2005 - Synowie, Amago, GRENADA, GRENADYNY (Morze Karaibskie), RUMUNIA, ŁOTWA, LITWA

                                                                                                                 2005 rok

 

"Choćbyśmy cały świat przemierzyli w poszukiwaniu Piękna, nie znajdziemy go nigdzie, jeżeli nie nosimy go w sobie."

                                                                                                                R. EMERSON

 

Odrobiliśmy straty finansowe za 2003 rok i napisałem do Kuby i Bartka proponując im pracę w AMAGO, dając po 10% udziałów w Spółce i obiecując powolne przekazywanie Spółki. Dodatkowo Kubie dałem działkę budowlaną, jako proces powolnego przejmowania przez niego Spółki a Bartkowi garaż do mieszkania przy ulicy Bobillot w Paryżu. Stworzenie „dynastii” było moim marzeniem i logiczną konsekwencją działania. Byliśmy jak jedna pięść. Rozumieliśmy się bez słów. Po kilku wymianach listownych i wyjaśnieniach, zarówno Kuba jak i Bartek zdecydowali się na powrót do Polski i pracę w Spółce AMAGO, odpowiednio do wykształcenia : Szef Działu IT (Bartek) i V-ce Prezes ds. Sprzedaży i Marketingu (Kuba). Obaj dostali firmowe karty kredytowe i samochody służbowe HYUNDAI ACCENT. Bartek zamieszkał w swoim pięknym, trzypokojowym mieszkaniu przy ulicy Zachodniej w Krakowie. Częściowo pokryłem koszty zakupu tego mieszkania i kompletne jego wykończenie zgodnie z projektem mojej znajomej architektki wnętrz, częściowo udzieliłem mu pożyczki a resztę zabezpieczył mu kredyt bankowy. Kubie wynająłem mieszkanie przy ulicy Czarnowiejskiej, za które płaciła Spółka Amago, bowiem nie zdecydował się jeszcze na ostateczne opuszczenie Francji. Wynająłem dodatkowe 20m2 powierzchni biurowej by było miejsce na mój większy gabinet i biura dla Kuby i Bartka.



Współpraca pomiędzy nami rozpoczęła się znakomicie. Bartek realizował się w informatyce, tworzył CRM i Intranet, zajmował się telefonami, komputerami i zatrudnił dodatkowych 3 informatyków. Kuba zatrudnił dla siebie asystentkę, rekrutował nowych pracowników i zarządzał siecią handlowców. Między innymi to ja jeździłem do klientów i składałem mu raporty… Ukończył HEC więc liczyłem na jego najlepszą wiedzę, ale jednocześnie rozsądek…

Gdzieś we wrześniu przyjechała do Kuby jego dziewczyna, Delphine. Była pielęgniarką, ale miała też ukończony kurs hotelarstwa. Już od jakiegoś roku, zakochany byłem w naszych, polskich Tarach. Skojarzenie było proste : kocham góry, jest następca i może mieć żonę, która kocha i zna hotelarstwo. A gdyby wybudować w Kościelisku pensjonat, którego dyrektorem byłaby Delphine, i który gościłby klientów Kuby i Bartka (czytaj Amago) i w ten sposób promował maszyny, które sprzedajemy?

W październiku usiadłem z Kubą na obecnej działce Willi Irma, wtedy zupełnie pustej i porozmawiałem z nim o tym pomyśle… Tak… To dobra myśl. Wierzymy, że Amago się rozrośnie, wierzymy, że będą finanse… Idźmy w to…. I tak się zaczęło.

Dla Delphine kupiłem pierścionek z brylantem, który Kuba miał wręczyć podczas oświadczyn i sprawa wyglądała na idealną.

Dzięki protekcji mojego Wuja Witolda (bo wówczas nic nie dało się kupić od Górali, jeżeli Wam nie ufali), w listopadzie sfinalizowałem zakup działki w Kościelisku. Tej samej, na której siedząc, rozmawialiśmy… Projekty i początek budowy zaplanowaliśmy na 2006 rok.

