AMERYKA - Szkolenie - List Nr. 64

 

                                                                                      Rosny Sous Bois,  12.02.90

Kochana Mamo,

           Wiele razy opowiadałem o niej moim gościom płynąc statkiem Bateaux Mouches po Sekwanie. Wiele razy opowiadałem o jej Wielkiej Siostrze wykonanej jako dar Francji dla Nowego Świata. Wolnego Świata. To ONA miała witać nowych kolonialistów, nowych imigrantów, nowej fali idealistów szukających lepszego, wolnego świata. To ONA umieszczona została u ujścia rzeki Hudson w Nowym Jorku, gdzie wszystkie statki dopływały ze Starego Świata niosąc falę nadziei,  entuzjazmu i wiary w lepsze jutro. To ONA stała się symbolem Wolnego Świata, Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, tak jak Wieża Eiffla została symbolem  Paryża i to ten sam inżynier-konstruktor, Gustaw Eiffel, zbudował JEJ szkielet w 1884 roku, mając za wzór właśnie tą mniejszą, starszą, sekwańską i francuską, stojącą tuż za mostem Grenelle w Paryżu. 

 

Nowojorska STATUA WOLNOŚCI - to ONA również mnie, już wkrótce, powita.



            Za parę bowiem dni, rozpocznę moją kolejną, zawodową przygodę – tym razem ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Zaczynam w Indianapolis, potem jakaś Północ aż po jezioro Michigan, a dalej to Oklahoma i Texas. A więc przekrój całej Ameryki od Północy po Południe. Poniżej posyłam rozkład moich lotów byś mogła śledzić gdzie jestem.

 


            Muszę przyznać, że opozycję w pracy miałem coraz większą. Koledzy/złośliwi/„życzliwi” nie mogli nadziwić się jak szef mógł zatrudnić faceta bez doświadczenia w handlu, bez znajomości języka angielskiego i bez znajomości maszyn. Ale szef jakby naprzeciw „starym, doświadczonym i najmądrzejszym” Francuzom, jakby na złość i być może by zamknąć im trochę usta, wysyła mnie na cały miesiąc na szkolenie do USA w celu pogłębienia (czytaj nauczenia się) języka angielskiego, poznania maszyn i fabryki naszych dostawców.

Niby okres próbny mam do końca marca, ale już na początku lutego (czyli po miesiącu pracy) szef poinformował mnie, że zatrzymuje mnie w firmie na stałe i wysyła na szkolenie.

            Spod deszczu wpadam więc pod rynnę, bo niewiele nauczyłem się języka angielskiego podczas tych ostatnich kilku tygodni i nie wiem jak będę porozumiewał się z Amerykanami. Po angielsku oczywiście, ale… na pamięć nauczyłem się zaledwie kilkadziesiąt słów.

            Na pocieszenie : jadąc pierwszy raz do Afryki też nic nie wiedziałem o wierceniach studni, o poszukiwaniu wody i o animation a jednak… jakoś dobrze mi poszło. Na pewno wezmę, jak wtedy, moje własne symbole polskości : "pół litra" polskiej Wyborowej  i małą książeczkę Pan Tadeusz.

            Bądź więc dobrej myśli i jak zwykle trzymaj kciuki, jeżeli jeszcze masz siłę, bo Twój synalek prosi Cię o to już od 6-cu dobrych lat (sic!!!) i nie pozwala o sobie zapomnieć.


            Całuję więc i pozdrawiam. Kolejna korespondencja już zza Oceanu Atlantyckiego…

 

Ściskam

                                                                                                         Marek

 

 

 

 

 

                         

Komentarze