AFRYKA - Magia czystej wody - List Nr. 35

 

                                                                                     Amfadena 10.10.1986


Kochana Mamo,

            Niesamowite jest wszystko co dzieje się wokół mnie. Rozłożysty baobab gości mnie swoim cieniem. Moi villagois (wieśniacy) znowu otaczają mnie kołem. Tym razem odwróceni do mnie tyłem. Tym razem czysta WODA tryska z otworu jak fontanna. Tym razem powróciłem by robić badania hydrologiczne, czyli pompować i pompować bez przerwy po kilka godzin dziennie by zbadać ilość tej wody, czyli wydatek w litrach na minutę. Za dwa tygodnie instalujemy pompy.

             Tym więc razem, ciągle plując przed siebie, moje chłopy, szczęśliwe, oglądają tryskającą wodę i swoje kobiety ustawione w 20-to metrową kolejkę. Kiedy rzuciły się w bezładzie, to widząc to zjawisko przymknąłem kurek…chcecie wodę ? - To ustawcie się w kolejce. I znowu głupawe acz serdeczne uśmiechy i kolejka uformowana z najróżniejszymi naczyniami od miski, wiadra, po skórzane kubłaki i wielkie tykwy jak po dyni. Pierwszy raz w ich historii, w historii ludzkości, właśnie tu, będą pili czystą, przeźroczystą, krystaliczną wodę. Wodę ze studni w środku ich wsi… A ja pomiędzy dwoma pomiarami poziomu wody w otworze, siedzę na moim turystycznym fotelu i chowam pod okularami  łzy wzruszenia.


                                   I wytryska pierwsza czysta woda w ich życiu…

 



                           Porządek musi być…osobiście pilnuję kolejki…

            ANIMATION – wielkie słowo. Większość fachowców śmieje się z tego. Inni zatrudniają socjologów. A ja sam, zupełnie zasymilowany z tym ludem odnoszę swoje pierwsze sukcesy. To mi na razie wystarczy. ONI mi ufają. ONI mi wierzą. ONI mi gratulują. ONI obiecują nigdy mnie nie zapomnieć. ONI są dumni z takiego jak ja przyjaciela. ONI w końcu – ci „dzicy” a jednak nie dzicy, lecz po prostu inni LUDZIE - obdarowują mnie swoimi szczerymi uczuciami niezmąconymi zawiścią, zazdrością i złem – czyli tym, co naprawdę jest DZICZĄ wśród cywilizacji stawiających się na wysokim poziomie rozwoju. Nie trzeba tu studiować socjologii ani psychologii. Nie trzeba tu być nafaszerowanym tomami uczonych ksiąg. Tu… wystarczy być człowiekiem… uczciwym człowiekiem. Po prostu traktować wszystkich „moich” villagois jako równych sobie. Rzuconych w inny świat, mających inne korzenie, przyzwyczajenia i możliwości, ale równych sobie jako istoty biologiczne.

    Nareszcie mogę być idealistą, którą to cechę zarzucano mi w Tarnobrzegu, gdy nie chciałem robić kariery w PZPR a potem nawet w SD. Tu, do kobiet zwracam się Madame, szefa wsi sadzam na moim drugim fotelu, staruszkom i dzieciom pomagam podnosić ciężkie naczynia z wodą na głowy (tradycyjny sposób noszenia bagaży i ciężarów) i w końcu… używam dużo tzw. „dobrych” słów. Witam więc ich na początku, żegnam na końcu, pozdrawiam i życzę dobrego wieczoru, popołudnia i tygodnia. Zauważam każdą najdrobniejszą inicjatywę (jak np. posadzenie głupiego drzewka) i gratuluję tego. W końcu pytany o prezent jaki chciałbym otrzymać, odpowiadam : trwałość Waszych/"moich" pomp przez następne 10 lat. Ja ich o to proszę. Ja im powtarzam to 1000 razy. Zobacz później ich uśmiech i ich życzliwość. Zobacz ich szczerą radość. Dumni jesteśmy z takiego jak ty Białego przyjaciela… Niech Allah da Ci długie życie i ma w swojej opiece…, Na długo pozostaniesz w naszej pamięci. Czy potrzeba Ci Kochana Mamo, czegoś więcej ??? A potem i tak następują prezenty. Właśnie przed chwilą od kobiety dostałem kurę, od szefa wsi kozę, od Komitetu Punktu Wodnego, dwie kury. Wszystko to, Antoine piecze ma ognisku i zjadamy wspólnie rękami z jednej misy….