Wraz z upływem czasu sprawy jednak mocno się komplikowały. Nie wystarczyły wspólne śniadania w pracy i długie rozmowy. Narastało coraz większe napięcie w moich relacjach z Kubą. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że oprócz walki o każdy grosz, prowadzona jest również walka by zniechęcić chłopaków do pobytu w Polsce i pracy w Amago. Argumenty „co Ty taki wykształcony, taki mądry robisz w takiej malej firmie jak Amago, w tak zapadłej ekonomicznie Polsce i w tak zimnym klimacie, szerzyły się bez końca. Do chóru dołączyła Delphine, której zapewne nie uśmiechał się przyjazd do Polski i zajmowanie się jakąkolwiek pracą, chociażby było to stanowisko Dyrektora Pensjonatu….

Oj !!! działo się działo w internetowej korespondencji, o której nigdy bym się nie dowiedział, gdyby Bartek przypadkowo nie natknął się na listy Mamusi i Narzeczonej adresowane do Kuby…i bezwiednie mi ich nie przekazał nawet nie wiedząc co zawierają…

Niewątpliwie to zmasowane parcie odniosło skutek. Sylwestrowa impreza Kuby, która spowodowała pożar doszczętnie spalając wynajmowane mu mieszkanie, przelała czarę goryczy. Musieliśmy się rozstać i Kuba zdecydował się na opuszczenie Polski i powrót do Francji. Podpisał zwolnienie za porozumieniem stron i wysłał list pożegnalny do kolegów z pracy informując dyplomatycznie, że odchodzi ze względu na "...różnice poglądów na politykę finansową firmy, różnice ocen co do strategii rynkowej jak i do spraw kadrowych nie rokowały na dalsze owocne i pogodne prowadzenie spółki".  

 Nie sposób nie zauważyć, że ja miałem już za sobą 11 lat doświadczenia w prowadzeniu Spółki i wiele sukcesów a on był na początku swojej zawodowej kariery z 5-cima miesiącami doświadczenia.... A jednak... chyba dostał zbyt szybko to na co ja pracowałem ponad 20 lat... Nastąpił kryzys w naszych relacjach, który trwa już od 15-u lat…

W tym okresie napisałem też Poradnik Handlowca dla naszych młodych handlowców oparty o moje własne doświadczenia, które jako pozytywne chciałem im przekazać.

PORADNIK HANDLOWCA

NEGOCJACJE są nie łatwą, aczkolwiek przyjemną sztuką pod warunkiem postępowania według wrodzonych lub nabytych reguł. Dodatkową przyjemność stanowi WYGRANA, odniesiony SUKCES i nabyta WARTOŚĆ MATERIALNA (czytaj nagroda pieniężna).

    Niewielu jednak posiada wrodzony talent. Tym, którzy są ambitni a nie posiadają wyjątkowego talentu, dedykuję niniejsze MEMO.

  1. Sukces sprzedażowy w dzisiejszym świecie to SPRZEDAŻ EMOCJONALNA. Na nic rozmowy o technice, mechanice maszyn, wyższości produktu nad konkurencją w czasach kiedy podzespoły do samochodów Audi, Mercedes, Renault, Citroen, Volvo itp..., lub do maszyn budowlanych Cat, Komatsu, Hyundai, Doosan, Terrex, Hitachi i Volvo produkowane są w tych samych zakładach podzespołów jak Valeo, ZF, Rexroth, Kavasaki, Toshiba i Clarc, a silniki w fabrykach Mercedes, Deutz, Cummins czy Mitsubishi.

  2. SPRZEDAŻ EMOCJONALNA to sprzedaż podobnego do konkurencyjnego produktu TYLKO I WYŁĄCZNIE poprzez wzbudzenie POZYTYWNYCH EMOCJI u klienta : „kupię u niego bo go lubię, bo jest wiarygodny, bo jest rzetelny, bo jest uczciwy, bo jest w końcu sympatycznie upierdliwy”.

