AFRYKA - Pasja pracy - List Nr 36

 

                                                                                           N’Djamena 21.11.1986

 

Kochana Mamusiu,

 

            Dawno już do Ciebie nie pisałem. I dopiero Twój ostatni list zmusił mnie do złapania za pióro. Ale też rozpędzam się coraz bardziej w mojej pracy i czasu mam coraz mniej.

            Nareszcie po raz pierwszy w życiu mam wrażenie, że „spuszczono mnie z łańcucha”. To jest jak narkotyk – im bardziej pędzisz, tym więcej masz ochotę przyspieszać. Zasypiasz z myślami i budzisz się z nowymi pomysłami. Czekam już niecierpliwe na moją drugą duszę – Halinkę, która umie nalać zimną wodę na mój rozpalony łeb. Komentarze na tematy mojego projektu ucichły, ludzie zajęli się swoimi sprawami, ci co mieli wyjechać, wyjechali a ja mam zupełnie wolną rękę do działania. Bez szefa, bez jakichkolwiek godzin pracy, bez listy obecności, z biurem w moim pokoju i z wszystko robiącym Antoine’em.

Czuje się czasem jak „mój” Bonaparte w miliardowo mniejszej skali. Moje bitwy to moja praca, moje studnie i moje pompy ręczne. Przemierzam więc tym razem południową część Czadu. Wyszukuję najlepsze trakty/drogi dla całej ekipy wiertniczej i najlepsze miejsca pod studnie. Najpierw mapa, potem teren, potem znowu mapa, kilkadziesiąt szkiców, schematów i wytycznych dla moich poszczególnych ekip. Potem znowu teren.

Efekt : już 58 otworów całkowicie zakończonych przy pomocy jednej tylko 50-cio letniej wiertnicy. Planowano 3 wiertnice zakładając 10 otworów/wiertnicę/miesiąc. Ja robię 27 otworów/miesiąc jedną tylko wiertnicą z epoki kamienia łupanego. Termin prac upływa 12 lutego. Jesteśmy do przodu z 3 otworami. To na granicy bezpieczeństwa, bo kiedy wiertnica się zepsuje… naprawianie długo tu potrwa. Gonię więc Serge’a aby dał drugą. Idzie opornie, ale może wygramy. Wygramy ? Dziwne… MY ? …Moja rola to przecież kontrolować. A ja z kontroli zrobiłem pole bitwy i drżę na myśl, że kiedyś dane mi będzie ponownie TYLKO sprawować nadzór nas wierceniami. Być biernym, stać obok, kontrolować…Fee!!!! Raczej powrócę do klusek na parze.



Pierwsze zainstalowane „moje” pompy...i nie udało mi się jej złapać do zdjęcia

            DAJESZ – BIERZESZ…I już są kolejne rezultaty mojego ogromnego zaangażowania.  Otóż bowiem Czarni panowie Dyrektorzy zapytali poprzez Louisa czy byłbym zainteresowany stanowiskiem Dyrektora Technicznego (Directeur de Traveaux) przy Office National de L’Hydraulique Villagoies et Pastoral przy Ministerstwie Rolnictwa Czadu. Stanowisko to przewidziane jest dla Francuza w ramach współpracy pomiędzy Francją i Czadem. Przy każdym tutejszym ministerstwie jest takie stanowisko doradcy lub po prostu wykonawcy.  To stanowisko byłoby wykonawcze (czyli ja rządzę nie doradzam) i dotyczyło by wszystkich robót wodnych w Czadzie. To woda na mój młyn, bo to masa sprzętu i masa gamoni nieumiejących się zorganizować. Poza tym, to kolejna winda w górę z finansowego punktu widzenia. Jest to jednak długa droga, bo przez Ambasadę Francuską i znajomości na wysokich szczeblach administracji czadyjskiej musiałbym otrzymać obywatelstwo francuskie w bardzo krótkim czasie.  Nieco to grubymi nićmi szyte i nie bardzo w to wierzę. Swoją drogą to miło, że to państwo francuskie mogłoby zabiegać by dać mi swoje obywatelstwo a nie ja miałbym kiblować w Paryżu, pod licznymi urzędami, wśród wielu ubogich emigrantów, błagających o francuskie obywatelstwo często za cenę fałszowania swojego życiorysu…

            I pomyśl, że mógłbym pracować tak 20 godzin na dobę dla swojego kraju a tamte barany bądź to odsuwały mnie za brak socjalistycznej uległości, bądź za prawdziwie patriotyczną, lecz obecnie nieakceptowaną przeszłość Dziadka i mojego Taty. Dobre mają archiwa…

            Ale dziś opiszę Ci dwie małe ciekawostki (na moje leczenie widocznie nie jest jeszcze czas…).

            A więc, tak jak już pisałem, działam teraz na południu Czadu (ok 300 km od N’Djamena). Kraina bawełny i owoców mango. Kraina Katolików i Protestantów. Walka o zjednanie sobie wiernych idzie tu prawie na noże.

