HANDLOWIEC - Texas - List Nr. 80

          

                                             

   Samolot Continental Airlines, 9400 m npm, 10.05.94, 11h52                                                                                           

Kochana Mamo,

 

Głupi zwyczaj…. Nie uwierzysz, ale kiedy dowiedziałem się o mojej kolejnej podróży „w nieznane”, to moją pierwszą myślą było podzielenie się z Tobą wrażeniami i pierwsze zdania tego listu zaczęły przychodzić mi do głowy zanim jeszcze zacząłem załatwiać rezerwacje biletów lotniczych. Jesteś świadkiem wszystkich moich przygód zawodowych i wszystkich przedsięwzięć. Jesteś jedyną osobą, która nigdy nie krytykowała moich „zapędów” i zawsze byłaś moim wiernym kibicem. Zawsze wierzyłaś we mnie i zawsze ufałaś, że będzie dobrze. Jeżeli kiedykolwiek uda mi się coś „urodzić” to zostaniesz tego honorowym Prezesem. Ja zadowolę się zarządzaniem.

Tak więc podjąłem kolejne ryzyko. Kolejny raz zainwestowałem resztki pieniędzy, kolejny raz wsiadłem do samolotu, kolejny raz lecę w nieznane i kolejny raz dzielę się z Tobą moimi wrażeniami. Tak, lecę w nieznane, bo choć w Houston byłem już 2 razy to ten trzeci, obecny raz, będzie zupełnie inny. Podobnie jak w Czadzie Louis, tak teraz Mr. JOHN, a właściwie Mr DON JOHN, właściciel 12-to osobowej firmy OILFIELD Inc. będzie na mnie czekał na lotnisku. Mam mieć na głowie czapeczkę z napisem „Mobil Drill” jako znak rozpoznawczy. To jest jedyna pewność, bo choć pracujemy już ze sobą około 5 miesięcy, choć informuję o nim moich klientów, choć przedstawiam go jako mojego partnera biznesowego w USA i mojego starego przyjaciela a jego firmę jako największą w Teksasie firmę remontującą urządzenia wiertnicze, to nigdy jeszcze ani pana John’a, ani jego firmy nie widziałem na oczy.

W jednej z amerykańskich gazet specjalizujących się w reklamowaniu urządzeń wiertniczych znalazłem trzy piszące o sobie firmy remontowe. Klientom przedstawiłem ich jako moich amerykańskich partnerów i moich starych znajomych, by pokazać się jako znającego całe „nafciarskie”, amerykańskie środowisko. WIARYGODNOŚĆ to mus w biznesie. Do tych trzech „partnerów” napisałem listy proponując im współpracę w zakresie remontowania i dostarczania urządzeń wiertniczych do Polski. Zainteresował się i pociągnął dalej korespondencję w bardzo profesjonalny sposób tylko John. I tak zaczęła się nasza prawdziwa „PRZYJAŹŃ”.

 John szybko napisał do wskazanych klientów list informujący o naszej „wieloletniej” współpracy i przedstawił mnie jako swojego reprezentanta na terenie Polski. No i po wielu trudach, udało się doprowadzić do przyjazdu przedstawicieli firmy z Wołomina do Houston, do firmy OILFELD Inc. w celu inspekcji proponowanego urządzenia wiertniczego, określenia stopnia jego ewentualnego remontu i, być może, podpisania umowy. Osobiście mam co do tego uzasadnione wątpliwości, bo w wołomińskiej delegacji jest Konsultant, o którym pisałem już poprzednio. Mam wątpliwości, ale zasada „walcz do końca” nie pozwala mi nie kontynuować tej walki.

Minęło 7 godzin lotu i ponownie sięgam po pióro. Przelatujemy nad południową Grenlandią. Siedzę przy oknie i podziwiam ten świat. Pod nami olbrzymia górzysta pustynia. Aż po odległy widnokrąg góry, doliny, niesamowite kształty wyerodowanych skał. Jeden i ten sam śnieżnobiały kolor aż po horyzont. W zasadzie to tylko ten kolor zmienił się w porównaniu do 1986 roku, kiedy leciałem do Czadu nad wulkanicznymi górami masywu Tibesti. Wtedy kolor był złoto-żółto-szary. Dziś jest nieskazitelnie biały.

