AFRYKA - "Animation" : mój "paradise" - List Nr. 32

 

                                                                                        N’Djamena 29.06.1986

 

Kochana Mamo,

            Zawalony jestem pracą. Zawalony pracą i zadowolony. Na nowo odkrywam Afrykę, zdobywam ciągle ten nowy zawód i odkrywam ciągle nowych ludzi. Muszę się pochwalić, że odniosłem pierwszy sukces. Ostatnio był u nas z wizytą Z-ca Dyrektora naszej firmy odpowiedzialny za Afrykę. Był ze mną w buszu i… zaproponował pozostanie w firmie na stanowisku Inżyniera Hydrogeologa by zakończyć ten czadyjski projekt, ale też zaproponował pozostanie w firmie na dłużej. Oczywiście nie na tak „kiepskich” warunkach finansowych jak dotychczas (!?). Zarabiam teraz dwa razy tyle ile w Samega, a mam podobno zarabiać 3 razy tyle…, czyli 6 razy tyle ile w hotelu. Oczywiście przyjąłem propozycję. Przewidują dla mnie po skończeniu Czadu, Mauretanię lub Benin. A, że nie potrafię się NIE targować, to dodatkowo poprosiłem o:

- Przyjazd całej rodziny do Czadu na koszt  firmy na Boże Narodzenie,

- Sfinansowanie najlepszego kursu języka francuskiego w Paryżu (jak wrócę),

- Wyjazd na kolejny projekt wraz z rodziną i sfinansowanie szkoły dla dzieci,      

         

        Ani nie mrugnął tylko zaakceptował !!!!! Tak więc już na 100% będziemy na urlopie od 10.08 do 12.09 i na 100% spotykamy się z Tobą 13.08 we Florencji. 

            Ale wróćmy do Afryki.  Zawalony jestem robotą, bo oprócz wprowadzania w życie nowego pomysłu naszej firmy mam do napisania pierwsze w moim życiu sprawozdanie z realizacji projektu. Oczywiście po francusku. Przymierzam się do tego od tygodnia i póki co nic nie spłodziłem. Napisanie czegoś takiego to jednak nie lada dla mnie zadanie. Po pierwsze mój francuski jest wciąż ubogi a to nie jest rozmowa w biurze czy przy kolacji, a po drugie wchodzi tu język techniczny, nowe zwroty, nowe schematy językowe itp… Na szczęście aktualną karierę zawodową rozpocząłem od moich mocnych stron jakimi jest organizacja, dobry kontakt z ludźmi, orientacja i umiejętność życia terenie a poza tym mam super szefa/towarzysza/przyjaciela Louis’a, który jest wspaniałym człowiekiem, głęboką duszą i prawdziwym opiekunem. Mam więc nadzieję, że już wkrótce prześlizgnę się jakoś przez to cholerne sprawozdanie.


                                         Mój „rumak” z palikami


                                   Mój "boy" Benoit i homolog Dieudonne 

                           

            Doskonale zaś, czuję się we wdrażaniu nowego pomysłu naszej firmy. I właśnie o tym chcę napisać dziś parę słów. Musisz wiedzieć, że cała Zachodnia pomoc dla „biednej Afryki” przypomina pomoc bogatych rodziców dla swych „malutkich” nierobów, zamiast gonić ich do pracy, uczyć pracowitości, systematyczności i samodzielności. Te zaś rozkapryszone smarkacze zamiast zakasać rękawy, wyciągają ciągle rękę po „jeszcze” : cadeau patron. I tak to, łatwość zdobywania cadeau (prezentu) przenikło całe afrykańskie społeczeństwo od gołego brzdąca na ulicy żebrzącego o 10 F do ministra czekającego na kilka milionów na zbożny cel.

 

                                         Mistrzostwo świata - zimna cola na pustyni !!!!

            Miałem szczęście trafić do uczciwej, solidnej, rzetelnej firmy lub raczej Biura Projektów (Bureau d’Etude), spotkać normalnych, uczciwych ludzi, szefów, dyrektorów, którzy pomimo istniejącej gospodarki wolnorynkowej nie zapominają o celu swojej pracy i traktują ją częściowo jak pożyteczną misję.

            Otóż nasza firma wymyśliła, że nie wystarczy znaleźć wodę i zainstalować pompę. Pompy się psują a części zamiennych brak. To jak wrzucić na pustynię urządzenie mechaniczne, które popracuje na tyle na ile wiatr pozwoli, a jak nie pozwoli to niestety, urządzenie nie naoliwione, nie naprawione i popsute zardzewieje. Czas bezawaryjnej pracy pompy to około jeden rok. Potem klapa, aż kolejny zastrzyk Zachodniej kasy wpłynie na kolejną pompę lub na pensje Białych mechaników by po pierwsze naprawili, a po drugie przywieźli brakujące części zamienne. Często jednak naprawienie pompy okazuje się niemożliwe, bo w międzyczasie autochtoni rozkręcą pompę. Śruby, co sam widziałem, służą damom za korale, wajchy pompy zdobią niektóre chaty, a brzdące zasypują każdą otwartą dziurę/rurkę piaskiem. A że w międzyczasie ponownie pijemy okropną wodę z sadzawki (maar) lub ręcznie wykopanej płytkiej studni… Dieu le veux – Bóg tak chce…

