HANDLOWIEC - Inżynier ds Sprzedaży - List Nr. 63

 

                                                                              Rosny Sous Bois,   20.01.90

Kochana Mamo,


            Dziś już 20 styczeń. Czas gna niesamowicie. Nawet nie wiem, kiedy mijają dni. To już trzy tygodnie mojej nowej pracy. Na pewno jesteś ciekawa co to jest. Piszę więc do Ciebie tych kilka słów.

            A więc pracuję dla firmy LINQVIST INTERNATIONAL, która zajmuje się sprzedażą amerykańskiego sprzętu wiertniczego i laboratoryjnego do badań gruntów, na terenie Europy, Afryki i Azji Mniejszej. Jesteśmy przedstawicielem kilku znanych amerykańskich producentów. Ja odpowiedzialny jestem za dział Maszyn Wiertniczych. Jest nas dwóch. Ja i technik wiertnik, Francuz, który jest kilka miesięcy przed emeryturą. Doskonale zna się na maszynach wiertniczych więc korzystam, ile mogę z jego wiedzy by nauczyć się na maksimum wszystkiego zanim on odejdzie.

  

                                                      Moje nowe biuro

            Zatrudniony zostałem na MOICH warunkach, choć prawdę mówiąc i tak zaakceptowałbym te obniżone. Ale oni już nie dyskutowali tylko tuż po świętach, kiedy myśleliśmy, że nic już z tego nie wyjdzie, zadzwonił telefon : - Czekamy na pana w dniu 01.01.90. Zgadzamy się na pańskie warunki. Mam więc wysoką pensję, taką jak w Burgeap w Afryce, mam samochód służbowy (opel Cadet), mam masę pracy i czuję się jak ryba w wodzie. Wszystko trzeba organizować począwszy od kartoteki klientów, nawiązywania nowych relacji handlowych, szukania nowych klientów i nawet…. PORZĄDKOWANIA archiwum, bo jest tu niezła rozpierducha z wymieszanymi katalogami poszczególnych maszyn i przeokropny bałagan. Mój poprzednik był tylko rok. Miał stanowisko Dyrektora ds. Sprzedaży, ale nie robił postępów w sprzedaży. Firma traciła zyski więc szybko wyleciał… Teraz ja. Po pierwsze muszę być lepszy niż on. Po drugie, jak na razie, to jest praca o jakiej mi się nawet nie śniło bo tworzę wszystko od podstaw wg mojego własnego pomysłu, a po trzecie, zwierzchnik tylko jeden, Dyrektor Naczelny/Właściciel.

            Ma około 60 lat i wygląd przedobrego serca. Zgodnie z tym co już się dowiedziałem, pochodzi z bardzo bogatej rodziny, która dorobiła się majątku w Indiach. Firma jest „międzynarodowa” bo dyrektorem finansowym jest Szwed a jedną z asystentek jest Polka.  Moja Asystentka Handlowa – Gertruda, również jest Szwedką. A więc jak już chyba pisałem, to jest raczej międzynarodowe towarzystwo.

            Przede mną nowe, wielkie wyzwanie. Uda mi się czy nie ? Najpierw 3 miesiące (do końca marca) to okres próbny. Potem stały kontrakt. Jeżeli istnieje coś takiego jak dać z siebie wszystko to wygrać to ja nie odpuszczę i tu zostanę. Brakuje mi jednak cholernie znajomości języka angielskiego. Właściciel firmy zainwestował we mnie na tzw. „piękne oczy” a to cholernie mnie zobowiązuje. Wszak wiedział z mojego życiorysu, że robiłem zupełnie inne rzeczy, nie jestem inżynierem wiertnikiem ani mechanikiem i nie znam angielskiego…

            Nie dziw się więc, że wyjeżdżam z domu o 7h30 a wracam o 21h30 modląc się by kolejny dzień był taki sam i by dano mi szansę i czas na nauczenie się tego wszystkiego i dopiero wtedy pokazanie wszystkich moich możliwości. Pracuję do około 19h00 po czym prosto udaję się do profesorki od języka angielskiego na prywatne lekcje. Płacę 30$ za godzinę (a mam ich dwie) ale oprócz lekcji, pani profesorka tłumaczy mi teleksy przychodzące do mnie w ciągu dnia z USA i pisze odpowiedzi, które ja wysyłam rankiem dnia następnego. W ten sposób, Amerykanie nawet nie podejrzewają, że ta wymiana to tak niezupełnie z Mr. WIACEK, ale z pomagającą mu profesorką języka angielskiego (choć treści są oczywiście moje a jej tylko tłumaczenia). Muszę tak robić, bo mam codzienny kontakt z Amerykanami czy to negocjując ceny, czy pytając o czasy dostaw lub o części zamienne.

            Parę dni temu negocjowaliśmy z Algierczykiem kontrakt na dostawę wiertnicy studziennej do Algierii. Ja + mój szef + Algierczyk. SIEDEM GODZIN (7) negocjacji by zejść z 300 000 $ do 260 000 $. Ja bym to skończył po 2 godzinach max. Ale handel na takim szczeblu to 5 minut rozmowy o cenach i godzina rozmowy o „dupie Maryni”. I tak na przemian… Z jednej strony szlag mnie trafiał, z drugiej zaś, podziwiałem spokój mojego szefa. Wszak każdy dolar się liczy. Mamy też aktualnie zamówienia na jakieś części zamienne z Iraku, Polski, Hiszpanii i Algierii.

            Jeśli uda mi się tu pozostać to będę dużo jeździł po Francji i po świecie. Jeśli uda mi się tu pozostać to zamienimy w końcu to cholerne imigracyjne mieszkanie na nowe a może kupimy dom. Jeśli uda mi się tu pozostać to kupimy nareszcie prawdziwe meble i dobry samochód. Jeśli, jeśli, jeśli…. Włosy mi siwieją od tego „jeśli” i od tej odpowiedzialności nie tyle za moją pracę, ile za nasze własne rodzinne życie, które po 6 latach emigracji mogłoby się ustabilizować, być normalne i komfortowe.          

            Dziś sobota. Weekendy też mamy zaplanowane (wszak planowanie to moja specjalność). A więc rano tenis, potem obiad i prasowanie z całego tygodnia. To do mnie należy, bo Halinka ma masę nauki i siedzi nad książkami. Około 16h00 basen a wieczór - Paryż. Dziś komedia w Theatre Variete „La Presidente”.  Spieszę się więc z tym listem, bo już za chwilę czas wychodzić.

            Za jakiś miesiąc wyślę Wam kolejne zaproszenia na przyjazd do nas.  Do Jagi napisałem też kilka słów. 

            Całujemy Ciebie i ściskamy. Trzymaj za mnie kciuki, bo to koleje moje trudne wyzwanie.


Pozdrawiamy

                                                                       Halinka, Kuba, Bartek i Marek

Komentarze