AFRYKA - Titane - List Nr. 58

 

                                                                                            Banfora,  07.06.89

Kochana moja Mamo,

             Mija drugi miesiąc mojego kolejnego pobytu w Afryce. Nie przypuszczałem, że napiszę jeszcze do Ciebie przed powrotem do Francji. Bardziej widziałem siebie pakującego już bagaże by wylecieć stąd jeszcze w czerwcu i być w Polsce z początkiem lipca. Niestety los wyczynia niesamowite niespodzianki, które pragnę przekazać Ci w tej korespondencji.

            Pierwsza rzecz to przedłużający się mój pobyt w Banfora prawdopodobnie do końca lipca. Niewiele więc wyjdzie z naszych planów urlopowych. Przykro mi bardzo, ale to nie zależy ode mnie tylko od przedłużającego się przez „moich” Murzynków projektu (tak zresztą jak podejrzewałem).



                            Tu drogi są znacznie lepsze niż w Czadzie i Beninie,


                                            Choć egzotyka ta sama...

            Kolejna sprawa, o której pragnę Ci napisać to przygoda, która przytrafiła się pewnemu mojemu przyjacielowi. Nie mogę być niewierny pamiętnikom w postaci moich listów i nie napisać Ci tego co usłyszałem na własne uszy.

            W poprzednim liście pisałem, że myślę o przeniesieniu się do innego hotelu lub wynajęciu willi…. Niestety (lub raczej „stety”) zostałem w hotelu „La Canne a Sucre”. „Stety”, bo właśnie tu, mój przyjaciel opowiedział mi o jego nieprawdopodobnej przygodzie, z rodzaju tych, o których ja czytywałem w literaturze a ostatnio chociażby w "Kamiennych Tablicach" Żukrowskiego. Dalekie kraje, podróże i przygody mają to do siebie, że dostarczają nam niesamowicie wielu wrażeń. Odkrywamy rzeczy, które są teoretycznie niewyobrażalne i egzotyczne jak z literatury. A jednak je odkrywamy. Dwa tygodnie smutku zaraz po moim tu przyjeździe, osłodził mi 2 miesięczny pobyt w obecności mojego przyjaciela, który dzień w dzień opowiadał mi o NIEJ. Powtórzę Ci więc jego opowiadanie.

            Na imię miała „Jasność Księżyca” co po wietnamsku brzmiało zupełnie inaczej. Była wulkanem radości, życia i uśmiechu. W wieku 32 lat przejęła kierownictwo małego hotelu w zapadłej murzyńskiej, afrykańskiej dziurze, około 450 kilometrów na zachód od Ouagadougou i około 1000 kilometrów na północ od Abidjan. Hotel z długami, zaniedbany, brudny, z Czarną, śpiącą na stołach służbą. I zaczęło się …. Najpierw zniewoliła wszystkich swoim ujęciem, swoją swobodą, wesołością, optymizmem i kompletnym brakiem kompleksów. Służba jakby dostała zastrzyk świeżej krwi. Wszyscy ją pokochali.

            Zaczął się drugi etap… porządki i dekoracje. Pojawiły się nowe obrusy, nowe obrazy afrykańskich, okolicznych „artystów-malarzy”, nowe lampy i nowe oświetlenie. Mój biedny przyjaciel nie wierzył własnym oczom. To, o czym marzył kilka lat wcześniej, z gruzów rozkwitało w jego obecności. Nic też dziwnego, że rzucił się w wir współpracy. Doradził urządzenie dwóch kącików wypoczynkowych. Sam dobrał bambusowe mebelki i wybrał materiał na pokrycie poduszek (prążki biało-czerwone i żółto-granatowe). Sam pomalował fotele i krzesła na biało, a lampy w ogrodzie na czarny kolor. Ona zajęła się ogrodem i kuchnią. Mój przyjaciel jadł co dzień inne dania w okresie 2 miesięcy. Jej wspaniałe potrawy oparte były głównie na owocach, jarzynach i rybach z okolicznego jeziora. Zwłaszcza dania z ananasem i tysiące różnorodnych zup były „odlotowe”… Ogród zmieniał się w oczach. Razem zaplanowali wycięcie połowy badyli i krzaków. Ona sama wybierała nowe rośliny. Wieczorami przechadzali się po „swoim” ogrodzie a ONA, tak jak kiedyś jego Mama, dotykała każdy kwiat. Każdy kwiat pieściła wzrokiem, radowała się każdym listkiem, mówiła do nich. Miała też inne zalety. Sama szyła, haftowała, malowała obrusy i małe obrazki, często z motywem jej kraju, który opuściła uciekając przed komunizmem. Była rafinowana. Miała gust, zmysł artystyczny i złote ręce, spod których wychodziły i wspaniale potrawy i wspaniałe fryzury… Bo to też umiała robić.

