli spokojnych Arawaków. Jak się później okaże… ich z kolei wybili i zniewolili „dobroduszni” Europejczycy, którzy nawracali ich na „właściwą” wiarę i wykorzystywali jako niewolników na swych plantacjach trzciny cukrowej.  

 Atmosfera BVI (British Virgine Island) jest nie do opisania. Wszędobylskie reggae, „maryśka” i „sex on the beach”. W każdym porcie i każdej prawie zatoczce znajdziecie rachityczną knajpkę, gdzie lokalesi (gównie potomkowie Czarnych Niewolników), „smędzą” No woomen no cry, a żeglarska brać zabawia się w zapomnieniu do wczesnych godzin rannych…. Uwaga na wątroby, gardła i ogólne zdrowie. Kolejne dni to konieczne “odtrucia” na pięknych plażach pustych wysepek… To był najbardziej roztańczony i rozśpiewany rejs...

    W sierpniu poleciałem do Turcji. Z Istambułu napisałem list do mojej Ciotuchny Krystyny z Polanicy Zdrój (jako że zawsze muszę coś pisać) :

Dziś już czwartek, 8-ma rano. Siedzę w pięknym hotelu po azjatyckiej stronie cieśniny Bosfor, tuż nad wodą, ale na wysokości 5-go piętra. Przede mną pływające tam i z powrotem tramwaje wodne przewożące pasażerów z jednej do drugiej części miasta. Z Europy do Azji, z Azji do Europy. Zaledwie 300 metrów.  Po drugiej stronie widzę katedrę Hagia Sophia, Błękitny Meczet i budzące się, lizane słońcem, kilkumilionowe miasto. Za piętnaście minut przyjeżdża po mnie szofer i jadę na negocjacje. Ale wierz mi, wolałbym zostać tu, zgłębiać tę fantastyczną turecką historię, wgryźć się w czasy Aleksandra Wielkiego, Konstantynopola, Cesarstwa Wschodnio-Rzymskiego, Bizancjum i Imperium Osmanów. Jak niewiele trzeba, by przypadki decydowały o losach milionów. Jak niewiele trzeba było, by Turcja, dziś w 99% muzułmańska, była chrześcijańska.  Nie ma innego tak wielkiego i bogatego w historię miasta na ziemi, które tak „okrakiem” leżałoby na dwóch wielkich kontynentach. Jestem tu już drugi raz. Tym razem zawodowo, ale wciąż brak mi czasu na pławienie się we wnętrzu tego molocha. Nie, nie jestem wyrachowanym biznesmenem (choć wolę polskie słowo przedsiębiorcą). Chyba w głębi duszy jestem humanistą i marzę o tym, by kiedyś mieć dom z bardzo daleką perspektywą (pustynia i morze nie są tu więc przypadkiem) i czytać i pisać i pisać i czytać. Świat jest piękny, dziwny i skomplikowany zarazem. Jadałem w najlepszych francuskich restauracjach, ale też rękami w murzyńskim buszu, sypiałem w pałacach-hotelach ale też pod gołym afrykańskim niebem na polowym łóżku. Koledzy opowiadali mi o luksusowych call girls z fryzurkami w kształcie serduszka na trójkącie rozkoszy, ale również o nie całkiem domytych murzyńskich, obrzezanych dzierlatkach o atłasowych jak niemowlęca skóra trójkącikach. Czok (pies) by się uśmiał : dziwni są ci ludzie, wszyscy tacy sami a im samym się wydaje, że są różni… Jest o czym myśleć, jest co analizować, jest o czym pisać…

Już po negocjacjach… Nie byłem najlepszy. Jestem fatalnym negocjatorem. Umiem organizować, wymagać, rządzić, ale na gębie mam wymalowane to, co myślę. Poker to nie mój ulubiony sport a nie zrobisz pokerzysty z gracza w bierki…

Ja naprawdę wolę historię.

    A tuż po świętach Bożego Narodzenia polecieliśmy ponownie na Karaiby. Tym razem to Antyle Holenderskie z nutką francuskiej Saint Barthelemy. Tym razem, po raz pierwszy z Irenką.

