AFRYKA - "Zesłanie", religie świata i Polka w Afryce - List Nr 43

 

                                                                                           Lokossa 27.06.87


Kochana Mamo,


            A więc jestem już na „wygnaniu” w mieście Lokossa. Dwie sypialnie (w jednej urządziłem moje biuro), salon – jadalnia, kuchnia i zaplecze. Całość otoczona jest murem o wysokości około 2,5 metra, żeby nikt nie widział co robi Jovo (tak tu nazywają Białego). Dom jest nowy/stary bo nigdy jeszcze nie zamieszkany choć widać, że nie wczoraj ukończony i ma duży kawał ogrodu, który urządzam z pomocą ogrodnika/stróża. Posadziłem już małe ananasy i banany. Moim boyem jest Gilbert, który pracował już u wielu Francuzów stąd, wytrenowany, gotuje i podaje znakomicie, czasem.... w białych rękawiczkach. Zabrałem go ze sobą z Cotonou, bo polecił mi go właśnie Emanuel. Tu, w Lokossa, znalazłem szofera - mechanika. To niewiele ode mnie młodszy Adam. Adam jest Chretien Celest czyli Chrześcijanin Niebiański jak wynika z mojego tłumaczenia… cokolwiek by to oznaczało. Faktem jest, że ci chrześcijanie są katolikami, ale też równocześnie animistami, czyli wierzącymi w duchy ukryte w kamieniach, drzewach, roślinach itp… Jak nie mogę dokładnie dopytać Adama o co tak dokładnie chodzi w tej religii, to ze śmiechem odpowiada : - w duchy wierzymy bo rządzą tu, na ziemi. A w Pana Boga wierzymy by po śmierci iść do nieba. Ot, i tutejsza religia… 

 

                 Mój dom gotowy do zagospodarowania, Adam, stróż-ogrodnik i Gilbert

            I rzeczywiście. Kiedyś jedziemy w teren i widzę przed nami półnagą Murzynkę mającą miednicę pomarańczy na głowie, na plecach zawinięte w chustę niemowlę i prowadzącą za rękę kilkuletnie dziecię. - Dokąd ona tak idzie na tym pustkowiu – pytam Adama. - Na targ – odpowiada. - A gdzie ten targ ? - Za 10 kilometrów. - To zatrzymaj się, podwieziemy ją…. - No Monsieur…nie bierzmy jej, bo ona może mieć w sobie złego ducha, który przejdzie na nas…- Adam, moi je n’ai pas peur (Adam, ja się nie boję). - Zatrzymaj się…. Zatrzymujemy się i czekamy aż kobieta zbliży się do nas. - Bla, bla, bla, bla pogadali coś w ich języku. - Monsieur, ona mówi, że nie wsiądzie do samochodu, bo może my mamy złego ducha i przejdzie na nią…. (sic !!) Brak komentarza…. Jedziemy dalej.

 

      

                              Nie znam Was...Możecie mieć w sobie złego ducha...

            Słyszałem o wypadku na skrzyżowaniu, kiedy do leżącego i krwawiącego faceta nikt się nie zbliżał z pomocą, bo może miał w sobie złego ducha…. Wot !!!  i kolejne religijne niespodzianki.

            Adam w każdym razie jest bardzo pobożny i aktywny religijnie. W każdą niedzielę wkłada na siebie długą, białą sutannę, z której wystaje węglowej czerni głowa z białymi guziczkami białek ocznych. Zawsze tak wystrojony i dumny uczestniczy w ich mszalnych ceremoniach.

            Z ciekawostek w Beninie powinienem Ci jeszcze napisać o „koleżance” z Nowego Sącza. Pewnego dnia Emanuel poinformował mnie, że mieszka tu (w Cotonou) jakaś Polka. OK – chętnie się z nią zobaczę. Gilbert mnie do niej zaprowadził. Ania z Nowego Sącza w moim wieku. Rozwiedziona, z dwójką małych jak mleczna czekolada dziewczynek, w wieku około 7 lat. - Co pani tu robi ??? I opowieść zaczęła się na dobre.

            Spotkała Murzyna w Krakowie, który tam studiował. Miał pieniądze, czyli stypendium w USD a to wystarczy by uznać, że był bogaty. Palił ładnie opakowane na czerwono Marlboro i mówił, że pochodzi z bogatej rodziny. Pokochali się i pobrali. Po roku, gdy skończył studia, przyjechali w rodzime strony męża, a tu okazało się, że Ania jest jedną z kilku żon, że jego bogactwo to chata Tatasomba (opiszę ją przy innej okazji jak sam zobaczę) 200 kilometrów od stolicy, że powitała ją półnaga teściowa, że całe bogactwo to dwie kozy, jedna krowa i kawałek pola bawełny.     Szybko zaszła dwa razy w ciążę i urodziła dwie córeczki…Daleko było jednak do wygód i „wielkiego świata” jak wydaje się wielu za „Żelazną Kurtyną”. Szybko wróciła więc do Cotonou i zamieszkała w chacie z pot-pot o glinianych, brązowych, niebielonych ścianach, na których ku mojemu wzruszeniu, wisiały przysłane z Polski białe, płócienne, haftowane makatki : „Smacznego”, „Gość w dom Bóg w dom”,  Dzień dobry” i jeszcze coś podobnego. Zapytałem dlaczego nie wraca do Polski ? Na co gorzki uśmiech pojawił się na jej ustach…- A za co ??????

            Fakt… pracując jako kelnerka w jakiejś knajpie za lokalną pensję można tylko pomarzyć o 3 biletach lotniczych do Europy. Zabrałem jej córeczki na basen przy moim hotelu… Radości nie było końca, bo to był ich pierwszy a może i ostatni raz…. Ileż takich Polek rozrzuconych jest po całej Afryce ? Polek, szukających dobrobytu byle z dala od komuny ? Polek wierzących w moc dolara i nikotynowego dymu z czerwonego opakowania papierosów Marlboro ???

            Tak jak pisałem ostatnio, mam tu bardzo dużo wolnego czasu. Zwłaszcza weekendy, podczas których nie pracuję, są koszmarem. Nie mam co robić i nie mogę nic robić. Błądzę myślami ciągle wokół tej jakiejś MOJEJ WŁASNEJ, ewentualnej firmy, do której MUSZĘ dojść. Muszę być sam, muszę szaleć, muszę się spalać i robić lepiej niż inni, bo czuję, że umiem i mogę być lepszy.

        I to tyle Kochana mamo. Ten list wrzucam jutro już „na poczcie” (pożal się Boże) w Lokossa.


Póki co całuję, ściskam tysiąc razy i pozdrawiam

                                                                                                                       Marek

Komentarze