  3. Wielu zadaje sobie pytanie jak osiągnąć ten emocjonalny stan. Odpowiem krótko...: poprzez stały kontakt z klientem. Wizyta u klienta nie powinna mieć miejsca TYLKO w przypadku planowanego przez niego zakupu, ale powinna być SYSTEMATYCZNA i pod byle pretekstem czy pozorem. Każda „nowalijka” jest dobrym pretekstem do wizyty. Każda rozmowa (w domu, biurze na budowie) służy do wzbudzenia EMOCJI. Opowieści o nowościach technicznych HYUNDAI, o nowym osprzęcie, o plotkach w AMAGO czy u konkurencji, o targach gdzieś tam na świecie i prezentowanych nowościach. Pretekstem też, może być zawiezienie kalendarza czy nowego gadżetu (choćby był to breloczek nawet skrytykowany przed klientem za nieudany). Wszystko to jest kolejnym milowym krokiem do wzbudzenia pozytywnych EMOCJI. Podsumowując : WIZYTY, WIZYTY, WIZYTY to klucz to sukcesu.

  4. Jak to realizować by nie „zabić” klienta i nie wzbudzić NEGATYWNYCH EMOCJI ? Każdy pretekst jest dobry, przy czym najprostszy to „przypadkowy” przejazd „właśnie pod jego domem (biurem, budową)”. To chęć wręczenia nowego gadżetu, butelki wina „wygranej” w AMAGO, to chęć pogratulowania mu wygrania kontraktu lub uzyskania nagrody (np. Gazeli Biznesu). To w końcu chęć zaproszenia na targi, na wspólny wyjazd do Monachium, Las Vegas, Paryża czy Korei. W końcu (dlaczego nie) na jakiś wspólny wyjazd na narty lub żagle (dla tych już bardziej „oswojonych” czytaj zaprzyjaźnionych)

  5. Co powinniśmy wbić sobie do głowy by osiągnąć założony wyżej cel ? PRACA, PRACA, PRACA.... SYSTEMATYKA, SYSTEMATYKA, SYSTEMATYKA, METODYKA, METODYKA, METODYKA... Tak więc, wewnętrznie zdyscyplinowani, wstajemy o 6h00 by o 7h30 być już u pierwszego klienta. Niewielkie stosunkowo Okręgi Handlowe pozwalają nam na odbycie 4 do 6 wizyt dziennie. Nie dlatego, że w tych 4-ch czy 6-ciu miejscach chcą kupić maszyny, ale DLATEGO by orać glebę i siać ziarno (wzbudzać POZYTYWNE EMOCJE) w celu przyszłego zbioru. POZYTYWNE EMOCJE to jak wieloletnia przyjaźń. A tę osiąga się podobno po zjedzeniu przysłowiowej beczki soli. Czyż można zjeść ją w ciągu jednego spotkania ?? Nie, potrzeba wielu spotkań by małą łyżeczką i powoli, konsekwentnie jednak, dążyć do celu. Francuzi mówią, że „nie czyni się nic wielkiego bez bólu i poniżenia” Czyż wielokrotne odmowy spotkań nie są dla nas często poniżeniem ? Nie załamujmy się jednak, bo to właśnie jest droga do sukcesu.

