AFRYKA - Julian : Polak rzucony na żar - List Nr. 28

 

                                                                            N’Djamena 08.05.86                                                                                              


Kochana moja Mamusiu,

            A więc dorzucam jeszcze jedną cegiełkę do moich zawodowych przygód. Zabawiam się w pisarza. Przygotowałem sobie plan kolejnych korespondencji : „Państwo Czad” i „N’Djamena – stolica Czadu” miały ukazać się w kolejności. Zabrałem się do zbierania materiałów, tłumaczenia literatury z języka francuskiego (skąpej zresztą) i robienia notatek. I obiecuję uczciwie napisać kilka słów o tym kraju, choć prawdę mówiąc, jak przekonałem się po raz kolejny, nie cyfry i suche fakty są dla mnie najważniejsze. Najważniejsza jest przyjemność wyspowiadania, wyrzucenia, dzielenia się i opowiadania faktów, które wywierają na mnie największe wrażenie i zmuszają do refleksji.

            Dziś taką sprawą jest historia pana Juliana. Obywatel Czadu – Polak z pochodzenia. Nie jestem więc tu sam, choć o polskości pana Juliana niewiele można napisać : Polak, Austriak, ONZ-owski bezpaństwowiec, Czadyjczyk. Zawiedziony, sfrustrowany, w rzeczywistości, 70-cio letni Obywatel Świata dobiegający do „mety” tu, w Czadzie, ale czujący się wciąż Polakiem.

            Urodził się koło Lwowa w zaborze austriackim. Obywatel Austrii jak pisze na jego świadectwie urodzenia. W 18-tym roku życia, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, wybiera obywatelstwo polskie. Pochodzi z dobrze sytuowanej, hrabiowskiej rodziny. Studiuje filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Rozpoczętą zaledwie pracę na uczelni przerywa wybuch wojny. Jako kawalerzysta w stopniu podporucznika walczy w Armii Kraków i stąd dostaje się do niewoli bolszewickiej. Przewożą go do obozu jenieckiego w Starobielsku, gdzie być może (jakiż ten świat jest mały) przebywa pod jednym dachem cerkiewnym z moim dziadkiem, majorem Jazienickim nic o sobie nie wiedząc (Julian nie pamięta takiego nazwiska). Zamiast do lasku katyńskiego na barbarzyńskie rozstrzelanie w tył głowy, zostaje wydany Niemcom jako były Austriak na zasadzie wymiany kilku jeńców wojennych.

            Wraca do Krakowa i tu na zmienionych dokumentach, jako Austriak, przy protekcji bogatego wuja, pracuje w austriackiej firmie handlowej na stanowisku z-cy dyrektora, po czym szybko przenosi się do Wiednia. Czy dlatego, że widzi napór Sowietów gromiących coraz bardziej niemieckie wojska ?? Rok 1944 zbliża się szybkimi krokami. Widmo klęski niemieckiej jest coraz wyraźniejsze. Słysząc o formowaniu się Wojska Polskiego na Zachodzie i przeczuwając niechybny koniec Trzeciej Rzeszy przedostaje się do Francji, gdzie zostaje oficerem łącznikowym. Szkoda, lepiej byłoby dalej robić karierę w firmie handlowej…Trudno. Koniec wojny. Zamiast wracać do Czerwonej Polski zostaje we Francji. Po raz kolejny, jako Polak, zaciąga się do Armii Amerykańskiej, która jednak prześwietla go na wskroś i nie dopatruje się polskiej czystości, podejrzewając go o współpracę z Niemcami w Krakowie i Wiedniu.

            Zwolniony z wojska, tym razem na ONZ-owskim paszporcie jako bezpaństwowiec, spotyka znajomych swoich rodziców, którzy tu, w Paryżu handlują kawą. Krótka rozmowa, szybka decyzja i zaczyna się afrykański raj. Jako szef dużej plantacji kawy we francuskiej kolonii prosperuje doskonale. Wille, palmy, baseny, niezliczona czarna służba, porcelanowe nakrycia, francuskie wina, kryształy…

