AFRYKA - Pustynia : moja miłość - List Nr. 31

 

                                                                                                     Sahara 15.06.1986

 

 

Kochana Mamo,


 

             „Wypłynąłem na suchego przestwór oceanu…”

 

        Tym razem „wypłynąłem” z Louisem, jego TOYOTĄ i z jego boyem Silasem. Louis to stary, wytrawny smakosz afrykańskiej półpustyni. Pokazuje mi „swoje” studnie ok. 300 km na północny-wschód od N’Djameny, jadąc w kierunku Libii, ale przede wszystkim pokazuje mi PRZESTRZEŃ. Pustynia to jego życie, jego radość i upojenie. Od dziś, a właściwie od kilku dni w czasie naszego wspólnego wyjazdu, wcale się temu nie dziwię. Powiem więcej : obawiam się by moje zostawione w paryskim hotelarstwie serce nie przywędrowało do afrykańskiego buszu. Jeżeli bowiem szukacie spokoju, ciszy, wolności i raju – zobaczcie afrykański ocean.

 

            Jest godzina 18h00. Siedzę w moim turystycznym fotelu i piszę. Chciałem czytać, ale nie mogę. Postanowiłem przekazać Ci – spróbować przekazać, cząstkę tego co przeżywam. Za mną stoi TOYOTA a przy niej krzątający się Czarny Silas w swym niebieskim burnusie. Przygotowuje nam kolację. Louis, 5 metrów dalej, zapatrzony, kontempluje bezkresną pustynię z drgającym, rozmazującym się na horyzoncie powietrzem. Szum wiatru w moich uszach przerywają tylko klapnięcia „japonek” Silasa, które nota bene powinny nazywać się „afrykankami”, jako że chodzi w nich calusieńka afrykańska brać. Na początek Silas podał herbatę. Zielona. Mocna. Bardzo słodka. Tutejsza. To podobno pokrzepia. 

  

Louis, Silas i nasze obozowisko, czyli 2 polowe łóżka, 2 turystyczne fotele i niebieska skrzynia z jedzeniem. Wszystko na piachu i pod gołym niebem...

                              

                                                            “Siedzimy…

 

                                                ...po uszy"


     Louis milczy. Nie można długo rozmawiać. Nie wolno mącić tej natury, tej nieopisanej ciszy. Słowa same grzęzną w gardle. Wokół nas ocean stepu. Step i piach. Żar i step. Gdzieniegdzie pojedyncze suche drzewa. Gdzieniegdzie, bardzo daleko zabłąkany wielbłąd. Słońce powoli zaczyna schylać się ku ziemi. Zostało mu jeszcze 10 cm z mojej perspektywy. Rozżarzona, ognista, wielka kula za parę minut dotknie horyzontu.

 

       Tuż wokół mnie piach, piach i piach. Pomarszczony, pofałdowany podmuchami wiatru piach. Król pustyni. Król, to nie nasz Czarny przyjaciel ze swymi 1000 Frankami. Król pustyni to WIATR. Tak zresztą wyobrażam sobie morze, ocean i jacht. To musi być bardzo podobne. Zasada ta sama : nieograniczona przestrzeń, przestrzeń i wiatr. Wokół mnie piach, wokół jachtu woda… I CISZA, cisza, cisza… Słońce zbliżyło się już na 5 centymetrów od ziemi. Spać chodzimy tuż po jego zachodzie, czyli około 20h00 już zasypiamy. Wstajemy o 5h00, kiedy zaczyna świtać. Dziś mieliśmy niezłą przygodę, gdy zasypaliśmy się w piachu „po uszy”. Odkopywanie każdego koła saperką, podnoszenie każdego koła podnośnikiem, podkładanie gałęzi zwleczonych przez Silasa z odległości często 100 do 200 metrów...Ufff – poszło, choć była 13h00 i pełny żar z pionowo lejącego się słońca wyciskał pot zalewający nam twarz.

 

            Ale uwaga… patrzę dalej na mój horyzont : pomału z rozognionej kuli słońce przemienia się w złote koło. Widać wyraźnie jego obręcz. Jest wszak 18h00. Kończy się mój kolejny, jakże spokojny dzień. Jeszcze NIGDY w życiu nie miałem tak ciekawej i spokojnej pracy. Nawet po trudach ciężkiej jazdy po wertepach, buszu i bezdrożach, nawet przy intensywnej do granic pracy…. wieczory są anielsko spokojne…

 

            I w końcu to złoto zamienia się w intensywną czerwień. Nigdy nie miałem czasu, możliwości i pomysłu by na jakichkolwiek wakacjach poświęcić tyle czasu na przyglądanie się wschodom i zachodom słońca. Głupie i nie efektywne, a jednak jakże ciekawe, spokojne i refleksyjne.

 

        Widzieliście zapewne zachód topiącego się w morzu słońca, wyobraźcie sobie tu, właśnie w tej chwili słońce topiące się w ziemi, podświetlające kropki bardzo odległych drzew. I KONIEC. Jeszcze tylko czerwona smuga, jeszcze ten wciąż szumiący w uszach wiatr, jeszcze tylko zupa torebkowa, pajda tutejszego chleba (o jakże tęskno mi do rogalików i drożdżowej bułki) i ... do zobaczenia słoneczna kulo, jutro po drugiej stronie naszej Toyoty…

 

Pozdrawiam Cię gorącym powietrzem saharyjskim,

 

 

Marek

Komentarze