  6. I w końcu nadchodzi dzień zbiorów : klient chce kupić maszynę. Nie wylewajmy dziecka z kąpielą i nie zabijajmy siebie już na początku finału. Poprowadźmy tę miłosną grę tak jak na to zasługuje. Zanim zdejmiemy spodnie pieśćmy i czarujmy swoją ofiarę. Ona nie chce od razu, ona musi być dopieszczona. Postawmy wysoko cenową poprzeczką, walmy ceny zawsze z „katalogu” AMAGO. Najpierw sami przygotujmy ofertę. Starannie, dopasujmy ją do oczekiwań klienta (tańszy serwis, finansowanie, targi, itp…) Potem sami zawieźmy ofertę i zacznijmy tę grę. Przekomarzajmy się, muskajmy usta, ale nie całujmy, pokażmy nasze zalety, przekonujmy o wyższości nad konkurencją, przygotujmy się do finałowej walki. Mówmy o spalaniu, cyklach, możliwościach maszyny. Powiedzmy o historii i rzetelności AMAGO. Nie wstydźmy się korzeni i referencji. Odpuszczajmy, kiedy to nudne i dajmy pierwszy, niewielki upust. Potem prowadźmy dalej nasza miłosną grę : nie zejdziemy z ceny ale dodamy gwarancję, serwis, łyżkę, szybkozłącze. Jesteśmy już blisko... Jeszcze wyjazd na targi, jeszcze dobry obiad z małżonkami... i dokonajmy AKTU. Tym razem nie odpuszczajmy. Tym razem kujmy żelazo, póki gorące. Tym razem nie puśćmy rozgrzanej istoty, bo jutro będzie za późno. Tym razem podpisujmy na każdych warunkach, bo jutro ktoś inny wzbudzi jej POZYTYWNE EMOCJE i będziemy musieli kolejny raz orać, siać i uprawiać niewykorzystaną glebę…   czego nie życzy Wam,

Marek WIĄCEK                                                                              Kraków 9.12.2005

Rok 2005 to również nasz kolejny wspólny rejs z Irenką. Tym razem Grenadyny i Grenada na Morzu Karaibskim, a więc realizacja wcześniejszych planów. To już TRZECI rejs po Małych Antylach.


GRENADYNY I GRENADA



Okres wyjazdu         : 04.03.2005 – 22.03.2005

Jacht                          : Sun Odyssey 40

Opis trasy (450 MM) :

KINGSTOWN (Wyspa St. Vincent). Ta wyspa zauważona przez Kolumba w 1498 roku, w dniu imienin Wincentego i nazwana jego imieniem, nie została od razu skolonizowana. Jej wnętrze do dziś pokrywa prawie nieprzebyty wilgotny, równikowy las, dzięki czemu, dobrze zorganizowane, ludożercze plemiona Indian Karibów broniły się skutecznie aż do 1763 roku, kiedy to pierwsi Anglicy postawili wreszcie stopę na wyspie z niewesołą jednak perspektywą wylądowania na ich ruszcie. Hotel „Sunsail Lagoon Hotel & Marina”. zwiedzanie miasta – stolicy wyspy.    


  

BRITANNIA BAY. Wyspa Mustique to szykowny zakątek Karaibów zwany wyspą miliarderów, gdzie wypoczywali Mick Jaegger, Raquel Welch i inni znani ze światowej czołówki Jet Set International. Pobyt na wyspie nie jest w zasięgu wszystkich portfeli, chyba, że przybywa się tam jachtem. To rezerwat przyrody, a więc pływanie i nurkowanie to MUST. Skuterami pojedziemy do dzikiej, o olśniewająco białym piasku, plaży Maraconi. Kolacja w Basil’s Bar w rytmach Reggae.



                  Ziemski raj

SAVAN ISLAND – pływanie, nurkowanie.

CHARLESTOWN BAY (wyspa Canouan). Kilkuset mieszkańców tej wyspy z pięknymi plażami, jeszcze do niedawna zajmowało się tylko rybołówstwem i rolnictwem. Dopiero lata 90-te przyniosły zmianę. Hotel Tamarind Beach, otworzył drogę do innych inwestycji serii „lux” dla bogatych turystów.


                              Jak wybrać dobrego orzecha kokosowego ?

THE POOL – nurkowanie - SALT WHISTLE (Wyspa Mayreau). Ta mała wyspa o powierzchni 3 km2, pozostała jako jedyna katolicka dzięki byłym niewolnikom sprowadzonym z katolickich kolonii francuskich. Słynna również dzięki Ojcu Divonne, mnichu, który przy współudziale tubylców, zbudował zbiornik wody słodkiej.