-----------------------------------------------------

Już jestem w hotelu. John okazał się typowym kowbojem. Oczywiście w kowbojskim kapeluszu, szerokiej klamrze w pasie podtrzymującym jeans’y Levi Struss i w wysokich skórzanych i szpiczastych kowbojskich butach na obcasie. Przyjechał po mnie swoim wielgachnym samochodem marki Dodge. Oczywiście mówi nie tyle po angielsku, ile niechlujnie po teksańsku z potwornym akcentem i nieznanymi mi idiomami…. Męczę się potwornie podczas naszych rozmów. 

 


                                         Po taką wiertnicę przyjechaliśmy

Jego firma położona jest jakieś 80 kilometrów od Houston w kierunku Luizjany. To podobne, choć nieco mniejsze od „fabryki” w Victoria: blaszany hangar a w nim dwa remontujące się urządzenia wiertnicze plus kilka staroci w „yard” czyli na zewnątrz hali w obrębie ogrodzenia. W swoich biurach Amerykanie mają olbrzymie skórzane fotele, w których huśtają się cały czas podczas rozmowy. On jest typowym teksańskim specimenem a więc „huśtaniom” i skrzypieniom fotela nie było końca. Na wielkim biurku Johna stoją dwie duże rzeźby: jedna to bizon, druga to kowboj z podniesionym lassem na wierzgającym koniu…. Po prostu KOWBOJ z krwi i kości.

John nie skończył żadnej szkoły. Taka jest Ameryka. To już kiedyś pisałem. Prosta, pragmatyczna i rozsądna: po co się uczyć, jeżeli każdy ma swój biznes, który dziedziczy po rodzicach i który daje mu godne i komfortowe życie. Ojciec i dziadek Johna byli kowbojami, czyli zaganiaczami krów, ale byli pracowici i zdolni. Kiedy trysnęła teksańska ropa, z kowboi przekształcili się w naftowych robotników a potem w naprawiaczy urządzeń wiertniczych… Robi to i dziś, mój prosty w gruncie rzeczy, bez żadnych matur i szkół – John.

Dograliśmy nareszcie szczegóły naszej współpracy choć pogodzenie mentalności polskiego inżyniera-inteligenta z teksańskim cowboy’em graniczyło z cudem. On zupełnie nie wie co to kombinacje, prezenty, umowy, negocjacje. Dla niego, podobnie jak dla wielu Amerykanów deal is deal czyli albo ci się podoba to co mogę dla ciebie zrobić, ściskamy sobie dłoń i płacisz przed odbiorem, albo nie traćmy czasu…

-----------------------------------------------------------------------------

Tym razem piszę już po wizycie moich klientów z Wołomina. Byli, widzieli, podobało im się co nie znaczy, że Konsultant nie przyjechał tu po to by na moich plecach zrobić interes. W czasie, kiedy ja prezentowałem urządzenie wiertnicze, on siedział w hotelu (na mój koszt) wydzwaniał z książki telefonicznej do wszystkich podobnych OILFIED firm i prosił o pilne, potajemne przede mną, spotkania w hotelu. Powód?  "chcę zakupić urządzenie wiertnicze". Powiem krótko: debil. Raz, że szuja, bo jest tu za moje pieniądze, dwa, że przyjechał by negocjować moją umowę od strony handlowej a nie szukać konkurencji dla mnie.  Trzy zaś, to nie ma pojęcia o mentalności Amerykanów, dla których takie szujki i szemrane interesy działają jak płachta na byka… Amerykanie to bardzo prawy i uczciwy naród. I tak chłopcy z Wołomina byli, zobaczyli i odjechali. Decyzję mają podjąć do dwóch miesięcy.

A ja, póki co, zmierzam do Chicago, gdzie mam zamiar zatrzymać się na parę dni by zobaczyć, zwiedzić i opisać Ci to miasto.

Kończę więc, ściskam Cię mocno, całuję i pozdrawiam z dalekiego Teksasu, któremu niespieszno było do Stanów Zjednoczonych a marzyło się niepodległe państwo,

 

 

Marek

Komentarze