ANTYLE HOLENDERSKIE – Morze Karaibskie

Okres wyjazdu         : 28.12.2004 – 12.01.200

Jacht                          : OCEANIS 473

Opis trasy (230 MM) :

ST. MARTIN to wyspa odkryta przez Krzysztofa Kolumba 11 listopada 1493 roku, początkowo zamieszkana przez Hiszpanów a od 1648 roku podzielona pomiędzy Francuzów i Holendrów.

 

Wyspa słynie z pięknych plaż i strefy wolnocłowej z bogatą ofertą zakupów.

FOURCHE - prywatna wyspa w centrum rezerwatu przyrody.


                                                Po raz pierwszy we dwoje


ST. JEAN (St. Barthelemy) Ta wyspa odkryta przez Kolumba podczas jego drugiej wyprawy za ocean i nazwana tak na cześć starszego brata Kolumba, Bartłomieja, przetrwała wieki z „białymi tylko twarzami”, stanowiąc swego rodzaju wyspę na karaibskim oceanie czarnego niewolnictwa. Gdy na innych wyspach uprawiano trzcinę cukrową i bawełnę to wkładem St. Barth w rozwój regionu było piractwo. Zasiedlona w 1648 przez 60-ciu francuskich osadników, przez 150 lat była własnością Francji, przez 100 lat Szwecji, by na stałe, wykupiona za 80 tys. franków w złocie, powrócić do Francji w 1877 roku. Dziś, z pocztówkowej urody stolicą Gustavia (na cześć króla Gustawa III z okresu panowania Szwedów), St. Barthelemy znana jest w świecie jako „wyspa VIP’ów”, „St. Tropez Karaibów” lub „Manhattan-Sur-Mer”. Niewątpliwie jest kwintesencją francuskiego karaibskiego szyku i zdecydowanie najelegantszym i najdroższym skrawkiem wulkanicznego lądu w tym Rejonie. Zwiedzimy wyspę na rowerach (resztki rybackiej wsi Corossol) a kolację zjemy w „La Plage".

MAJOR’S BAY. Wyspa St. Kitts – zwana inaczej St. Christophe bo tak nazwał tę wyspę swoim imieniem Krzysztof Kolumb. Nazwana również ”Matką Wysp” małych Antyli przez pierwszych kolonialistów angielskich w 1624 roku, była bazą wypadową na inne wyspy i początkiem kolonizacji. Do dnia dzisiejszego St. Kitts jest wyspą rolniczą, gdzie w 40-tu plantacjach dalej uprawia się trzcinę cukrową.

CHARLESTON (Wyspa Nevis). Powiązana nieco z St. Kitts, niewielka wyspa Nevis nazwana została przez Kolumba „Matką Boską Śnieżną” z powodu białych chmur otaczających jej wulkaniczny szczyt. Urodzajne gleby i tropikalna wilgotność pozwalały na wielkie zbiory trzciny cukrowej. Pierwsi plantatorzy żyli tak zamożnie i wytwornie, iż nazwano Nevis „Królową Karaibów”. Wyspa słynęła ze wspaniałych rezydencji, przyjęć i kuracji uzdrowiskowych w gorących, powulkanicznych źródłach. Obowiązkowa kolacja u „Miss June’s”.

MOSQUITO BAY – pływanie, nurkowanie.

SOUTH FRIAR’S BAY – pływanie, nurkowanie.

BASSETERRE (stolica St. Kits). Kolacja w „Mango’s” w rytmach reggae, zwiedzanie wyspy na skuterach, chwila w basenie, tenis, golf w okolicznych luksusowych, hotelach… 

ORANJESTAD. Wyspa Statia odkryta przez Kolumba, początkowo zamieszkana była przez Anglików i Francuzów a w końcu przez holenderskich Żydów. Ta mała, holenderska wyspa pozbawiona pięknych plaż, jest nieoszlifowanym diamentem Holenderskich Antyli, przyciągającym garstkę koneserów przyrody i spokoju, którzy rozkoszują się brakiem dyskotek i wielkomiejskiego szumu. Zwiedzimy miasteczko, w którym wąska „Old Slave Road” służyła do przemieszczania tłumów niewolników, bo to właśnie tu był największy targ niewolników na Karaibach. Piesza wycieczka na szczyt wulkanu THE QUILL (600 m npm).

