AFRYKA - Pierwszy kontakt - List Nr. 29

 

         

 

 

                                                                                   N’Djamena    14.05.1986

 

Kochana Mamo,                                                                                         

            Wczoraj wróciłem z mojej pierwszej wyprawy w busz. Siadam też od razu do pisania, by na gorąco podzielić się z Tobą pierwszymi wrażeniami, Zapewne nie oddadzą one prawdziwego oblicza buszu, półpustyni i Afryki. Poznać kraj to przeżyć w nim co najmniej kilka miesięcy. Ale też po kilku miesiącach zamazują się pewne szczegóły, które zauważalne tu i teraz również mogą być bardzo ciekawe.

            W więc wyjechaliśmy z N’Djameny o godzinie 08h00. Ja, mój boy Benoit i przedstawiciel administracji czadyjskiej. Nasz Land Rover wyładowany był po brzegi zważywszy na zapas wody (100 litrów), benzyny (100 litrów) skrzynię z jedzeniem, paroma ciuchami, moim łóżkiem polowym i 40-ma palikami o wymiarach 8 x 8 x 80 cm, służącymi do zaznaczania miejsca przyszłego wiercenia studni. Muszę dodać, że to obładowanie wynika z faktu, iż poza stolicą nie ma w tym kraju stacji benzynowych i pitnej wody (dopóki nie znajdę jej pod ziemią i nie zrobię studni). Lokalesi piją wodę z sadzawek lub samodzielnie wykonanych studni kopanych, gdzie płytka woda jest zasikana przez osły, wielbłądy, zakażona czym się da i nie nadaje się do picia dla Białego. Stąd wynalazek Louis’a : „bonbon”, czyli 5-cio litrowy dymion na wino, owinięty grubym płótnem workowym i sznurkiem. Przelewasz tam czystą wodę z kanistrów, polewasz lokalną wodą, całość paruje a w środku zimna, czysta, pitna woda. Działa jak lodówka i zawsze jest pod moją ręką.

            Ale wróćmy do naszego wyjazdu.  W Czadzie jest w zasadzie jedna, jedyna „droga” : N’Djamena – Abeche, czyli Zachód - Wschód o  długości około 800 km. Niewiele to jednak przypomina drogę europejską. Powierzchnią asfaltową pokryte jest zaledwie około 10 pierwszych kilometrów od N’Djameny. Dalej to droga budowana z ubijanego iłu czekająca w kolejce by być pokryta asfaltem. Piszę budowana a nie zbudowana. Łatwo wyobrazić sobie taką drogę po porze deszczowej (lipiec – sierpień). Nic też dziwnego, że budowniczowie nie przekroczyli jeszcze 10 – go kilometra ubijania i NIGDY nie pokryją jej asfaltem.  Od września do czerwca naprawiają rozmytą „szosę”, by po porze deszczowej wrócić ponownie do naprawiania tego co „ubili” w ciągu pory suchej i NIGDY nie posunąć się poza ten feralny 10-ty kilometr, poza którym jest już tylko piaszczysty trakt. Takąż to częściowo asfaltową, częściowo dziurawo-ubitą „szosą” dojechaliśmy do wsi Massaget by zjechać na północ na typowy już trakt. Trakt, wiadomo, to nie jest droga. To coś na wzór drogi polnej, ale tylko na WZÓR. Każdy zna kierunek jazdy, ale, albo jedzie po śladach poprzedników, albo wybiera lepszy wg siebie przejazd. Stąd masz do wyboru kilkanaście takich rozjeżdżonych „piste” na szerokości ok. 100 m. Zabawa na całego zaczyna się gdy wieje wiatr i zasypuje wszystkie poprzednie ślady… Ba ! zostanie co nieco ale to tylko zarysy. A więc wybierasz, wjeżdżasz… szlag… chyba źle wybrałaś… To głęboki na pół metra ślad poprzedników wypełniony świeżym, drobnym, miałkim, piaskiem… Trójka, dwójka, jedynka… i mimo, że masz napęd na 4 koła i zmniejszone o 30% ciśnienie w oponach, to czujesz jak pomału zakopujesz się po uszy… SIEDZIMY. Na zewnątrz 60 stopni w słońcu, wiatr zacinający drobniutkim piaskiem a dookoła prawie pustynia nie licząc rachitycznych, kolczastych akacji. Administrator jest spokojny choć nie spieszy do pomocy, ale Benoit widzi diabła w każdym powietrznym wirze. Ty nie boisz się wcale, ale nie bacząc na białą, piękną, delikatną, jeszcze nie opaloną skórę i służbę, łapiesz za łopatę i odkopujesz z piachu każde koło wysyłając boya po naręcze gałęzi, których znalezienie nie jest takie proste.

            W końcu jedziemy dalej. Krajobraz zupełnie pustynny. Jedyne co robi wrażenie to ogromna przestrzeń, gorący wiatr i… szkielety. Rzadko jednak szkielety zwierząt. Głównie szkielety samochodów. To te, które zatrzymały się na pustyni na skutek jakiejś awarii. Niewiele potrzeba by w ciągu kilka dni, pozostał dosłownie szkielet, goła karoseria. To ludzie „pirogi” rozbierają je na najmniejsze części by cokolwiek sprzedać zanim właściciel zdąży pojechać do N’Djameny po brakującą część. Nikt jednak nawet nie próbuje… nie zdąży.