                                            Langusty prosto z wody


                                         ...na prymitywnego grilla...

                                                ...i prosto na stół.

PETIT BATEAU (WyspyTobago Cays). To kilka wysp o jednych z najpiękniejszych, bajecznych plażach świata.


     Kocham to dopływanie do pustych plaż.... czuję się wtedy jak marynarze Kolumba...

MORPION – obiad, pływanie, nurkowanie.


                                                            Zaczynamy...

ST. GEORGE’S (Wyspa Grenada). Ta wyspa odkryta przez Kolumba w czasie jego 3-ciej wyprawy za ocean w 1498 roku i nazwana „Poczęcie”, ostatecznie nazwana została Grenadą przez hiszpańskich żeglarzy tęskniących za hiszpańską prawdziwą Grenadą. Historia Grenady jest typowa dla tego regionu: próby kolonizacji w początkach XVII wieku zakończone lądowaniem pierwszych kolonialistów na rusztach Karibów, „sprytne” wykupienie wyspy za garść szklanych świecidełek i kilka butelek rumu, rewolta Karibów po wytrzeźwieniu i ponownie pełny ruszt białych dobroczyńców, w końcu definitywne wyrżnięcie autochtonów w imię „naszej” religii i „naszej” cywilizacji… Ale to nie koniec typowej historii. Tort należy podzielić lub najlepiej samemu zjeść w całości. Na bok więc idee usprawiedliwiające rzeź. Tym razem rżniemy się między sobą już nie "o nawracanie pogan", lecz po prostu o „tort”. Po zwycięstwach nad Karibami do "drzwi" Francuzów zapukali Anglicy. Potrzeba było 150-ciu lat walk pomiędzy nimi by na mocy traktatu Wersalskiego z 1783 roku, ostatecznie przyznać tę żyzną wyspę Anglikom. To nie koniec jednak jej bogatej historii. Przychodzi bowiem wiek 20-ty a z nim nowe mocarstwa łakomie spoglądające na jakże dojrzały już tort : przede wszystkim „niezależna” Kuba lat 60-tych i USA. Dziś wyniszczona, choć od 1983 roku niepodległa, Grenada powoli podnosi się z recesji gospodarczej między innymi dzięki nam – turystom, dla których sam widok tak apetycznego tortu wystarczy. Słowo „tort” nie jest tu przesadą, jako że po obaleniu niewolnictwa, wielu byłych niewolników rozpoczęło uprawy małych działek a chcąc być konkurencyjnym rozpoczynało plantacje wciąż nowych upraw. I tak Grenada stała się „wyspą korzenną” gdzie do dziś, oprócz trzciny cukrowej, uprawia się orzechy kokosowe, banany, kawę, gałkę muszkatułową, wanilię, goździki, ziele angielskie przybyłe z Jamajki, itp… Zwiedzanie ST. GEORGE’S – jednego z najbardziej malowniczych portów karaibskich o typowym, ”francuskim”, nabrzeżu, zwiedzania muzeum Grenady umiejscowionym w starym francuskim magazynie z XVIII wieku, jeep’owa wycieczka po wyspie, plantacje kawy, muszkatułowca i waniliowca, miejsce zbiorowego samobójstwa Karibów, Grenville - drugie miasto Grenady ze swymi kolorowymi łodziami rybackimi, tropikalny las centralnej Grenady i krater wygasłego wulkanu, kolacja w „Rudolf’s Restaurant”,


                                  Woleli zginąć niż żyć w niewoli (Grenada)

SCARBOROUGH (Wyspa Tobago). Ta “zielona oaza spokoju” odkryta została przez Kolumba w 1498 roku. Pierwotnie nazwana Bellaforma czyli “Piękny Kształt”, ostatecznie pozostawiła swą indiańską nazwę Tobago od słowa „tobago” czyli licznych plantacji tytoniu uprawianego tu jeszcze przed przybyciem „cywilizacji”. Wyspa słynie z przebogatych raf koralowych powstałych dzięki bogatym w substancje odżywcze wodom wenezuelskiej rzeki Orinoko, niesionych tu Prądem Gujańskim. Krótka kąpiel w BUCCO REEF – najpopularniejszej atrakcji Tobago (białe plaże, rafy koralowe), zwiedzanie miasta SCARBOROUGH, kolacja w „Old Donkey Cart” gdzie królują owoce morza w sosie kokosowo-czosnkowym.



