HANDLOWIEC - Bezrobotni - List Nr. 77

 

                                                          Courcouronnes, 31.12.1993                                

 

Kochana Mamo,

 

            Sylwester, 19h00. Za godzinę przychodzą do nas Dbowscy. Tylko z nimi spędzamy koniec tego 1993 roku. Dwaj przegrani „przedsiębiorcy”. Jeden niedoszły (ja) i drugi przegrany (Dbowski). A jednak ludzi zawsze łączy jakaś wspólnota. Wspólna bieda, wspólna radość, wspólne bogactwo, wspólne przeżycia. Mam więc godzinę wolnego czasu by napisać Ci kto to jest Dbowski i z jakim bagażem zawodowym wchodzimy w 1994 rok. A więc Jean Dbowski to Francuz polskiego pochodzenia urodzony już we Francji. Jego rodzice to polska emigracja z lat przedwojennych. On sam nie pamięta ANI jednego słowa po polsku. "Dbo", jak go nazywamy, to starszy ode mnie o jakieś 10 lat facet, który przejął upadającą firmę zajmującą się chemiczną obróbką powierzchni metalowych przy produkcji samolotów. To on zatrudnił Halinkę.

            Ale zacznijmy od początku. Kiedy byliśmy już „ostatecznie ustawieni”, czyli miałem solidną, dobrą pracę i umeblowaliśmy nowy dom, to należało zająć się jakąś pracą dla Halinki. Jak wiesz, ja mam jedną i prostą metodę szukania pracy: to TY szukaj pracy a nie czekaj aż praca znajdzie ciebie. I tak Halinka wydrukowała swój skromny życiorys (zrobiła tu kurs pomocy księgowej) i w ciągu 3 dni objeżdżaliśmy wszystkie najbliższe nam tzw. strefy przemysłowe, gdzie znajdują się najróżniejsze przedsiębiorstwa. Ja podjeżdżałem samochodem pod daną firmę a Halinka wyskakiwała by w sekretariacie zostawić podanie o pracę wraz z życiorysem. Było ono adresowane „Do Dyrektora”, z prośbą o pracę w księgowości. „Od drzwi - do drzwi” jak mówią Francuzi o kimś kto roznosi ulotki. Naszymi ulotkami było podanie o pracę. Rozwieźliśmy tego około setki w najbliższym sąsiedztwie od naszego domu, bo jeżeli już coś znajdziemy, to chcieliśmy by Halinka nie musiała daleko dojeżdżać do pracy….

            I oczywiście, po jakimś tygodniu zadzwonił telefon: „Nazywam się Jean Dbowski, Jestem dyrektorem/właścicielem i zapraszam na rozmowę w sprawie pracy”. Okazało się, że po pierwsze przyciągnęła go polskość, oczywisty sentyment i wspomnienie rodziców a po drugie zamierza pracować z polskimi klientami i ktoś ze znajomością języka polskiego bardzo byłby mu przydatny. Na początku oferuje pracę jako pomoc księgowa a w perspektywie być może tłumacz lub ktoś do prowadzenia polskich klientów… BAJKA !

            Bajka, która podobnie jak i moja nie trwała zbyt długo (bo bajki na ogół są krótkie) choć warta była tej znajomości. Tak więc rzeczywiście jakoś dość szybko, Jaśko (bo taki miał drugi nadany przez nas pseudonim) nawiązał kontakty z 5-ma firmami w Polsce, z czego przy udziale już Halinki podpisali umowy na dostarczenie dwóch linii technologicznych. Jaśko z Halinką latali do Polski w sprawach służbowych i ja latałem do Polski w sprawach służbowych. Można by powiedzieć, że Polsce zawdzięczaliśmy wygodne życie we Francji…

            Jaśko nigdy nie powiedział mi, dlaczego nie udało mu się dalej poprowadzić swojej firmy.  Tak czy inaczej, przy jednym stole za parę minut zasiądzie ktoś kto jest przegranym (on) i ktoś kto jest częściowo przegranym (ja), bo źle wystartował. Ale na pewno ten drugi ma ambicje by NIGDY nie doprowadzić do bankructwa swojego dziecka, jeżeli ono kiedykolwiek powstanie.

 

 

            Jest już 01.01.1994. Sylwester był bardzo przyjemny. Osobiście po raz pierwszy siedziałem przy jednym stole z Dbem i jego żoną podczas tak długiego posiłku. Cała noc to były rozmowy przy szampanie. Rozmowy na bardzo szerokie tematy. Historia i polityka. Polska i świat. ŻYCIE. Po kilku dniach Halinka powiedziała, że, podobno zrobiłem bardzo dobre wrażenie na Dbowskim i żałował, że nie spotkaliśmy się dużo wcześniej,

 Ale też prawdą jest, że choć znamy się już ponad rok to dopiero teraz, po raz pierwszy, miałem możliwość porozmawiania z nim nieco głębiej i wymiany wielu poglądów. W sumie było bardzo przyjemnie, choć jak na modłę francuską przystało, TYLKO przy suto zastawionym stole, przy wybornym żarciu i najlepszych trunkach jak na Sylwestra przystało, ale zupełnie bez tańców.

            I tak Kochana Mamo, masz wśród najbliższych Ci osób, dwoje bezrobotnych na obfitym/hojnym francuskim bezrobociu - Syna i Synową. Jak to nieciekawie brzmi. Jak nieciekawie zawsze było to komentowane w Komunie. Biedni bezrobotni... A tymczasem my nie jesteśmy biedni. Mamy zasiłki dla bezrobotnych w wysokości 70% ostatniego wynagrodzenia przez cały rok do przodu. Jest więc okazja na tworzenie czegoś własnego, bo tylko moje 70% to i tak około 4 raz więcej niż moi starzy  znajomi.

        Kupiliśmy też nowy, choć mały samochód : czerwonego Forda Fiesta.

            Poza tym, moje własne biuro jest już całkowicie zagospodarowane i wyposażone. Ruszam więc z pracą od jutra i może też już wkrótce zawitam w Polsce i oczywiście przyjadę do Libiąża.

 

I to tyle Kochana Mamo,

 

Ściskam Cię i pozdrawiam,


                                                                                                                       Marek

 

 

 

 

Komentarze