    W małej, 100-u osobowej wiosce, 50 osób to katolicy, 50 osób to protestanci. Każdy ma osobny, „swój” kościół. Z jednej strony Ksiądz, z drugiej Pastor. Z jednej szkoła tylko dla katolików, z drugiej coś, co przypomina szpital, tylko dla protestantów. Pośród tego wszystkiego ja. Ja i pompy. Ja i dobrzy ludzie z Europy. Wszyscy jesteśmy dobrzy. I ja, i ksiądz, i pastor. Wszyscy chcemy im pomóc. Jedni chcą pomóc duchowo inni materialnie. Ja tylko chcę dać czystą wodę… Czy jednak to rozkapryszone prezentami dziecko naprawdę doceni tę pomoc ? Czy ten spokojny lud naprawdę potrzebuje być leczony duchowo i materialnie ? Czy ta pomoc przypadkiem nie jest pomocą nam samym ? Naszym kompleksom i ambicjom ? I walką, walką i ciągle zakodowaną potrzebą pójścia naprzód nawet pod płaszczykiem pomocy ? Olbrzymi temat wart refleksji. Jeżeli dobry Bóg pozwoli dożyć mi do emerytury to będzie ona prawdopodobnie bardziej czynna niż moje obecne życie. Czynna w refleksje i komentarze.

            I drugi temat : Muzułmanie na Północy nie piją alkoholu (chyba, że Allah nie widzi ale to jest sporadyczne). Katolicy i protestanci na Południu... dlaczego by nie… Piją i palą. Piją piwo z milu własnej produkcji, ale też normalne, z polskiego chmielu, piwo o nazwie Gala. Raz zaproszony zostałem przez panią sekretarz wsi (tu kobiety uczestniczą w życiu społecznym) do swej chaty na butelkę zimnego piwa Gala. Zimnego, bo trzymanego w piasku polewanym wodą. Wśród śmiechów i rozmowy przyznała mi, że wczoraj była „soul comme une polonaise” (!!!!!!!!!!!!!!! - „pijana jak Polka”).

            Zamarłem…. Często bowiem spotykałem się z tym we Francji (cały Zachodni świat zna powiedzenie "pijany jak Polak"), ale zawsze starałem się łagodzić ten fatalny obraz naszego narodu odpierając : - To Wasz Napoleon, po zdobyciu Samossiery przez Polaków tak się wyraził do otaczających go oficerów : "Pijcie jak Polacy ale walczcie też jak Polacy", co jego oficerowie szybko przekształcili : - trzeba być pijanym jak Polak by przejść tą przełęcz. A faktem jest, że w przeddzień bitwy pod Samossierą, Polacy pijani byli „jak Polacy”. Fakt faktem jest też, że przez tydzień przełęcz ta zdobywana była przez Francuzów, Niemców i Holendrów z negatywnym skutkiem by w końcu ulec skacowanym Polakom. Ileż jednak znaczą te fakty w obliczu utartego sloganu ? Ileż one znaczą kierowane przeze mnie do Europejczyków, którzy choć cokolwiek liznęli historię i znają Polaków z dobrych stron, wobec utkanego przez stulecia sloganu potwierdzanego niestety przez obecną polską emigrację ? Ileż znaczy mówienie o walce za Waszą i Naszą wolność ? Narvik, Falaise, Monte Casino, Tobruk i nawet USA. Tysiące krzyży, tysiące grobów rozsianych po całym globie tych, którzy ginęli za innych, ginęli dla idei, idei wolności i sprawiedliwości… a jednak... nie to pozostało w ludzkiej pamięci.

            Zamarłem… Cóż bowiem mogę powiedzieć prawie półnagiej Murzynce, 5000 kilometrów od Samossiery, 300 kilometrów od stolicy Czadu, w pełnym buszu, gdzie zamierzam po raz pierwszy od zarania dziejów pokazać jej krystaliczną, czystą wodę ?

            Zapytałem smutno czy wie, gdzie leży Polska. Roześmiana odparła, że nie, ale zapytała też - czy to takie istotne ? - TAK… BO JA JESTEM POLAKIEM i moja tragedia polega na tym, że nie jestem Ci w stanie niczego wytłumaczyć i obalić słów, które przez przypadek przywlekli tu, na koniec świata, jak zarazę, Francuzi.

                                           Pani Sekretarz wsi   



   

                        Południe Czadu jest bardziej „zatrawione”

            A z rodzinnych wieści : Kubolini wysunął się znowu na pierwszą pozycję w klasie ze średnią 46 na 50 możliwych punktów. Bartolini wykazuje się dużą inteligencją, ale jest bardziej spontaniczny i nieuporządkowany. Po serii piątek przynosi gorsze oceny. I tak na zmianę. Od 15.11. Halinka już nie pracuje. Przylatują do mnie 20.12 na 24 dni. Cieszę się, bo zabiorę ich w busz i pokażę ten inny świat i moje tu życie.        

            Pomału kończę. Do Janusza i Jagi oczywiście napiszę – nic się nie martw. Zostają mi jeszcze listy do Kidula do Algierii, gdzie pracuje z Polserwisu, do Rafała i Janusza, które mam nadzieję napisać przed przyjazdem Halinki.

            To już naprawdę wszystko, całuję Cię milion razy, napisz mi, że naprawdę już nie palisz bym był spokojniejszy w moich wędrówkach przez busz.

            Pozdrów od mnie wszystkich bliskich i Twoich przyjaciół…


Ściskam i pozdrawiam

                                                                                                                                                                                                                                                                   Marek

 

 

 

 

Komentarze