PORT OF SPAIN (Wyspa Trynidad). Trynidad to “wyspa kolibrów” nazwana tak przez rdzennych Arawaków i przemianowana przez Kolumba na Trynidad w 1498 roku podczas jego trzeciej wyprawy. Początkowo hiszpańska, w 1962 roku uzyskała niepodległość i jako republika wchodzi w skład Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Oparte na ropie naftowej bogactwo Trynidadu izolowało wyspę od turystyki. Dopiero kryzys paliwowy lat 80-tych zmienił nastawienie wyspiarzy i dziś hotele przy plażach są prawdziwą nowością. Kolacja na Western Main Road w dzielnicy St. James, znanej jako „miasto, które nigdy nie śpi” dzięki bogatej ofercie nocnego życia. Spacer po Frederick Street, głównej arterii miasta, której południowy kraniec przypomina wschodni bazar z indyjskimi sklepikami tekstylnymi i butikami, wylewającymi swą zawartość na chodnik.

HARTMAN BAY (Grenada).

 

                                         Jest biało-czerwona...nasza jedyna...

SANDY ISLAND -  pływanie, nurkowanie,  

TYRELL BAY. Wyspa Carriacou to największa i najbardziej zaludniona (6000 mieszkańców) wyspa Grenadyn. Początkowo przez długi czas należała do Francuzów. Dziś administracyjnie należąca do Grenady, zamieszkana jest w całości przez potomków niewolników, częściowo zmieszanych z białą ludnością. Słynie głównie z zabronionego handlu alkoholem. Masaż „shiatsu” u Genvieve, kolacja w „After Ours” (reggae na żywo).



CLIFTON (Wyspa Union). Ta mała wyspa doprowadzona w XVIII wieku do świetności przez Szkotów, zupełnie podupadła w początkach XX-go wieku. Dopiero przybyły z Martyniki Francuz Andre Beaufrand, ”postawił” na wyspę i turystykę, wybudował lotnisko i wybudował luksusowy hotel. Kolejnym inwestorem był autentyczny austriacki książę Franz Ulrich Kinsky. Dziś Union jest ważnym węzłem komunikacyjnym z ruchliwym portem jachtowym i kilkoma hotelami w głównym mieście Clinton. Obiad na Palm Islam - wyspie John’a Caldwella, teksańskiego pasjonata żagli i Karaibów a kolacja w “The West-Indies Restaurant”.



ADMIRALTY BAY. Wyspa Bequia to czarujący ośrodek turystyczny w pobliżu St Vincent. Wyspa ta zamieszkana jest głównie przez potomków niewolników zmieszanych z Francuzami, Szkotami i Amerykanami, którzy przypływali tu licznie na połowy wielorybów. Ich obecność jest stosunkowo duża również i dziś. Przystanek na Petit Nevis, wyspie wielorybników, zwiedzanie prymitywnych instalacji do przetwarzania wielorybów na mięso i tłuszcze, kąpiel i ostatnie godziny plażowania, kolacja w wegetariańskim barze „rasta”. Zwiedzanie wyspy Bequia skuterem, głównie wzgórza Mont Pleasant i ostoi żółwi Old-Hegg Turtle Sanctuary.

BLUE LAGOON (St. Vincent).


