AFRYKA - Królewski pogrzeb - List Nr. 45

                                                                                                                                                                                                                                    Lokossa 14.10. 1987 


Kochana Mamo,

 

            I tak mija już trzeci tydzień, kiedy ponownie wylądowałem w Afryce. Z nowym zapasem sił po wakacjach choć z nie tak dużym entuzjazmem jak drzewiej bywało.

            Mam nadzieję, że otrzymałaś mój list za szpitala i jesteś „au courrant”. Tak, miałem malarię i w dodatku jakąś nową odmianę – jakiegoś mutanta. Nic się jednak nie martw. Podobno malaria dla Białych pracujących w Afryce to jak przeziębienie dla Europejczyka w Europie. Choć prawdę mówiąc, pamiętam zgon jednego znajomego w Czadzie w ciągu 48 godzin (nie brał tabletek) na skutek malarii… Nie pisałem Ci tego z Czadu by Cię nie martwić.

            Tak czy inaczej jest już po wszystkim. Gorszą sprawą jest mój nowy szef, który zastąpił Emanuela. Nie jestem szczęśliwy, bo niby to ja miałem zastąpić Emanuela. Podobno jest zdolny i ma przed sobą tylko jeden rok w Beninie a potem wraca do Paryża i wtedy… Wtedy to już na pewno ja… Źle to widzę bo dla mnie słowo ważniejsze od wszystkiego i moje kompleksy niższości trochę się odezwały. Trudno...  

            Burgeap otrzymał nowy projekt do realizacji w Czadzie i Dyrekcja Wodna w Ministerstwie zażyczyła sobie by to Monsieur Wiasek go poprowadził. A jednak o mnie pamiętają… Problem w tym, że jakoś muszę kiedyś wyplątać się z tej Afryki (też chciałbym mieć pewne miejsce w paryskim ciepłym biurze) a poza tym, to dopiero za rok… a więc wiele może się jeszcze wydarzyć.

 


Robię to, co lubię : szukam wody, wyznaczam studnie do odwiercenia i kocham tych prostych ludzi...



            Jak już pisałem, mam tu masę czasu i trochę zwiedzam. Mój tutejszy homolog, Guy, zawiózł mnie w zeszły weekend do muzeum w Abomey… Muzeum  - wielkie słowo. To kilka pomieszczeń z pot pot – była siedziba dynastii Dahomey. Oprócz kilku krzeseł – lektyk, jakichś oszczepów, łuków, strzał, itp… największe wrażenie zrobił na mnie grób ostatniego króla (ostatniego, bo po nim był już tylko francuski namiestnik kolonialny). A właściwie nie tyle grób, ile opis królewskiego pogrzebu. Otóż po jego śmierci, wykopano dół o średnicy około 5 metrów, ciało złożono pośrodku a wkoło posadzono 25 jego najbliższych żon (w sumie miał ich około setki). Wszystkie były pod mocnym narkotykiem. Dół zasypano ziemią dusząc je żywcem, uśpione i nieprzytomne pod wpływem środków odurzających. Po zasypaniu „grobu” i bezpośrednio nad nim, zarżnięto 50-ciu niewolników polewając ich świeżą krwią grobowiec swego pana…….. Piękna ceremonia… Aż strach się bać….

            Poza tym, to teraz mnóstwo czytam. Ogromne dzięki za kolejne książki Waldemara Łysiaka. Jest więcej niż wspaniały. Uważam, że każdy Polak powinien mieć jego książki w domu i czytać w kółko raz w miesiącu jako „aide-memoire” (przypominacz). W jego ostatniej książce jest kilka rozdziałów (Wysp Zaczarowanych), które są odlotowo piękne. Po jednej z ostatnich z nich, „KISMET”, długo nie mogłem się otrząsnąć z osłupienia. Najpierw chciałem napisać do Łysiaka, że go kocham, potem dopisać jeszcze jedną „wyspę” – naszą emigrację, potem zdecydowałem, że muszę jeszcze poczekać i przeczytać go ponownie kilka razy zanim do niego napiszę. Mówić, że go kocham to nic nie mówić... On zaraził mnie wieloma tematami (między innymi Bonapartym) i on powrócił mnie do polskiej literatury. Przez bowiem ostatnie 3 lata emigracji nie brałem polskich książek do ręki, wychodząc z pragmatycznego założenia, że muszę czytać po francusku by uczyć, uczyć i uczyć się wciąż tego języka. Och, głupi ja, głupi… Ileż bowiem wewnętrznych przeżyć straciłem. Na iluż intelektualnych ucztach mnie zabrakło…!!! A teraz Łysiak pozwala mi przeżywać razem z nim, unosić się jak on, wędrować po moim kondensatorze świadomości i często ocierać łzy wzruszenia. Wracam więc na ojczyste łono.

            Jeżeli zechcecie kiedykolwiek zrobić mi prezent – kupujcie polską literaturę. Klasyczną. Dziś przeżywam polskość z Kuncewiczową i jej Zmową Nieobecnych. Jutro ponownie Łysiak wprowadzi mnie w niematerialny świat. Chciałbym posiąść każdą książkę Łysiaka. Mam już Asfaltowy Saloon, Francuską Ścieżkę, Cesarski Poker, Wyspy Zaczarowane i Flet z Madragory. Błagam o resztę za każdą cenę.

                Ostatnia sprawa to ślub Karola. Miękko zrobiło mi się na sercu, gdy przed paryskim Merem zobaczyłem tego przygarbionego chłopa w lekkim wzruszeniu. Dziwne uczucie. W miarę upływu tej uroczystości miałem wrażenie jakby poszczególne litery z tego tak symbolicznego z niefrasobliwości imienia KAROL, spadały jedna po drugiej do historycznej szuflady. Skończył się Karol, pozostał Krzysztof… Czy podoła ciężarowi obowiązków jakie spoczywają na tej zmianie ? Czy jest tego świadom ? Życzymy mu jak najlepiej… Skończył się Karol – ostatni kawaler z mojego otoczenia – skończyła się pewna epoka. Czas jest nieubłagany. Mój starszy syn ma już 10 lat !!

            Potem było przyjęcie weselne. Było bardzo przyjemnie spotkać się ze starymi kolegami z czasów najgorszej emigracji… Niestety, większość z nich pozostała na tym samym poziomie stąd, powiem nieskromnie, byliśmy w centrum zainteresowania. Nie tylko z powodu ubrań z Galerii Lafayette ale też atrakcyjności mojej pracy i prawdę mówiąc niespodziewanego dla nikogo, mojego awansu finansowego…

 Oczywiście wszyscy chcą przyjechać do mnie na urlop o Afryki….


I to tyle Kochana mamo,


Ściskam Cię i pozdrawiam

                                                                                                                      Marek

 

 

 

 

 

 

 


Komentarze