            Kobiety napełniły już wszystkie swoje naczynia, dzieciska kąpią się pod strumieniem lejącej się wody, chłopy coraz częściej z niepokojem spoglądajo co ja tak długo piszę. A ja przegapiłem już dwa pomiary, ale zrobił je za mnie czarny jak smoła Pascal. Ja spieszę by przeglądnąć jeszcze kilka zeszytów szkolnym koleżkom a najlepszym wręczyć długopisy. I wciąż nie wiem, kiedy zdążę opisać Ci moje doświadczenia z zakresu medycyny…

        Jeszcze kilka słów o Antoine. Jestem z niego bardzo zadowolony choć kucharz z niego nijaki. NIE MA POJĘCIA o gotowaniu. W buszu nauczył się robić mi herbatę, kanapki z serkiem topionym i szprotkami, zupy z proszku i pieczone kury. Ale w domu jest tragedia. Była tragedia, bo teraz bardzo się stara i jest coraz lepiej.

 Pierwszego dnia jego pracy, zasiadłem do niezręcznie nakrytego stołu czekając na podany obiad. Jako przystawka wjechała sałatka z pomidorów, cebuli, papryki i jajek na twardo, z sosem musztardowym. Problem w tym, że cała sałatka PŁYWAŁA w tym sosie. Czyli tak naprawdę, był to sos z sałatką. Nie chcąc dobijać go na początku, zmusiłem się do zjedzenia tego „sosu” popijając dużą ilością czerwonego wina dla rozwodnienia smaku, zwracając mu jedynie uwagę, że ja wolę mniej sosu. Potem był stek z ziemniakami. Ziemniaki obrane były w kostkę a mięso kompletnie surowe… Wołam : - Antoine – przyjdź tutaj…- Ile razy gotowałeś ziemniaki w swoim życiu ? -  Pierwszy raz Patron. - To teraz wbij widelec i zjedz jednego ziemniaka. -  Nie da się Patron, bo jest twardy. - A jak długo gotowałeś te ziemniaki ? - 5 minut patron (!?!?) Przekonany jestem, że zjadłby gdybym naciskał, ale nie miałem zamiaru nadwyrężać moich medykamentów przygotowanych dla moich villagois. Spytałem tylko : - czy ty rzeczywiście pracowałeś kiedykolwiek u Białych jako Boy ?? - Nie, Patron. Ja jestem murarzem ale bardzo potrzebuję tej pracy… I dlaczego ja mam takiego pecha, podczas gdy inni Patroni mają boyów zahartowanych i wyćwiczonych przez wygórowane wymagania Białych a zwłaszcza Francuzów ?… OK… bien. - Ale żeby nie wylecieć z pracy musisz się bardzo starać i dużo uczyć od Silasa. I tak to obok czadyjskich inżynierów homologów i wiejskich naprawiaczy pomp, przybył mi do szkolenia jeszcze boy-kucharz. Przyznam, że stara się bardzo. Uśmiecham się w duchu jak serwuje mi z namaszczeniem, z odległości swych wyciągniętych ramion, w swych szerokich murarskich łapach półmiski z daniami jakby ksiądz unoszący hostię.

            Dziś już 18.10. Czas biegnie tu w zawrotnym tempie. Prawie ciągle jestem teraz w terenie. Odwierciliśmy już 29 studni. Pozostało jeszcze 101. Powinniśmy skończyć do końca marca. A potem ? Louis mówi, że moja droga to ONZ lub praca z nim jako niezależny hydrogeolog. Jeden dzień misji takiego NIEZALEŻNEGO to 3000 F. Dla porównania w hotelu zarabiałem 4000 F/miesiąc i tyle zarabia większość moich polskich kolegów w Paryżu. Mam już na pewno pracę w BURGEAP i w perspektywie Benin, Mauretanię bądź rodzący się nowy projekt na południu Czadu. Osobiście wolałbym jednak inny kraj. Zawsze coś nowego jest interesującego. Ten ONZ jest bardzo interesujący i wyślę im moją spontaniczną kandydaturę, ale dopiero jak skończę ten Czad.

            Z innej beczki – zapuściłem brodę i ściąłem włosy na 0,5 cm od głowy. To bardzo wygodne w buszu i w tym upale.

            20.12. przylatują do mnie moje Ptaszyny. Już bardzo na nich czekam. Z telefonu od Halinki dowiedziałem się, że Bartolini zaskakuje swoją dobrą passą szkolną. Mój mały książę, moje niebieskie oczko, moja płowa czuprynka i moja okrągła główka zbiera, ostatnio same piony i podbudowany tym, co dzień sam siada do lekcji zostawiając zabawki i klocki lego. Ależ to ambitne i pracowite…zupełnie jak Tatuś…


I to już wsio, całuję i ściskam

 

                                                                                                                     Marek

Komentarze