GUSTAVIA (Wyspa St. Barth). Muzeum Saint Barth i kolacja sylwestrowa w „Le Select” bar w rytmach reggae, na plaży. Niewykluczone tańce w morzu i na stolikach.

PHILIPSBURG (Wyspa Sint Marten) to stolica holenderskiej części wyspy St. Martin. Założona w 1733 roku, zbudowana jest wokół dwóch głównych ulic : Front i Back Street. W przeszłości miasto żyło z uprawy trzciny cukrowej i produkcji soli. Dziś ma przydomek „Małego Hongkongu Antyli” z powodu strefy bezcłowej i niezliczonych butików ”free tax”. W programie : zwiedzanie miasta, degustacja produkowanego tu likieru z goździkowca w Guavaberry Faktory Shop, kolacja w „Reggae Cafe” w rytmach muzyki reggae.

TINTAMARRE, to mała, prywatna, nie zamieszkana wyspa z piękną plażą i rafami koralowymi – pływanie nurkowanie.

CROCUS BAY (Wyspa Anguilla).  Życie to plaża, a potem idzie się na obiad” - jak mawia 7000 mieszkańców tej wyspy – pływanie, nurkowanie, kolacja z muzyką ”reggae” w „Roy’s Restaurant”.

PRICKLY PEAR Island – pływanie, nurkowanie w rafach koralowych.

MARIGOT to pełna uroku i „żywcem” przeniesiona z Lazurowego Wybrzeża stolica francuskiej części wyspy St. Martin. Zwiedzimy Muzeum Marigot, gdzie poznamy dzieje wyspy sprzed Kolumba i Boulevard de France, gdzie stare magazyny plantatorów trzciny cukrowej przekształcono w ciąg restauracji i kawiarń.


Post factum :

To był wspaniały rejs po zupełnie innych niż poprzednio wyspach. Wyspa Statia zrobiła na nas największe wrażenie. „Droga Niewolników” to droga, którą przeszło kilka milionów, prowadzonych jak bydlęta, LUDZKICH STWORZEŃ. To największy na Morzu Karaibskim targ niewolników. Jeżeli z całej Afryki w tym kierunku wywieziono i sprzedano 12 mln (!!!) niewolników to na Statia trafiło ich na pewno co najmniej połowa. I to śladami tych 6 000 000, bosonogich, których w głodzie, własnym smrodzie i odchodach, zamkniętych i zakutych, wieziono około miesiąca z Afryki, szliśmy i my…

Nie da się nie zagłębić w koszmar tamtych lat. TRADE TRIANGLE. To właśnie tu po raz pierwszy dostrzegłem brytyjski pragmatyzm…. Niewolnicze statki. Nad Tamizą ładowano w skrzynie o ludzkich wymiarach broń palną. Tą broń wymieniano w Afryce na niewolników, których w tychże skrzyniach przewożono i sprzedawano na wyspie Statia, by w tychże samych skrzyniach transportować do Londynu nad Tamizą cukier, rum i egzotyczne przyprawy karaibskich, Białych plantatorów. HANDLOWY TRÓJKĄT… Któż inny niż pragmatyczni Anglicy mógł na to wpaść ?

Anguilla to wspaniała piaszczysta wyspa, gdzie wyłowiliśmy najpiękniejsze małże i bawiliśmy się do nieprzytomności całą noc przy muzyce regae i lokalnym rumie. Tam też Cuba Libre czyli mieszanka rumu z coca-colą zawładnęła nami bez opamiętania.

    Ten rejs to także niezapomniana Gustavia i urokliwy Philisburg…

Musicie zobaczyć to sami !!!

------------------------------------------------------------

To kolejny bogaty podróżniczo rok : Chiny, ponownie Turcja, Brytyjskie Wyspy Dziewicze i Antyle Holenderskie na Morzu Karaibskim.

Komentarze