AFRYKA - Antoine i amebioza - List Nr. 34

 

                                                                                N’Djamena  04.10.1986


Kochana Mamo,

            Nareszcie znalazłem trochę czasu na napisanie do Ciebie kilku słów. Ponownie jestem w N’Djamena i nie mam ani wolnej sekundy. Podczas mojej nieobecności wydarzyło się mnóstwo w moim projekcie i muszę wszystko od początku montować i organizować. A nie jest to łatwe na tym lądzie, gdzie najmniej zainteresowanymi postępem jakichkolwiek prac są często ci, którym powinno na tym najbardziej zależeć.

            Najpierw jednak spotkała mnie smutna wiadomość. Mój homolog, Czadyjczyk, Dieudonne, utopił się w rzece Chari, o której pisałem poprzednio. Homolog to czadyjski inżynier, który był często przy mnie. Kiedy pisałem, że jestem w buszu z przedstawicielem administracji czadyjskiej to właśnie z nim. Homolog to taki mój równoważnik, ale bardziej by się uczyć, może obserwować.

            Tak czy inaczej, Dieudonne, był jak prawie tu wszyscy muzułmaninem. Kiedy wyjechałem, kończył jeszcze coś z badań hydrogeologicznych, w którejś z wsi właśnie nad rzeką Chari, która nota bene wypływa z jeziora o tej samej nazwie. Był ramadan. Pić się chce, bo gorąco, a piwo Gala z polskiego chmielu bardzo smakuje. Cóż robić ? Ano przepłynąć pirogą na drugi brzeg rzeki do Kamerunu. Tam Allah nie zobaczy. Pić więc można do woli i wrócić wieczorem na lokalne buji. Pech w tym, że chłopcy ukrywający się przed Allahem wypili zbyt dużo piwa Gala i w drodze powrotnej piroga się przewróciła.  Czy ktoś w tym pustynnym kraju umie pływać ?  Nikt. I tak, mój Homolog wraz z kolegą poszli na dno…. utopili się. Przykre i smutne.

            Poza tym, po powrocie do Czadu, zarzucono mi, że za bardzo pomagam lokalnej firmie wiertniczej, co nie leży w zakresie moich obowiązków, bo mam ich kontrolować a nie organizować. Ostrzeżono mnie i poradzono abym się zastanowił. Odebrano mi „moje” audycje radiowe (wystąpiłem 3 razy by promować czystą wodę i zadbanie o studnie wiercone), jako że mogę równocześnie robić reklamę firmie, z którą pracuję. Nic to jednak dziwnego, skoro francuska firma wiertnicza z coraz większym zniecierpliwieniem czeka, nie wiedząc czy pakować swoje wiertnice i wyjeżdżać do Europy czy też dalej czekać na trupa „mojej” czarnej firmy wiertniczej i przejęcie kontraktu na wykonanie "moich" studni. Dzięki Bogu, że Louis jest ze mną i broni mnie twierdząc, że to Burgeap nie Wiasek prowadzi kontrakt, a Wiasek działa tylko według instrukcji z Paryża. Poza tym, to nie Burgeap wybierał firmę wiertniczą tylko czadyjska administracja na skutek wygranego przetargu. A każda możliwa pomoc w realizacji projektu w przewidzianym terminie to obowiązek Burgeap’u i jego pracowników.

            Dziś sytuacja zaczyna już trochę ucichać i chyba „nasz” (biorę w cudzysłów, bo to nie nasz a Segre’a) francuski konkurent, zaczyna pakować walizy i pomału znika widmo wypchanego portfela. Mam jednak znowu więcej pracy, bo skoro wziąłem sobie Serge’a na plecy to muszę teraz rozgryzać również prawno-finansową stronę projektu by znać każdy szczegół umowy i działać jednak ostrożnie.

            Z nowych rzeczy : Benoit nie jest już moim boyem. Jak pisałem był to niezły leń. Mówił, że busz go męczy i woli siedzieć z wędką i próbować łowić ryby na obiad. A ma siedmioro dzieci ledwo dożywionych i miał stałą pacę. I lituj się nad takim, który gra na twoich uczuciach i korzysta, ile się da otrzymując różne cadeau. A jak cadeau się wyczerpią to… sama praca jest za ciężka.