        Przychodzi jednak NIEPODLEGŁOŚĆ dana koloniom przez Generała De Gaulle a to oznacza radość Murzynów i zmierzch gospodarki. Oni jednak nie są tego świadomi. Wierzą naiwnie w swoje umiejętności i w bezgraniczną wolność. Wszystko od dziś jest NASZE !! Nasze, czyli czyje ? Zapyta głos rozsądku. Biali potrzebowali kilkuset lat by ujarzmić wojny plemienne, oni potrzebują tygodnia by na nowo wykopać plemienne przepaści. Rżną się więc nawzajem, kradną co się da i przede wszystkim wyrzucają Białych. Nasz bohater jest w owym czasie mieszkańcem Republiki Środkowej Afryki i bezpaństwowcem – Obywatelem Świata. Oficjalnie paszport taki jest uznawany na całym świecie… Oficjalnie może wszędzie w krajach cywilizowanych. Jednak nie w „Młodej Afryce” jak głoszą piękne hasła.

            Z uratowaną głową na karku i teczuszką dokumentów osobistych, wyrzucony z kraju zostaje też pan Julian. Trafia do sąsiedniego Czadu, gdzie rozpoczyna pracę przy wierceniach studni. Buduje też małe domki z gliny i drogi w stolicy. Paszport ONZ-owski ma jednak swoją ważność. Przyparty do muru…. decyduje się na obywatelstwo Czadu. Jednocześnie do budowy ujęć wody, dróg, do rozbudowy stolicy przyjeżdżają profesjonaliści z Zachodu – płynie pomoc do odbudowy afrykańskich zabiedzonych, wygłodniałych, NIEPODLEGŁYCH państw. Jedyny ważny dyplom, który posiada pan Julian to dyplom profesora filozofii. Zostaje ostatnie wyjście – profesor historii w jednym, jedynym liceum czadyjskim w N’Djamena.

        Pomału kończy się „Biała” kariera.  Pan Julian z każdym dniem staje się zwykłym obywatelem „Trzeciego Świata”. Zwykłym, bo choć Biały, to otrzymuje takie samo wynagrodzenie jak jego Czarni koledzy, pozwalające mu, tak jak im, na służbowe (bielone) mieszkanie i proste jedzenie. Ma samochód – jedynego w Czadzie polskiego Tartana kupionego od polskich księży, który stoi zepsuty od trzech lat. Sfabrykował, jak sam mówi, kolorowego syna, z którym nie utrzymuje żadnych kontaktów. Ma 70 lat i za dwa miesiące rozpoczyna czadyjską emeryturę. Kończy się więc służbowe mieszkanie i czas wynająć coś w budynku z gliny pot-pot. Pozostało mu kilka rodzinnych zdjęć, które z dumą i ze wzruszeniem mi pokazuje. Tu jako ułan na koniu, tam jako pracownik firmy handlowej, tu jako Biały plantator. - Nie powinno się żyć powyżej 70-ki, stwierdza rozgoryczony. Jego matka i siostra zmarły kilka lat temu w Krakowie. Jest zupełnie sam w zupełnie obcym i dziwnym kraju…

            Dziękuję Bogu, że i to pozwolił mi zobaczyć. „Wolność” - ileż o niej napisałem będąc w Polsce. Wolność, o której rodzajach rozczytywałem się w Schopenhauer’ze i Sartrze. Co widzę teraz ? Człowieka w ślepym zaułku. Wspaniały, bo wyrosły w swojej ziemi, ciemnozielony, soczysty liść łopianu przygnieciony dziś afrykańskim żarem. Być obywatelem tego kraju to jeść by żyć, to mieszać w małym domku z gliny o glinianej podłodze, to nienawidzić (o ironio !) Białych i zazdrościć im samochodów, Boyów, restauracji, klimatyzacji, wypchanych portfeli i normalnego europejskiego życia. Być obywatelem tego kraju w wieku 70-ciu lat, to nie mieć żadnej perspektywy, żadnej możliwości powrotu do Europy i do cywilizacji. To nawet nie widzieć dla siebie miejsca na cmentarzu. Cmentarzu, którego tu po prostu nie ma. Chyląca się ku ziemi siwobiała brzoza skazana na żar. Skazana ?? Za co ??  A może jednak istnieje odpowiedź ??

        Kolejna afrykańska korespondencja już wkrótce,

 

        Póki co, pozdrawiam Cię bardzo, bardzo mocno

                                                                                                                                  Marek

Komentarze