            Mądra więc nasza firma wymyśliła, że należy wprowadzić animation czyli uwrażliwienie mieszkańców wiosek, a to oznacza nauczenie ich dbania o pompę, wyszkolenie mechaników i stworzenie centrali części zamiennych w stolicy. Dobry pomysł tylko jak uczyć, uczyć, uczyć i uwrażliwiać tych ludzi na czystość, porządek i fakt, że wszystko to leży w ich rękach a nie dane im jest na ZAWSZE przez Białą pomoc. Jak wyrobić odruch wspólnoty, odruch dbania o swoje, odruch szanowania i potrzeby naprawiania. Jak w pewnym sensie zmienić mentalność ? I właśnie w ramach mojego projektu, mojej misji, oprócz poszukiwania wody, wyznaczania studni, nadzoru nad wierceniami i instalacji pomp, doszła mi jeszcze organizacja sieci serwisu i zmiana tej postawy lokalnej ludności. Animation, z której śmieje się pół „Białej” Afryki, animation, w którą nikt nie wierzy. Śmieją się Niemcy, śmieją Włosi, Francuzi, Amerykanie i nawet mój Louis… Nie masz szans WIASEK (wszyscy do siebie mówimy nazwiskami)… - Co te chłopaki w biurze w Paryżu wymyślili oderwanego od rzeczywistości ?… bo podobno zmiana Czarnej mentalności jest ułudą. Śmieją się wszyscy. Nie śmieję się TYLKO ja. Tylko ja jestem optymistą, tylko ja wiem, że to zrobię i dlatego zaczęto nazywać sarkastycznie mój projekt „Projet Wiasek”. Tylko ja wierzę, bo po pierwsze znasz moje (chore podobno) ambicje, po drugie moim przydługawym nosem węszę sukces jako trampolinę, która poniesie mnie dalej, a po trzecie tylko ja, jedyny z całego tego Białego towarzystwa potrafię robić to bawiąc się jednocześnie. W związku z tym nic nie tracę, mam wiele zabawy i jak na razie wiele satysfakcji. A najważniejsze, myślę, że wiem jaki jest przepis na sukces : ZAUFANIE czarnego i lokalnego ludu do mnie i do mojego słowa. Przekonanie go, że nie daję im czystej wody po to żeby wypchać sobie przy okazji portfel, ale po to żeby IM było naprawdę lepiej !!!! Wygram, jeżeli mi uwierzą, zaufają mi i stanę się w ich oczach wiarygodny !!!… 

   

        Fatalne studnie lokalne




 
Woda z tych studni zmieszana jest z piaskiem, moczem i śliną osłów, wielbłądów i Bóg wie czego jeszcze... 
                            
 

                                 ...Czadyjski poranek...widziany z mojego polowego łóżka.

            Uff, nareszcie po tak okropnie długim, zanadto długim wstępie, przechodzę do sedna tego o czym chcę napisać : o tym jak do tego dążę, jak wyglądają moje spotkania w afrykańskich, odległych od cywilizacji wsiach z ich autentycznymi mieszkańcami.

            A więc napakowany długopisami dla dziatwy, na początku objeżdżam dokoła wieś z pełnym klaksonem. Zatrzymujemy się gdzieś w środku i Benoit obwieszcza, że Nazara (Biały) chce zrobić spotkanie z wszystkimi mieszkańcami wsi, bo będzie szukał wody i zrobi im studnię. Ja wchodzę na maskę mojego Land Rovera i siadam po turecku lub siadam na składanym, turystycznym fotelu. Czekam. W ciągu 5 minut brudno-białe burnusy chłopów siadają naprzeciwko na piachu z niepewnymi, sztucznymi uśmiechami. Czekamy, milczymy… Nie spieszę się, podkręcam niepewność.  Patrzymy na siebie obserwując się z uśmieszkiem.

             W końcu mówię do Benoit : - prosiłem o spotkanie z wszystkimi mieszkańcami wsi… konsternacja i głupawe uśmiechy… - Przecież jesteśmy...??? - A gdzie kobiety ? Kolejne porozumiewawcze między sobą uśmiechy i wyrazy zdziwienia...- Baby ? Na spotkanie z Nazara ? Po co ? One są do garów i dzieci… - Nie Panowie, czekam dalej. Zacznę, jak przyjdą kobiety. Kobiety wszędzie są takie same. Biologia. Na spotkanie z obcym wkładają „najlepsze” ciuchy, czyli kolorowe chusty, którymi okrywają nagie, przeróżniaste piersi. Idą „na przyjęcie” i uśmiechają się dowartościowane, skromne, z lekkim zawstydzeniem. „Japonki” zsuwają metr przed wejściem na „salę obrad”… Siadają po lewej stronie chłopstwa też na piachu, też po turecku. Nie mieszają się… - Nooo... teraz możemy zaczynać… I robię wykład o robakach, które krążą w ich organizmach, o bolących brzuchach, wymiotach i chorobach, które spowodowane są piciem brudnej wody… Patykiem na piasku rysuję kwadrat, gdzie w środku będzie stała przykręcona do betonowej płyty pompa ręczna, która da im czystą wodę bez ograniczeń… - I dlatego muszę zorganizować Was w Comite du Point d’Eau (Komitet Punktu Wodnego). Do tego komitetu wybierzcie między sobą : 