            Często, gdy mój przyjaciel mi to opowiadał, nie mogłem uwierzyć jak bardzo jej charakter przypomina mi moją Mamę i moją Siostrę.

            Ale wróćmy do naszej bajki. Władała doskonale językiem angielskim i francuskim. Mieszkała bowiem dwa lata w USA, rok w Kanadzie, rok we Francji, trochę w Etiopii, Mali i na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Jej narzeczony, podobno artysta malarz i fotograf, dzwonił do niej dwa razy w tygodniu płacąc bajońskie sumy za telefony i oczekując wciąż jej powrotu do Kanady. Miała śliczną twarz i wspaniałą figurę. Była japońską „Gejszą”. Robiła wciąż nowe ikebany na stole mojego przyjaciela, gdzie zestawienia kolorów wzruszały go do łez po raz pierwszy w jego życiu. Była energiczna i dynamiczna. Kierowała 8-mio osobową Czarną załogą. Pełna życia w dzień, wieczorem przemieniała się w Anioła na daleką, indochińską modłę. Miała trochę Tajki we krwi. Kamasutra nie była jej podobno obca.

            Niestety takie chwile są zbyt piękne by trwały wiecznie. Po dwóch miesiącach musieli się rozstać. Ona wyjechała do Kanady, on dostał nowe propozycje z innych afrykańskich krajów. Poza tym, był żonaty i kochał swoją Rodzinę. Nieodparcie jednak, jak gradowe chmury na błękitne niebo, nasuwają się dwa skojarzenia : z jednej strony ileż przeżyć dają światowe podróże, z drugiej zaś… czasami trzeba opuścić swoje strony, swoją Europę i swoją Azję, zrobić tysiące, tysiące kilometrów by spotkać kogoś wymarzonego, podręcznikowego ideała i spędzić gdzieś na trzecim kontynencie, w głębokiej afrykańskiej puszczy, dwa rajskie miesiące.

            I to tyle opowiadania mojego przyjaciela...

            Ostatnia sprawa to nowości u mnie. Parę dni temu otrzymałem dwie nowe propozycje pracy. Pierwsza od kanadyjskiego Biura Projektów choć nie wiem, do którego jeszcze kraju. Oczywiście jako „afrykański hydrogeolog” bo jestem już nim całą gębą. Druga to…Burgeap !!! Dwa tygodnie wcześniej posłali Halince 2000 USD jako premię za Czad. Potem mnie przyłapali telefonicznie, dwukrotnie tu w Banfora. Raz jeszcze zaproponowali mi Czad. Chodzi o kilkaset studni wierconych, tym razem wyposażonych w pompy zasilane energią słoneczną. To nowość w Afryce i stąd projekt bardzo interesujący technicznie. Poza tym, zrobiło mi się cholernie miło, że Burgeap wciąż się o mnie stara. Tym razem nigdzie już nie piszę listów spontanicznych i nie staram się o pracę. Mam na plecach naszyte HYDROGEOLOG AFRYKAŃSKI Z DUŻYM, DOBRYM DOŚWIADCZENIEM i tym razem to inni mnie szukają. To taka łatka „super specjalisty” ale czy mam dożywotnio to robić ??? Gauff jakby czuje pismo nosem, bo dał mi podwyżkę. A ja wciąż podnoszę wymagania. Skoro nie mogę wrócić do Francji to chociaż mój hotel staje się coraz bardziej realny. Nieskromnie przyznam, że ja na konto bankowe odkładam w ciągu miesiąca tyle ile moi bliscy koledzy zarabiają teraz we Francji w ciągu 10 miesięcy…i muszą się z tego utrzymać. A gdzie ich oszczędności ????

Ale c’est la vie (takie jest życie)…  I to wszystko kochana Mamo,

 

Serdecznie Cię pozdrawiam i mocno całuję,

 

                                                                                                                      Marek

Komentarze