Post Factum :


To był jak dotychczas najpiękniejszy rejs w obrębie Małych Antyli. Małe piaszczyste atole, przepiękne plaże, kryształowa woda. Na plaży jedliśmy świeże langusty, prosto z wody, wyłowione w naszej obecności przez Czarnego autochtona i przyprawione/pieczone na prymitywnym grillu przez jego Czarną małżonkę. Dodana do langust sałatka ze świeżych ananasów, mango i papai, wszystko podane na drewnianym, prymitywnym i pokracznym stole pokrytym, a jakże, haftowanym obrusem, było zjawiskiem z innej planety. Warto nadmienić, że byliśmy zupełnie sami i tylko dla nas zorganizowano taki wieczór.

Olbrzymie wrażenie zrobiła na nas Grenada – „wyspa korzenna”. Tu ponownie zagłębiłem się w historię i poznawałem angielski pragmatyzm. Kiedy w Europie odkryto buraka cukrowego i uprawa trzciny cukrowej chyliła się ku upadkowi, niejaki kapitan Smith otrzymał od brytyjskiego rządu polecenie przywiezienia na Karaiby nasion wielu egzotycznych roślin by w ten sposób wspomóc brytyjskich kolonialistów. I tak, z dalekiej Polinezji Francuskiej, z Thaiti i innych tamtejszych wysp, przywieziono gałkę muszkatułową, pieprz, kawę, goździki i wanilię.  

 

                                              Degustacja rumu to must...

 Zwiedziliśmy oczywiście plantacje tych wszystkich przypraw i poznaliśmy sposoby ich upraw. Nie omieszkaliśmy również pobiegać za „prawdziwym” Karibem. Przewodnik widząc nasze zainteresowanie historią, powiedział nam, że pojedziemy do supermarketu. Pokażę Wam z krwi i kości prawdziwego Kariba. Tak się też stało. Karib ów, pracował jako ochroniarz. Oprócz bardzo ciemnej twarzy miał zupełnie europejskie rysy. I pomyśleć, że tacy mocno opaleni „Europejczycy” jakimi byli wszyscy Karibowie, delektowali się ludzkim mięsem i „zjedli” (wyparli) Arawaków…

 

                                                            Steel Band

 

No i oczywiście moje hobby, MUZYKA ŚWIATA, czyli „co tu grają”. Tu nie ma reggae ale jest Steel Band. Cóż to takiego ? Granie na różnej średnicy beczkach, puszkach, stalowych bębenkach, itp… Steel Band’y pochodzą z czasów kolonialnych, kiedy stalowe beczki, puszki i naczynia były jedynym „instrumentem” muzycznym. Dziś możecie bawić się całą noc pijąc cuba libre w rytmach muzyki Steel Band, czyli światowych przebojów granych na bębnach, bębenkach i wszelakiego rodzaju stalowych pojemnikach.

Warto to zobaczyć i przeżyć. Polecamy !!!!!

-----------------------------------------------------------------------------------------------

    Był 1 września 1939 roku kiedy pierwsze bomby spadły na Polskę. Na Polskę i na Przemyśl skąd mój Dziadek został zmobilizowany do Armii Kraków. 

    Pożegnanie dziadka z moją Babcią i Mamą wyglądało tak jak na filmie Katyń Andrzeja Wajdy. Kilka mocnych uścisków, łzy, machanie do oddalającego się wagonu i modlitwa w kościele do Matki Bożej o szybki powrót Ojca i Męża z tej wojennej zawieruchy... NIE POWRÓCIŁ JUŻ NIGDY. To w tym momencie widzieli się ostatni raz. 

