HANDLOWIEC - "Pierwsze koty za płoty" - List Nr. 78

                                                                        Courcouronnes, 15.02.94                                                                  

 

Kochana Mamo,

 

A więc mam już moje własne biuro, choć nie zakładam firmy, bo straciłbym obfity zasiłek dla bezrobotnych. Mam komputer, drukarkę laserową i automatyczną sekretarkę. Siostra zaprojektowała mi papier firmowy. Na razie osobisty: MAREK WIACEK, adres w Courcouronnes, telefon i fax. Tworzę pierwsze dokumenty firmowe takie jak modele faxu, faktur i ofert.

Polscy klienci nie zapominają o mnie. Mam już kilka ciekawych ofert do przygotowania. Dość dużych ofert, na duże maszyny. Marże naliczam bardzo niskie, bo muszę być tańszy, jako że to klienci muszą kredytować moje zakupy swoimi zaliczkami. Tak musi być przynajmniej do czasu, kiedy mocno stanę na nogach.  


                                                           
Szybkie, mobile wiertnice, które oferuję w Polsce, Rumunii i na Ukrainie

Jak na razie wszystko jest OK choć jeden z francuskich producentów chciał mnie, nazwijmy to po imieniu, „wykiwać”. Znam ich produkty, bo to firma konkurencyjna do Samega. Wiedziałem też, że jeden z moich klientów, zamierza zakupić drogie urządzenie na swoją platformę wiertniczą na Bałtyku. Pojechałem więc do Francuzów i zaproponowałem współpracę i pomoc w nawiązaniu kontaktów z moim, polskim klientem. Zaczynając swoją działalność jestem tzw. NO NAME, czyli „maluczki”. Muszę więc, pokazać moim ewentualnym partnerom, że znam polski rynek i klientów. Muszę być wiarygodny i mówić prawdę o każdym moim kliencie. I tak opowiedziałem Francuzom wszystko o moim kliencie, a zwłaszcza co i kiedy zamierza kupić. Na spotkaniu w Paryżu słuchali, słuchali, słuchali i wszystko notowali. Mieli dać odpowiedź za kilka dni czy współpracują ze mną czy nie. Nagle zamilkli… Dzwoniłem przez tydzień a sekretarka wciąż odpowiadała, że nikogo nie ma w biurze. Dla mnie nie było, bo bezpośrednio skontaktowali się z moim klientem i zaproponowali im swoje usługi. Zawsze twierdziłem, że SILNY dyktuje warunki a słaby musi słuchać. I tak też jest teraz. Dopóki nie jestem silny i nie mam umowy na wyłączne przedstawicielstwa danych producentów, to jako pośrednik (nie mam jeszcze założonej firmy) muszę ponosić tego takie właśnie koszty i takie ryzyko.

Na szczęście w tej polskiej firmie pracuje jeden z moich przyjaciół, znany Ci może jako Słoń. Pracuje na eksponowanym stanowisku jako Dyrektor ds. Geologii i ma wiele do powiedzenia, bo jest łebski, zna angielski, ma profesjonalne, zachodnie (czytaj normalne i bez kompleksów) podejście do biznesu. Jest jednym z niewielu, który tak wysoko zaszedł z moich kolegów po studiach. To jeden z najuczciwszych i najrzetelniejszych facetów jakich dane mi było poznać. Pełny profesjonalizm, ale też pełna uczciwość i lojalność. I właśnie lojalność wobec mnie nim kierowała, kiedy przy kolejnym bezpośrednim telefonie z Francji, Słoń zwrócił im uwagę (nie cytuję dosłownie tylko przekazuję sens) : - skoro zaczynaliście z Mr Wiacek to z nim kontynuujcie, bo to on Was promował i to on zaoferował nam wasz sprzęt. Bez niego, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o takiej firmie jak Wasza…

Kiedyś na pewno będę miał okazję mu powiedzieć : DZIĘKI SŁONIU… Masz moje dozgonne poważanie. Nie za to, że mnie w ten sposób dopuściłeś do przetargu, ale za Twój sztywny kręgosłup, Twój niezłomny charakter i Twoją klasę. Wielu bałoby się narażać na zarzut „podejrzanej” dla mnie pomocy i trzeba mieć dużo wewnętrznej siły, by grać prosto, odważenie i uczciwie. Na Twojej głowie nie gore żadna czapka… Jesteś po prostu prawym człowiekiem, co w morzu Nowej Polski dającej marnym urzędnikom (mianowanym niegdyś dyrektorami) nieprawdopodobne możliwości decydowania o nie swoich  pieniądzach, jest tym bardziej godne szacunku.  Dzięki raz jeszcze.

Sprawa jest dalej w toku i dam Ci znać Kochana Mamo i jak tylko ten kontrakt się rozstrzygnie.

Mam więc dużo pracy. Pracuję 2 x tyle co zazwyczaj. Rano zaczynam pracę dokładnie tak jak w jakiejś firmie. Ubieram się w koszulę z krawatem, choć do „biura” mam 3 metry i mogę chodzić w piżamie… Ale ja jestem w pracy.

A jak dużo pracuję to i moral jest wysoko w górze. Do tego robię rano śniadania dla całej rodziny. Potem to sprzątanie domu, prasowanie i przygotowanie zup na kolację. Wszystko to powoduje, że jestem bardzo zajęty, a jak zajęty to szczęśliwy, bo sama praca to już połowa sukcesu. Psychicznie ważna połowa. A czy ta materialna zdąży nadejść zanim będę musiał ewentualnie zamknąć nieotwarty jeszcze mój własny „sklepik”? I czy los zmusi mnie do szukania ROBOTY (nie pracy) na zawsze grzebiąc moje życiowe marzenia? Czasu pozostało niewiele. Trzymaj kciuki.

Tym razem muszę też pochwalić się Bartkiem. Odkąd w domu jest komputer to nie mamy już złudzeń, że jest to cholernie zdolny chłopak. On poznał ten komputer na pamięć i cokolwiek się z nim stanie to…Bartek, cokolwiek się zepsuje to… Bartek, jak trzeba rozmawiać o komputerze w sklepie ze sprzedawcą to… Bartek, jak trzeba wytłumaczyć, jak cokolwiek funkcjonuje to… Bartek. Dlaczego tylko wybiórczo chłonie to co go interesuje a resztę wyrzuca do śmietnika swojego umysłu??? - Po diabła się męczyć - zapewne sobie tłumaczy. Zgroza!!!


I to tyle Kochana Mamo,


Całuję Cię mocno i ściskam

 

                                                                                                                      Marek

 

 

 


Komentarze