 


           Od lewej : Silas - Boy Louisa, ja z pieskiem kolegi i Antoine - mój nowy Boy

            Od tygodnia mam nowego – Antoine. Urodzony około (!?) 1951. Ma dwoje dzieci. Jakiż grzeczny na początku. Jak pucuje mój samochód. Śmiejemy się z Louis’em, że zmyje lakier od tego pucowania. Być może jest uczciwy, ale ja nie prędko dam się nabrać na jakieś cadeau. Tym razem mam doświadczenie i jestem na właściwej pozycji Patrona. Czasem dziwni są ci ludzie. Dasz palec a łapią rękę. Kiedyś Benoit poprosił mnie bym mu pożyczył samochód TYLKO na powrót do domu, bo jest późno a ma daleko…OK…Na drugi dzień dowiedziałem się, że mój Land Rover jeździł jako taksówka bagażowa przewożąc różne towary całą noc…. Nie ufaj…powtarza Louis.


          Dzieci na całym świecie są takie same - beztroskie, wolne od "półcieni" i radosne

            Będąc w Paryżu wpadł mi do ręki polski tygodnik „Film” a w nim komentarz do świetnego filmu „Pamiątka z Afryki”. Tragedia. Pan redaktor, krytyk filmowy jak mniemam, zupełnie nie zrozumiał o co w tym filmie chodzi bądź, jak to w tym pięknym socjalistycznym systemie bywa, pisał „pod cenzora”. A więc widział on w tym filmie chęć łatwego zarobku, chęć bogacenia się za wszelką cenę, wyzyskiwania biednych, itp.. Paskudne frazesy komunistów, zwykła kłamliwa propaganda, gdy tymczasem, film ten to prawdziwy obraz Afryki. To obraz olbrzyma o pustym wnętrzu. To pole do popisu dla każdego kto chce pracować (pana redaktora też, jeżeli zawinie rękawy). To otwartość dla każdej inicjatywy okupiona ciężką pracą, ale też sowicie wynagradzana, jeżeli potrafisz ciężko pracować, odnaleźć się w tym środowisku, być wytrzymałym na trudy ekstremalnego klimatu i umieć rozmawiać z tubylcami. Tu NIKT nikogo nie wykorzystuje... raczej pomaga. A jeżeli jesteś dobry to tak…DOROBISZ SIĘ, ale nie łatwo… i nikogo nie wyzyskując.

            Afryka to dzikość i piękno przyrody. To samotność, często alkohol, często wstyd z ukrytej czarnej kochanki, ale biologia nie zna względności. Nie mam czasu teraz na szczegółową analizę tego filmu i nie mam przed sobą tego czasopisma by polemizować z tym panem, którego znajomość Afryki ogranicza się prawdopodobnie do znajomości wierszyka o Murzynku Bambo i zaobserwowanej w filmie willi z czarną służbą. To za mało by mieć pojęcie o Afryce. W pierwszej chwili chciałem napisać do „Filmu”, ale potem brak czasu nie pozwolił mi na kontynuację mojego wzburzenia.

 Jeżeli jednak chcesz zobaczyć prawdziwe oblicze Afryki i losów w niej Białych „bogaczy” z ryzykiem utraty wszystkiego z dnia na dzień, ich ciężką pracę i dzięki niej ich dostatnie życie, jeżeli chcesz zobaczyć wspaniałe charaktery głównych bohaterów i doskonałą grę wybitnych amerykańskich aktorów, to idź zobacz „Out of Africa” czyli po polsku „Pamiątka z Afryki”.

Muszę też przyznać Ci się, że złapałem amebiozę. To nie ameby a larwy ameby. Lekarz dał mi odpowiednie lekarstwa i podobno ma przejść. Objawia się to świństwo częstym stolcem o konsystencji mazi. To coś pomiędzy rozwolnieniem a normalną konsystencją i 6 razy dziennie. Ameba to oprócz malarii druga bardzo popularna choroba afrykańska. Mam nadzieję, że nie złapię malarii. A swoją drogą amebę łapie się z nieumytych do końca warzyw a mój boy zawsze (podobno) dokładnie myje wszystko w wodzie z nadmanganianem potasu… Zobaczymy.

            W następnym liście postaram się opisać Ci mój pierwszy „szpital” „a la brousse” dzięki, między innymi, Twoim witaminom. W zasadzie zaopatrzyłem się już we wszystkie leki oprócz czegoś na robaki – a myślę, że większość z moich villageois jest zarobaczywionych (bóle głowy i brzucha, wymioty i często robaki w kale). A mój „szpital” i moje leczenie to nic innego jak…. kolejne zdobywanie zaufania i wiarygodności by moje pompy pracowały przez kolejne 20 lat !!!!

            I tym miłym akcentem kończę, całuję Cię milion razy. Pewny jestem, że już nie palisz i bardzo się z tego cieszę. Niedługo się zobaczymy, może ma Wielkanoc. Całuję i pozdrawiam wszystkich wokoło (jako że piszesz, iż kontynuujesz publiczne odczyty moich listów wśród swoich znajomych…)


Do następnego więc razu,

                                                                                                        Marek

Komentarze