 

                                                             Szkielety

            Gdy jedziesz – nie ma nikogo w pobliżu. Gdy się zatrzymasz na dłużej, zaraz jak spod ziemi wyrastają Czarni Nomadzi. Nomadzi lub po prostu inni przejezdni. Pomiędzy większymi miastami odbywa się bowiem regularny transport prywatny. Są to tzw. taxi-brousse (busz-taksi). Bądź to pick-up’y (najczęściej 20-to letnie Peugeot 404) bądź olbrzymie ciężarówki Citroen, Renault czy Mercedes. Wszystkie zdezelowane na maksa, wszystkie sznurkami i drutami powiązane. Wspaniały jest widok takiej taxi-brousse. Upchane są do ostatniego wolnego centymetra. Jedni wylewają swe tyłki za burty, inni okupują dachy szoferki, jeszcze inni (to już trzecia klasa) gniotą się w środku na stojąco wyciągając łby w górę aby zaczerpnąć nieco powietrza. Każdy opatulony jest, przypominającym tylko biel, turbanem do maksimum. Tylko szparki oczu nie pozwalają ich pomylić z pałkami maku. Cała ta kawalkada posuwa 50 km/godzinę po niby to drodze z tzw. fesz-fesz’u czyli iłu zmielonego na mąkę, trzęsąc się niemożliwie na dziurach i wznosząc ogromniaste tumany kurzu widoczne z odległości kilkuset metrów. Czasem złapią gumę. Spotykacie wtedy na drodze rozwalone bagaże, spokojnie czekające na uboczu kobiety i gromadę mężczyzn usiłujących na plecach podnieść takiego kolosa by wymienić koło. To jest normalny obowiązek każdego podróżnego. Po co bowiem wydawać na podnośnik ?

                                                         Taxi brousse 

 

                                             Transport towarowy

        Ja też w jednej z murzyńskich wiosek złapałem kapcia. Zanim zdążyłem wyjąć podnośnik już gromada 6-ciu chłopa usiłowała podnieść mój samochód. Względy bezpieczeństwa ?? Jakie i po co ?

            I tak dotarliśmy do miasta Massakory. Smutne miasto (jeżeli miastem można to nazwać) bo całkiem szare. Smutne, bo wybudowane z gliny zwanej pot-pot. Gliny mieszanej ze słomą. Tu oczywiście nie ma utwardzonych ulic. Wszędzie piach, piach, piach i spokój. Tu nikt się nie spieszy. Tu kobiety noszą wodę, piorą i gotują. A mężczyźni odpoczywają. Mężczyźni zapładniają i do tego potrzebują być wypoczęci. 75% ludności Czadu, a na Północy 100% to Arabowie. Czarni Arabowie.

            Mam szczęście lub nieszczęście być w okresie ramadanu. Nic nie piją i nic nie jedzą cały dzień. Chcesz podpis (dwa krzyżyki) Prefekta na szkicu pod przyszłą studnię : „Oj, aj, wy wiecie teraz ramadan taki jestem słaby”… Idziecie o coś zapytać Sułtana... leży na macie rozwalony w cieniu – przetrzymuje dzień. Byle do nocy… Zaraz po zmierzchu modlitwa do Allaha, potem wyżerka a na końcu sprawy administracyjne… Przyznam, że czasem szlag mnie trafiał na te modlitwy choć wyrozumiały jestem. Ale wyobraź sobie, że wyznaczyłaś miejsce studni około godziny 16h00, do „bazy” w Massakory (czyli do „domu”) jest 20 km, tzn. godzina jazdy, noc zaczyna się o 18h00, spieszysz się, zaczyna szarzeć, potrzeba Ci TYLKO dwóch krzyżyków miejscowego notabla (dotąd nie spotkałem żadnego piśmiennego) a tu... czekamy. Nadciąga zmierz, Sułtan wyciąga plastikowy czajnik, zaczyna mycie lub raczej zraszanie twarzy, nóg, ciągle tym samym palcem (bo czajnik trzyma w drugiej ręce) zębów, genitaliów i pupy. Taki wyczyszczony zaczyna kłaniać się na swym dywaniku zwrócony w stronę Mekki… a Ty czekasz i czekasz…. W końcu jest „podpis” !!!. W pełni nocy, na szczęście z przewodnikiem i mając Gwiazdę Południa (to najlepszy drogowskaz) gdzieś nad głową, ruszasz do „domu”.

            Dom ten, tzw. chata dla przejezdnych czyli „bezpłatny, miejski hotel”, to dwuizbowy budynek z pot-pot’u pokryty blachą falistą (żeby w dzień było „cieplej”), w którym oprócz pomazanych ścian a la klozety w Koziej Wólce (tym razem motyw sexu zastąpiony jest karabinami) i 5-co centymetrowej warstwy kurzu, na glinianej podłodze leży brudna, słomiana mata do spania... Dobrej nocy !!!. Wybieram oczywiście świeże powietrze i spanie a la belle etoile czyli na zewnątrz „hotelu”, pod gołym, niebem.

                                                   Hotel miejski 

 

                                        Wybieram nocleg pod gwiazdami

            Zmęczony, po krótkiej kolacji, pod wspaniale rozgwieżdżonym niebem Afryki, rozciągnięty na moim łóżku polowym postawionym bezpośrednio na piachu, zaczynam zasypiać w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku (dziś wyznaczyłem 3 studnie do wiercenia) gdy nagle… pierwsi goście. (???) To trzy murzyńskie dziewczyny przyszły zapytać czy Nazara (Biały) nie chce kobiety na noc. Poczciwy Benoit odprawił je zanim Nazara zdążył się zastanowić… Coś nie podzielał chyba w 100% zdania swojego boya, jako że wyobraźnia nie pozwoliła mu zasnąć przez pierwszą połowę nocy… To jest jednak INNY ŚWIAT !!!!


I to tyle Kochana Mamo, pozdrawiam i mocno całuję

 

 

Marek                                   

Komentarze