Zafaia 22.07.1986
Kochana Mamo,
Siadam dziś do nieplanowanego i niezamierzonego listu. Ostatnio prawie bez przerwy jestem w buszu. Tym razem rybacka wieś Zafaia, nad rzeką Chari (nota bene wypływającą z jeziora o tej samej nazwie), największą rzeką w Czadzie, stanowiącą granicę z Kamerunem. Zafaia to duża wieś, częściowo o ciągłej zabudowie z domków pot-pot. Siedzę na dużej ławce przeznaczonej dla mnie przez szefa wsi. Przede mną moi czarni jak węgiel "villageois" kopią basen płuczkowy (konieczny do wiercenia) a za mną Benoit rozprawia się z dwoma udźcami baranimi otrzymanymi w prezencie od Blama czyli szefa wsi. Dziesięć kilometrów w bok, trzy utknięte w błocie, stoją „moje” camion (ciężarówki) w tym jedna wiertnica.
Na dobre zaczęła się pora deszczowa. Leje coraz częściej a po każdym deszczu piste (trakt) zamienia się w potok, a jakieś wyschnięte, niewidoczne dotąd koryto przeobraża się w rzekę płynąc raz wzdłuż, raz w poprzek Twojego kierunku jazdy. Wtedy zabawa zaczyna się jeszcze lepsza niż w piachu. Szukając objazdów przedzierasz się przez prawdziwy gąszcz zarośli, nie wiadomo, kiedy wyrosłą "dżunglę". Jeździ się więc zawsze w dwa samochody by ten nieutopiony mógł wyciągnąć w razie potrzeby tego, który ugrzązł. Nie mam już baterii w aparacie fotograficznym i nie mogę robić fantastycznych zdjęć. Zresztą nie ma na to czasu. Emocje sięgają szczytu. Ciągłe zmiany biegów, napęd na cztery koła, wycieraczki i… wjazd w olbrzymią kałużę by wyjść cało, wpadając jednakże, z dziury w dziurę ukryte pod wodą, kolebiąc się niesamowicie i jadąc pochylony na granicy wywrotki. Lub też, zaryć maską jeden metr pod wodę, zalać wszystkie możliwe przewody elektryczne i dać się wyciągać tyłem. Czasem uda Ci się przejechać prawie przez poprzeczne koryto, aby utkwić "rufą", słysząc gulgotanie spalin wydzielanych przez zalaną wodą rurę wydechową. Wyjść przez drzwi na dach, zejść na maskę i pod wodą zahaczyć linę holowniczą nie włażąc powyżej kolan do błota to właśnie ta ciągła adrenalina. Potem jazda po pięciocentymetrowym błotku na ilastej powierzchni jak po lodzie bawiąc się w kontrolowane poślizgi.
Dobrze i beztrosko jeździ się mocnym samochodem, gdy nie jest się jego właścicielem, nie ponosi się kosztów części zamiennych, paliwa, napraw i ubezpieczeń, gdy obok siedzi służący, który w razie potrzeby odbagnia, odbłotnia, odkopuje, popycha, słowem odwala (nomen omen) czarną robotę, by potem, na czystym, białym obrusie (zawsze wymagam) serwować posiłek.
Dobrze też, pisze się list w afrykańskim buszu, spoglądając na leżące obok włoskie okulary słoneczne, czerwone papierosy Marlboro i elektroniczny, markowy zegarek.
Dobrze się pracuje doglądając kopania basenu płuczkowego i czytając „Lord’a Jim’a”. Wspaniale, ale jednocześnie zaskakująco trudno, podejmuje się decyzje samodzielnie, odpowiedzialnie i bezdyskusyjnie. Decyzje dotyczące 20 chłopa, trzech samochodów terenowych, dwóch ciężarówek, wiertnicy i całego sprzętu typu rury, cement, żwir, itp... - Gdzie dziś jedziemy ? Pyta szef wiertników. - Którą drogą ? Przewidź więc gdzie i kiedy będzie padało, gdzie nie ugrzęźniemy, gdzie stracimy lub nie, cenny dzień pracy. Ta moja aktualna praca oznacza nieograniczone możliwości działania. Jak wiesz, dla mnie to raj. Choć przyznam, że nigdy jeszcze nie miałem takiej łamigłówki przy podejmowaniu decyzji i wiele jeszcze muszę się nauczyć z dziedziny kierowania i dowodzenia ludźmi. Często wściekły jestem na moje decyzje, które dobre są raczej dla grzecznego portiera hotelowego niż zdecydowanego Napoleona. Ale przecież to dopiero początek mojej nowej przygody dowodzenia i potrzeba mi jeszcze dużo czasu.
Ja...
...i mój czadyjski bazar...
Moje akcje w czadyjskim środowisku rosną coraz szybciej, tym bardziej kiedy nareszcie mogę być całkowicie niezależny i aktywny na maksa. Ostatnio Louis przekazał mi osobiste gratulacje i pozdrowienia od Dyrektora Generalnego naszej firmy. Pomimo, że moje inżynierskie umiejętności okazały się na miarę oczekiwań, czyli spieprzyłem pierwszą i trzecią studnię, Louis jest ze mną : - nie robi błędów ten kto nie robi nic… Niby to prawda ale trochę wstyd…
Powrót
z buszu do N’Djameny planuję na 26.07 a powrót do Paryża na 02.08. lub w
ostateczności 05.08, bo jak najdłużej chciałbym zostać z moim czadyjskim,
czarno-wiertniczym bazarem… A poza tym trudno będzie przyzwyczaić się do życia
bez Benoit…choć to leń pierwszej wody.
I to tyle, do zobaczenia już wkrótce. Całuję i ciskam z całej siły
Marek
Komentarze