AMERYKA - Houston - List Nr. 70

 

                                                                                                                      Houston,  17.03.90

 

Kochana Mamo,


             Miało być już podsumowanie, ale jednak wydarzenia kilku ostatnich dni nakazują mi dalej kontynuować moje „wyznania”. I tak opiszę Ci w kilku słowach moje wrażenia z ostatnich dni.

            Houston. Najpierw był szok braku chodników. Mój hotel położony jest około 3 kilometrów od centrum miasta. Oczywiście chciałem go zwiedzić. Dowiedziałem się, którędy tam pójść choć niepokój i zdziwienie nasunęło się na czoło recepcjonisty. - Wariat ? Pomyślał. - Na nogach chce przejść 3 kilometry ? Nie o dystans jednak mu chodziło, jak miałem przekonać się już po 10 minutach.

            Najpierw poszedłem we wskazanym kierunku przez duży parking samochodowy by na jego końcu znaleźć się pomiędzy trawnikiem i krawężnikiem jezdni…- Cóż to do cholery…? Ano, TU NIE MA CHODNIKÓW. Masz samochód to jeździsz, nie masz to siedź na tyłku. Nie dałem za wygraną : poszedłem krawężnikiem… Przejeżdżający ludzie bądź to trąbili ze zdziwienia i z ciekawości, bądź pukali się w czoło…- Co to za wariat  krawężnikiem lezie ?…

            I tak dobrnąłem do Centrum. Nie jest to jednak centrum znane nam, Europejczykom. Centrum tutaj, tzw. Down Town, to kilkanaście/kilkadziesiąt wieżowców a w nich firmy, urzędy, banki i wielopiętrowe parkingi dla przyjezdnych. Co pewien czas kilka osób stoi pod takim drapaczem chmur i pali papierosy, bo w środku jest zabronione. Na parterach wieżowców znajduje się kilka knajp, ale najczęściej to bary szybkiej obsługi typu Mac Donnald’s.

     Ani jednego drzewka, ani kawałka zieleni. Kamienna, betonowa pustynia to całe centrum miasta, w którym czujesz się jak mrówka w labiryncie z murami sięgającymi gwiazd. To jak wyspa otoczona tysiącami osiedli parterowych domków jednorodzinnych, z których większość ludzi dojeżdża do pracy, do tych wysokich pod niebo drapaczy chmur. Wróciłem yellow cab, jako że tu taksówki są wszystkie pomalowane na żółty kolor co jest zupełnie fajne, bo z daleka wiesz, czy jedzie taksówa czy nie.

            Potem było Galvestone, czyli letniskowa miejscowość nad Zatoką Meksykańską dla mieszczuchów z Houston… Straszne. Szerokie, nieciekawe plaże, fatalne owoce morza w miejscowej knajpie, bo wszystko z głębokiego tłuszczu, a więc krewetki, ostrygi, ryby czy ośmiorniczki mają ten sam smak. Za żadne skarby świata nie chciałbym tu spędzić wakacji. Jakżesz to zupełnie inne, zimne, brudne i bezduszne w porównaniu do miasteczek Normandii Górnej czy Dolnej nie mówiąc o Prowansji.

            Dalej było przyjęcie w jakiejś miejscowości niedaleko Houston, do której jechaliśmy 2 godziny zupełnie prostą (dosłownie jak strzała, bez żadnych zakrętów, bo po co) drogą. Powietrze falowało na 10 kilometrów przed nami. Zupełnie jak na pustyni… Był upał i żywego ducha. Przestrzenie… Jakże ja to kocham. Jak proste było tu budowanie. Jeżeli na Wschodnim Wybrzeżu New York, New Jersey, a nawet Indianapolis widać jeszcze cokolwiek „starą Europę”, stare zabudowania i kręte uliczki to im dalej na południe tym wszystko staje się proste, zaplanowane, kwadratowe.

                       Z moim opiekun w Houston... Tu większość mężczyzn                                                   chodzi w wciąż w kowbojskich kapeluszach i                                                      w szpiczastych, skórzanych, kowbojskich butach, z tłoczoną                                                             cholewką i na obcasie.


            Ale wracam do przyjęcia. Przyjeżdżając do USA, moim zadaniem było podszkolenie języka angielskiego i poznanie maszyn, które dane mi będzie sprzedawać, ale też poznanie sposobu pracy i sprzedaży takich maszyn. Tak więc tydzień spędziłem w okolicach Indianapolis w jednym z oddziałów firmy Failing (Larry), jeden tydzień byłem z serwisantem (Fred) naprawiając maszyny, jeden tydzień byłem w fabryce i ostatni tydzień, u niezależnego przedstawiciela firmy Failing w stanie Teksas (tak jak Linqvist we Francji). Tu właśnie, najpierw organizowane były pokazy funkcjonowania maszyn, była wystawa, a na koniec organizatorzy zaprosili przybyłych klientów na poczęstunek. Stoły były ogromne, bo 10-cio osobowe. Ja miałem przyjemność siedzieć obok około 60-cio letniej babci z jednej strony i mojego szefa/opiekuna z drugiej. 