 

- kobietę do utrzymywania w czystości pompy i płyty betonowej,

- skarbnika, który zbierze pieniądze lub jajka lub kury na zakup części zamiennych,

- mechanika do prostych napraw (jeden specjalista na 15 wsi będzie przeszkolony i powiem wam wkrótce z jakiej będzie wsi),

-  szefa Comite du Point d”Eau,

Czy na takich warunkach chcecie mieć pompę z czystą wodę i czy mam wyznaczyć jej miejsce  ?

            Lubię mówić do ludzi i panować nad duchem dyskusji. Lubię obserwować ich reakcje w momencie tłumaczenia Benoit na ich lokalny język… Już ich mam, już coś pęka, już zaczynają mi ufać. Nareszcie jakiś Białas traktuje ich jak swoich a nie przyjeżdża, bez słowa wierci studnię i odjeżdża. Już czuję na sobie życzliwe spojrzenia, a kiedy wyjeżdżam machają z emocjami na pożegnanie…

 


 
 
To było ważniejsze od wiercenia studni i instalacji pomp....spotkania i UŚWIADAMIANIE...

            Rozmieściłem już 55 przyszłych studni, odwierciłem 5 pierwszych studni i zainstalowałem 2 pierwsze pompy. Cieszę się, gdy wjeżdżając do wsi na pełnym klaksonie, z pełnym fasonem, moim biało beżowym (jedyny taki w Czadzie) Land Roverem na kolejne spotkanie, widzę umykające do chat panny i kobiety, by jak najszybciej ubrać na siebie coś „najpiękniejszego” i przybiec na kolejne spotkanie ze mną. Moje serce rośnie, gdy wyjeżdżając z „moich” wiosek żegnany jestem oklaskami i wiwatem na jaki ich stać. Że pchają się by uścisnąć moją wyciągniętą do wszystkich białą, delikatną dłoń a ja nie odsuwam się od żadnej brudnej, spękanej, spoconej i czarnej, która przed chwilą, przyciskiem kciuka opróżniała zawartość swojego nosa… lub podmywała się w czasie ablucji…  

            TAK, na pewno tu jeszcze do Was wrócę. Na pewno też wrócę jeszcze do opisania tego wszystkiego, tej „mojejanimation, tego obcowania z „moimi” villageois (wieśniakami) i tych relacji pomiędzy czarnym ludem z końca świata i białym chłopcem z bardzo dalekiego Libiąża. Bo jeżeli coś stanie się Twoje, wsie są Twoje, mieszkańcy są Twoi i studnie są Twoje, to nie możesz przegrać, bo pracujesz całym swoim sercem i całym jestestwem, bo robisz to dla siebie… Wystarczy przełożyć wajchę…

            W Czadzie powoli nadchodzi pora deszczowa. Zaczyna padać coraz częściej i czekają mnie nowe przygody tym razem z afrykańskim błotem. Cieszę się też z nabierającego tempa robót wiertniczych, realizowanych przez czadyjskie przedsiębiorstwo prowadzone przez schorowanego, w podeszłym wieku Francuza Serge'a, ożenionego z Murzynką i o mentalności niestety tutejszego mieszkańca.

            Znowu mam okazję być „obrońcą uciśnionych”, które to przezwisko przylgnęło do mnie w Libiążu. Tym razem obrońcą nie tyle „uciśnionych”, ile Serge'a. On sam nie da rady tego zrobić, a moje 130 studni MUSI być odwiercone. Serge wygrał przetarg, bo był najtańszy, ale nigdy w życiu nie robił projektu wiercenia aż tylu studni, w tak krótkim czasie, gdzie słowo ORGANIZACJA nabiera dosłownego znaczenia. Kolejne wyzwanie dla mnie ? Firma Serge'a posiada „średniowieczny”, mechaniczny i "siermiężny" sprzęt wiertniczy powiązany drutami i sznurkami w porównaniu do profesjonalnych, szybkich i hydraulicznych wiertnic firm belgijskich, francuskich i niemieckich, które tylko czekają na „trupa” Serge'a by przejąć projekt. Ale ja nie pozwolę na to. To mogłoby przeszkodzić w wykonaniu mojego projekt na czas… Dam radę z tym też. Pomogę Serge'owi w realizacji programu wierceń. Dał mi pełnomocnictwo i spróbuję zrobić coś z tymi ciężarówkami i wiertnicami otrzymanymi prawdopodobnie z amerykańskich darów zaraz po drugiej wojnie światowej.


        I to tyle, przypominam o miejscu i czasie naszego spotkania we Florencji,

 Ściskam i całuję z całej siły,

                                                                                                           Marek

 

 

Komentarze