AMAGO - Bez odwrotu - List Nr. 85

 

                                                                             Courcouronnes,  30.11. 1995

 

Kochana Mamo,

 

I tak minął rok od mojej ostatniej korespondencji, od mojego ostatniego listu. Byłaś co nieco na bieżąco, bo telefonowałem do Ciebie a także byliśmy w Libiążu podczas naszych wakacji. Nie znasz jednak końcówki tej mojej kolejnej, PRZEDOSTATNIEJ na 100%, przygody zawodowej.

Ogólnie cały rok mogę uznać za bardzo udany. Ponownie jeździłem po całej Francji odwiedzając klientów i oferując maszyny wiertnicze marki Klemm. Czasem wyjeżdżałem z moimi niemieckimi „opiekunami” by sami poczuli tętno francuskiego klienta i sami próbowali namówić ich i przekonać do swoich maszyn.

 Była to również wspaniała przygoda, podczas której z jednej strony odkrywałem kolejne karty historii jak na przykład awinioński okres wielkiej schizmy, kiedy to z pobudek czysto politycznych (czytaj forsa) francuski król zdecydował o powołaniu '"swojego" papieża w Avignon.

Była to też możliwość poznania niektórych Niemców przy drugiej butelce prowansalskiego wina, gdzie nie ukrywali swoich nacjonalistycznych przekonań biorąc mnie już za "swojego". Na szczęście teraz swój nacjonalizm koncentrują na dużej ilości imigrantów z Turcji. Nie mogę powiedzieć bym czuł się swojsko, gdy podpity Herr Peter mówił mi, że własnemu dziecku podałby zapałki by… „podpalić te tureckie przybłędy”.  Bawiły mnie też rozmowy z Herr Volfem, który co jakiś czas dopytywał czy ja naprawdę wiem co to jest kiloNewton…. Nawet jeżeli nie wiedziałem, to tu, na moim, francuskim terytorium to ja byłem panem choćby prowadząc ich po francuskich restauracjach i pokazując francuskie wina, francuskie sery, francuską kuchnię i przedstawiając francuskich klientów.

NIESTETY, pomimo że pracowałem bardzo dużo i bardzo mi zależało by się wykazać, nie udało mi się sprzedać żadnej maszyny. Ale też nie mogłem sprzedać żadnej, bo w całej Francji nie sprzedała się ANI jedna. NIC więc też nie przegrałem. Sorry, przegrałem jedną jedyną w Andorze, która nie była tak całkiem na moim terytorium, ale leżąc w Pirenejach tuż przy francuskiej granicy również ją odwiedzałem. Tak, tam przegrałem z włoską wiertnicą, ale byliśmy około 20% drożsi i klient posiadał już jedną tej samej marki. Był z niej zadowolony więc kolejną kupił u tego samego producenta.

Naznaczony mi target, czyli plan sprzedaży 12 maszyn, oczywiście nie zrealizował się ani w 1%-cie…. I tu, dała o sobie znać bezlitosna matematyka, bezlitosna, wolnorynkowa ekonomia : skoro fabryka nie generuje zysków to ją sprzedajemy. I tak Amerykanie sprzedali fabrykę do innej niemieckiej firmy a nasz trzyosobowy zespół został z dnia na dzień zwolniony by nie powiedzieć wyrzucony na bruk….

Ze spuszczoną głową wracałem samochodem do domu z wypowiedzeniem pracy w kieszeni, kiedy zadzwonił telefon : - Monsieur Wiacek ? - Tak, moi-meme. - Tu Monsieur Soulier z firmy Bachy. Chciałem panu powiedzieć, że zdecydowaliśmy zakupić u pana 12 głowic do naszych maszyn (równowartość jednej wiertnicy), pogratulować Panu i podziękować. Był pan jedynym tak mile „upierdliwym” i wytrwałym handlowcem pośród całej konkurencji… zapadła cisza. - Allo... jest pan tam ? A ja zalałem się wielkimi, niemymi łzami, których nie potrafiłem zatrzymać. Płakałem zaciskając usta jak dziecko i walczyłem by opanować się i cokolwiek mu odpowiedzieć…. W końcu wykrztusiłem - Merci Monsieur, ale muszę powiedzieć, że właśnie dziś otrzymałem wypowiedzenie z pracy na skutek nie osiągnięcia planu sprzedaży i nikogo nie obchodziło, że nikt, Pan też, nie kupił żadnej maszyny w całej Francji. Ekonomia jest nieubłagana !!!!!!

I tak Kochana Mamo dochodzę już na pewno do końca mojej drogi zawodowej i moich zawodowych przygód. Jeżeli bowiem ktokolwiek ma mi ustalać plan sprzedaży i bezlitośnie zwalniać, jeżeli go nie zrealizuję, to wolę sam sobie ustalać taki plan i sam siebie zwolnić lub zupełnie zmienić zawód na taki, gdzie NIKT i już NIGDY więcej, nie będzie warunkował mojego zatrudnienia od generowanych mu zysków. Bo ja NIGDY nie będę wiedział, czy na dany produkt będzie zapotrzebowanie czy nie. Czy za rok potrzebne będą wiertnice czy załamie się gospodarka. Jeżeli naprawdę muszę aż tak ryzykować dla kogoś to już na milion % wolę ryzykować dla siebie. Koncentruję się więc na AMAGO.

Po amerykańskich maszynach wiertniczych nauczyłem się wiele o maszynach do tzw. głębokiego fundamentowania. To też jest wiercenie, ale zupełnie inny cel… Tym razem na pewno już nie odpuszczę, tym razem AMAGO musi stać się moją jedyną żywicielką, tym razem sam sobie będę narzucał plany i targety i tym razem... NIKT i NIGDY nie będzie już moim szefem.

A z miłych spraw to chyba zakochałem się w żeglarstwie. Byliśmy z Kubą i Bartkiem pierwszy raz na żaglach na Mazurach i pochłonęło mnie to okropnie. Spokój, lekka bryza, łopot żagla i słońce… Spodobało mi się. Dobrze, że Kuba zrobił patent żeglarza. Czas na Bartka i na mnie.

 




                                            "Pierwsze koty za płoty"                                                                                             


                                      
To może być sport mojego życia…


                                            Piękno bez komentarza

I to tyle.  Zbliżają się święta i kończy stary rok… Zobaczymy co przyniesie nam nowy, 1996 rok.


Póki co całuję jak zwykle, ściskam i pozdrawiam


                                                                                                                                Marek

Komentarze