AMAGO - Jeszcze "u kogoś" - List Nr 84

 

                                                                             Courcouronnes        20.12. 1994

 

Kochana Mamo,

 

Dziś spieszę z życzeniami. A więc tak jak nauczyłaś mnie w dzieciństwie :


„Kochanej Mamusi w dniu jej święta,

Mareczek, Halinka, Kuba i Bartek też o niej pamięta.

Życzenia składają z serduszka całego,

Zdrowia, powodzenia i życia długiego.

A za Jej dobroć, którą wszyscy znamy

Wołamy chórem : bardzo Cię Kochamy.”

 

I tak, z okazji Imienin, urodzin, Bożego Narodzenia i Nowego Roku, przesyłamy Ci jak najgorętsze życzenia zdrowia, wszelakiego szczęścia, realizacji marzeń i czego sobie tylko zażyczysz.

Obiecałem też napisać jak to się stało, że pracuję jako Polak dla amerykańskiej firmy, sprzedając niemieckie maszyny wiertnicze, na terytorium Francji. Trudno się dziwić, że Niemiec nie jest w stanie zrozumieć takiej układanki. A jednak te puzzle dało się ułożyć i słowo stało się ciałem.

Zaczęło się pod koniec września, kiedy Kraków zawiadomił mnie, że zdecydowali zakupić u mnie wiertnicę, którą oglądali ostatnio w Houston. SUPER… To już drugi kontrakt w tym roku i z dużo lepszą marżą niż kilka groszy na cukierki w Petrobaltic’u, choć też to żaden rarytas. I tu właśnie przydała się moja wizyta na Jersey i moja firma Amago. Umowa pomiędzy PGNiG Kraków Sp.z o.o. i AMAGO Equipment Ltd. została zawarta i już się zrealizowała. Przy okazji poznałem drugiego po Słoniu jednego z najrzetelniejszych inżynierów, Maćka. Ten chłopak to pełen profesjonalizm, biegła znajomość języka angielskiego i konkretna współpraca.

Niestety przyszła też zła wiadomość, bo chłopcy z Jasła kupili urządzenie wiertnicze u mojej niemieckiej konkurentki Mariki… Niezła baba, skoro zna się na urządzeniach wiertniczych, zna na wierceniach i jeszcze ma lepszą ode mnie siłę perswazji. Smutne, ale takie jest życie.

Bardziej liczyłem na Wołomin, który dalej milczy i udaje, że jeszcze nie podjął decyzji. Nie wierzę. Myślę, że już dawno coś kupili tylko nie chcą się do tego przyznać, bo wiedzą, ile czasu i pieniędzy kosztowała mnie przygoda z nimi.

Poza tymi potencjalnymi kontraktami była kompletna cisza, która coraz bardziej mnie załamywała i demoralizowała. Założyć firmę to dopiero początek szczęścia, ale też i zmartwień. Trzeba jeszcze mieć klientów, którzy chcą z niej korzystać generując jakieś zyski. Inaczej to tylko fasada, adres i pusty numer telefoniczny.

Nic więc dziwnego, że gdzieś pod koniec października, kiedy w oko wpadło mi ogłoszenie – oferta pracy na stanowisko Kierownika Sprzedaży niemieckich maszyn wiertniczych na terenie Francji a w perspektywie Afryki i Europy Wschodniej, nie zawahałem się ani chwili, natychmiast odpowiedziałem i zgłosiłem moją kandydaturę….

Nie czekałem długo, kiedy zadzwonił telefon zapraszający mnie na rozmowę. Faktem jest, że nie mogli mieć wielu takich kandydatów, którzy znają się na maszynach wiertniczych, znają język angielski, francuski i jeszcze polski co może się przydać w przyszłości i znają Francję, Afrykę i Europę Wschodnią….

Nic więc dziwnego, że już tydzień po rozmowie przysłali mi propozycję zatrudnienia z wynagrodzeniem dużo wyższym niż gdzie i kiedykolwiek indziej do tej pory. I to wynagrodzenie niezależne od wyników sprzedaży choć z założoną sprzedażą (tzw. obowiązkowym targetem) 12 maszyn w całym 1995 roku. Sorry… Nie mogłem namyślać się zbyt długo – zdecydowałem się.

I tak od 01.12 pracuję w amerykańskiej firmie Ingersoll Rand ale Amago cały czas funkcjonuje i na pewno się przyda jeżeli będę mógł cokolwiek sprzedać na własną rękę pomiędzy Polską i USA.

Od drugiego tygodnia pracy przydzielono mi też prywatną nauczycielkę języka niemieckiego, Frau Martha. To Niemka, żona kanadyjskiego inżyniera, mieszkająca w Paryżu i pracująca jako tłumaczka niemiecko-francuska. Jest starsza ode mnie o około 10 lat. Jest bardzo miła, sympatyczna i ciepła. Firma pokrywa mi koszty dwóch (2) godzin lekcji dziennie, które zaczynam zaraz przed pracą. W firmie przebywam znowu po 10-11 godzin dziennie. Jeżeli dodasz do tego 3 godziny dojazdu w jedną i drugą stronę to mamy 13-14 godzin dziennie poza domem. Standard jak na tutejsze i moje osobiste zwyczaje. Już w drugim dniu naszej lekcji Frau Martha nie ukrywała swojego zdumienia jak Niemcy dopuścili Polaka do sprzedaży swoich maszyn ??? Oczywiście rozumie Amerykanów, ale dla Niemców musiał to być szok.

Przy okazji dowiedziałem się, że antypolskość i pogardę wobec Polaków, niektóre niemieckie dzieci prawie dosłownie wysysają z mlekiem swojej matki. Otóż okazuje się, że rodzice zwracający uwagę dzieciom na jakikolwiek bałagan zawsze używają zwrotu Polnische wirtschaft. Według niemieckiego stereotypu „polnische wirtschaft” oznacza skrajną niegospodarność, brak planowania i manier oraz bałagan i brud.

- Kiedy usuniesz ten Polnische wirtschaft w Twoim pokoju ? - słyszała od swojej mamy malutka Martha. - U ciebie jest istny Polnische wirtschaft – powtarzała babcia małej Marthy…

Strach się bać… Jeżeli dorzucimy do tego francuskie, soul comme un Polonais, (pijany jak Polak), to możemy być dumni z opinii jaką, MY POLACY, mamy w szeroko pojętej Europie… wstyd, wstyd, wstyd… i jeszcze raz wstyd…

I tak oto, reprezentant tego pogardzanego polnische wirtschaft, Herr Marek WIACIEK, został przedstawicielem niemieckiej czystości, gospodarności, planowania, jakości i rzetelności… Może trudno dziwić się Niemiaszkom, że mieli takie obiekcje.

    Myślę, że wyjaśniłem Ci całe zmieszanie z moją pracą i rozumiesz moje decyzje. Trudno… Amago musi jeszcze poczekać…Póki co rozkoszuję się naszym wykończonym domem.

                                                            Nasz salon


                                                         Na tarasie

 

                                                        Moje szałwie

I to już wszystko, raz jeszcze życzymy wszystkiego najlepszego i wesołych Świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego 1995 Roku

 

 

Halinka, Kuba, Bartek i Marek

Komentarze