    Moja Mama miała wówczas 9 lat i aż trudno uwierzyć by tak mała dziewczynka zdecydowała się pisać pamiętnik, opisywać w nim grozę wojny i dać świadectwo losów pozostałych rodzin oficerskich, uciekających przed napierającymi z Zachodu Niemcami i zdradziecko wchodzącymi od Wschodu Sowietami. Jedyną drogą ucieczki było Południe, była Rumunia... Tu z kolei, trzeba było umykać przed mordującymi Polaków Ukraińcami band UPA, liczącymi na wolną Ukrainę. W ciągu tej tragicznej, niebezpiecznej i rozpaczliwej ucieczki, kilka razy skazywani byli na rozstrzelanie przez Hucułów, by w cudowny sposób uchodzić z życiem i na kilka miesięcy osiąść w miejscowości Targoviste w Rumunii. Całą trasę Przemyśl, Sambor, Drohobycz, Stryj, Morszyn, Stanisławów, Nadworna, Delatyn, Jabłonów, Kuty ... i już w Rumunii Wyżnica, Storożyniec, Falticeni, Adjut, Fascani, Ramnik-Sarat, Calimanesti, Targoviste, a dalej Wiedeń, Kraków i Kamionka Strumiłłowa, moja Mama opisała swoim dziecinnym pismem w pamiętniku, który 60 lat później przepisała w swojej książce Wiosna, Lato, Jesień...

    Czy nasączony tą opowieścią mogłem uczynić inaczej niż zaprosić Mamę, jej brata a mojego Wujka Witka i Ciocię Krysię na kolejny wspólny wyjazd pod nazwą "Szanujmy wspomnienia" ? Czy mogłem nie pojechać właśnie tą samą trasą, którą tak dzielnie i w potwornych warunkach przebyli we wrześniu 1939 roku ? Nie, nie mogłem... Pojechaliśmy wszyscy czworo.

 

                          "Dzieci wojny", czyli Mama i Wuj przed hotelem w Calimanesti

                                                   60 lat później...

 
 

                                                    Tu była szkoła


                                            Przed pałacem Ceausescu


                                                Moi "podopieczni" : Mama Ciocia i Wuj....


                                         Wuj Witold... mój Ojciec Chrzestny

----------------------------------------------------------------------------------------------------

    Na koniec zaś roku pojechałem służbowo do Rygi - stolicy Łotwy, gdzie miałem nadzieję nawiązać kontakty handlowe z tamtejszą firmą poszukującą ropę i gaz. Pojechałem z Irenką by  przy okazji odwiedzić również jej rodzinne strony, czyli Wilno na Litwie. To była również nieprawdopodobnie sentymentalna podróż. 


                                                Pierwszy raz w Wilnie

    Irenka nigdy nie była w Wilnie choć pochodziła stąd cała jej rodzina od strony Mamy. Nie mogłem uwierzyć jak osoba, która  nigdy tu nie była tak doskonale zna topografię miasta. Chodziliśmy bez mapy a Irenka wiedziała dokładnie gdzie jesteśmy, co było tu i tam, gdzie jej Mama chodziła do szkoły, gdzie rodzice brali ślub, gdzie jest pochowany Dziadziuś i gdzie w końcu jest ich rodzinny dom. Byłem pod ogromnym wrażeniem. Jak wielka musiała być miłość do tego miasta by opowiadając córce po tysiąckroć tyle szczegółów nasączyć ją topografią miasta na zawsze. 

 

                              Dom Rodziny Małczyńskich w fatalnym stanie

    W końcu doszliśmy do rodzinnego domu Małczyńskich (nazwisko panieńskie Mamy Irenki). Na podwórku bawił się kilkuletni chłopak. - Czy mieszka tu jakaś starsza osoba ? zapytała Irenka. - Tak, zawołam Babcię - odpowiedział.... I nagle w drzwiach ukazała się starsza pani, a zobaczywszy Irenkę zakrzyknęła : - Rany Boskie !! Pani Małczyńska.... Irenka w płacz, ona w płacz i ja też, męski bohater choć w zupełnie obcym towarzystwie, rozryczałem się jak szczeniak...

 

                                  Pani Jadwiga - aktualna właścicielka

     Takich emocji nie dało się opanować, tak jak nie da się zaprzeczyć olbrzymiej podobiźnie Irenki do swojej Babci Adelci...

-----------------------------------------------------------------------------------------------

    I tak, rok 2005 zakończyliśmy 5-ma podróżami na Łotwę, Litwę, Ukrainę, Rumunię, Grenadę i Grenadyny na Morzu Karaibskim.

Komentarze