 

                                                Olbrzymie przestrzenie...

            Zanosiło się ciekawie. Oczywiście początki konwersacji były jak zwykle gładkie : Polska, Paryż, Afryka, rodzina…. Gdy zapytany, gdzie wybieram się na wakacje odpowiedziałem, że nad polskie morze, babcia natychmiast potwierdziła - acha nad Kaspijskie (!!!!?!?), - no, Madame…. Nad Baltic. Natychmiast sprostowałem zaskoczony jej ignorancją. - Czy coś takiego istnieje ? Zwróciła się do pozostałych, którzy uśmiechem maskowali swój debilizm. - A właściwie czy Polska należy do Niemiec czy do Rosji ? zapytała powtórnie „wytapetowana” kremami babcia, - I czy wy mówcie tam po niemiecku ??? Ponownie pospieszyłem z wyjaśnieniem i wyprostowaniem tej jej niewiarygodnej ignorancji…. po czym… zaczęło brakować mi tematów… Milczałem więc coraz częściej, tym razem ja z debilnym uśmiechem, maskując kompletny brak zrozumienia teksańskiego bełkotu całego towarzystwa. W końcu babcia zorientowała się, że ja nic nie kumam z tej rozmowy i kolejny raz zwróciła się do wszystkich : - Jak to jest możliwe, że tak duża firma jak Failing, zatrudnia na swojego przedstawiciela na Europę człowieka, który nie zna angielskiego ? I tu się zawiodła bowiem to akurat zrozumiałem i czerwony, spocony i wściekły, odrzekłem również zwracając się do wszystkich siedzących przy tym stole – Madame, może rzeczywiście mój angielski nie jest najlepszy. Właśnie przybyłem tu, aby go podszkolić, ale poza nim, znam kilka innych języków obcych jak polski, rosyjski, francuski, słowacki, ukraiński, czeski i białoruski… A Pani ? I tu po francusku potem po polsku a potem po rosyjsku wypowiedziałem zdanie „- czy pani to rozumie ?”… Zapadła cisza…. Moj szef rozbawiony ratował sytuację : Mister WIACIEK to zdolny „MEN” i już na kolejnym spotkaniu na pewno będzie biegle z nami wszystkimi rozmawiał po angielsku…

            A na koniec była wizyta w NASA, Centrum Lotów Międzyplanetarnych. Na zewnątrz wystawione są olbrzymie makiety rakiet APOLLO. W budynku imienia Prezydenta John’a Kennedy, który zapoczątkował misję Apollo (było 14 lotów) wystawione są rzeczy służące podczas lotu : żywność, makieta kapsuły kosmicznej, łazik księżycowy i wiele księżycowych kamieni. To jednak co zrobiło na mnie największe wrażenie to kilka cytatów (w moim dowolnym, może nie dosłownym, tłumaczeniu), które sobie zapisałem i spieszę Ci je przekazać. Świadczą one o wielkiej dumie, pewności siebie i nie zawaham się napisać, wielkości tego narodu :

  1. Wierzę, że ten Naród jest w stanie nałożyć na siebie cel, którym będzie lądowanie Człowieka na Księżycu i Jego samodzielny powrót na Ziemię, przed upływem niniejszej dekady.” – Prezydent John F. Kennedy, 25.05.1961.

  2. To jest jeden mały krok dla Człowieka, ale wielki skok dla Ludzkości.” – Kosmonauta Neil Armstrong po dotknięciu nogą Księżyca, 20.07.1969.

  3. W tym jednym, bezcennym momencie historii ludzkości, wszyscy ludzie na tej Ziemi są prawdziwą jednością.” – Prezydent Richard Nixon w rozmowie telefonicznej z kosmonautami Armstrongiem i Aldrinem podczas ich pobytu na Księżycu.

            Byłem 16-to letnim młodzieńcem, kiedy z Wami i naszym sąsiadem Franciszkiem, oglądaliśmy całonocną transmisję z tego lądowania. Pamiętam łzy wzruszenia Twoje i Taty. Czuło się coś niesamowitego, czuło się więź z całą ludzkością. Wtedy wydawało się dokładnie to co powiedział Nixon. Wtedy nawet Komuna przestała być groźna bo oto jeden z nas, jeden z ludzkiej rasy, przekroczył pewną, nieprawdopodobną dotychczas granicę : opuścił Ziemię, wylądował na innej planecie i szczęśliwie wrócił na Ziemię.


I to już tyle. Podsumowanie będzie na pewno już z samolotu (jeżeli będzie).


Pozdrawiam Cię gorąco i ściskam,

                                                                                                                     Marek

 


 

 

                         


Komentarze