AFRYKA - Handlarz niewolników, Wigilia i Sylwester - List Nr. 47

                                                                                                                                                                                                                                    Lokossa 30.01.1988


Kochana Mamusiu,

            Dzięki Ci za dwa ogromniaste listy. Pierwszy z opłatkiem dotarł do nas 26.12. tj. w drugi dzień świąt, kiedy to nie wiedząc czy to jawa czy sen, wylegiwaliśmy się na biało niebieskich leżakach najelegantszego hotelu w Beninie sieci Sheraton. Na leżakach rozłożonych wokół okrągłego basenu z błękitną wodą jaką do tej pory widywaliśmy tylko w kolorowych czasopismach… Niemożliwe we Francji, stało się możliwe w Afryce i tylko tu z pucybuta we Francji możesz w ciągu roku stać się milionerem (za cudzą kasę). Wraz z listem, Dominique (mój szef) przyniósł mi też książki od Mączków …WIELKIE DZIĘKI.        

            Tak więc, byliśmy cały MIODOWY miesiąc wszyscy razem opływając w dostatek i afrykańskie wrażenia. Oczywiście pokazałem im Abomey i Ganvie. Oczywiście włóczyłem ich po pustych i ogromnych plażach Atlantyku, gdzie jedliśmy wielkie, słodkie ananasy kupowane za grosze, zrywali z drzew palmowych orzechy kokosowe, pili mleko kokosowe (choć to jest bezbarwny płyn) i odwiedzili muzeum w Porto Novo. Nie wiedziałem, że faktyczną stolicą Beninu jest Porto Novo a nie Cotonou.

        Orzechy kokosowe prosto z palmy
 

                                                 Na wierceniu studni...           

         

        Napiszę Ci więc kilka słów o tym muzeum. Ufundowane zostało przez pra-pra-pra…wnuka niewolnika, który obecnie mieszka w Brazylii pod nazwiskiem De Silva. Życie uśmiechnęło się do De Silva na tyle, że odniósł sukces finansowy i ufundował to muzeum. Samo muzeum to przykre wrażenie. Okazuje się, że Cotonou było jednym z kilku miejsc w Afryce skoncentrowanym na tym nikczemnym procederze jakim był handel niewolnikami. To swoistego rodzaju targ barterowy, gdzie broń z Europy wymieniano na żywy towar.

            Nie jest to jednak tak, że tylko Biali są źli. Niewolnictwo istniało w Afryce od zawsze. Każde plemię posiadało niewolników, którzy byli po prostu jeńcami wojennymi. Proceder ten, rozrósł się jednak wraz z zapotrzebowaniem na siłę roboczą w obu Amerykach. Gdy do gry weszli Portugalczycy, zapotrzebowanie to było już na tyle duże i handlowy barter na tyle intratny, że silniejsi Afrykańczycy łapali swoich słabszych pobratymców, z innych plemion, by wymienić ich na nową broń jaką była broń palna.

            W ten oto sposób, zobaczyliśmy portret Białego handlarza z Cotonou, który miał 140 dzieci. To, że był płodny to jedno…Każdy jednak mężczyzna nosi w sobie duży potencjał choć nie wszędzie i nie zawsze ma możliwość prokreacji. Inaczej było z naszym bohaterem, który od każdej dostawy „Czarnego Towaru” (przepraszam tu moich Czarnych kolegów za ten utarty i niefortunny zwrot, ale my też byliśmy kiedyś „towarem” dla Tatarów) otrzymywał w gratisie jedną najładniejszą kobietę. A że zapotrzebowanie było ogromne, bo miesięcznie odpływały 3 - 4 statki wyładowane takim towarem, a do statku wchodziło kilka grup, to można sobie łatwo wyobrazić, ile kobiet przewinęło się przez wygodne łoże naszego handlarza…

            W Porto Novo zwrócił też naszą uwagę meczet w formie repliki kościoła katolickiego z Salvadoru w Brazylii.  Portugalczycy najpierw odkryli Brazylię a dopiero potem Wybrzeże Zatoki Gwinejskiej więc to co zbudowali w Salwadorze zbudowali także w Dahomey’u… A że tu mocniejsi byli muzułmanie… to z kościoła zrobili meczet…. Ależ wszystko tu jest względne i nie takie czarno-białe, katolicko-ateistyczne jak w Europie. Tu miesza się protestantyzm z katolicyzmem i islamem a każdy przeciąga ubogiego wiernego w swoją stronę…

            Święta Bożego Narodzenia były bardzo udane. Zamiast pierogów były kraby faszerowane, które tuż przed ugotowaniem wylazły z zamkniętego „szczelnie” kosza i rozeszły się po kuchni. Gilbert podawał je do stołu w białym wdzianku. Około 20h00 Czarni Sąsiedzi wraz z 8-mioma dziećmi przyszli złożyć „Państwu” życzenia.


                                   Wigilia Bożego Narodzenia w Afryce

     „Państwo” ubrane również na biało jak na kolonialistów przystało, wyszło na taras przed dom, podziękowało za życzenia, „odżyczyło” wszystkiego najlepszego i wydało odpowiednie polecenia „służbie” (czytaj Gilbertowi), która częstowała czym się da rozsiadły na tarasie czarny lud. Około 21h00, stróż/ogrodnik przyniósł taśmy z murzyńską muzyką i małe Murzyniątka rozpoczęły swoje tance Św. Wita. 


                                                     Goście...

            „Państwo”, siedząc w fotelach, obsługiwane przez wiernego Gilberta bardzo zadowolonego ze służby u tak „dobrego” Monsieur Wiasek, sączyło likier gruszkowy i ostrężynowy obserwując swoje dwa Białe zuchy podrygujące niezręcznie pomiędzy swymi Czarnym rówieśnikami. Od czasu do czasu „Pani” wznosiła toast za sukcesy „Pana” z Libiąża a „Pan” toast za szczęście „Pani” z Brzeska. Oboje mało mówili, bo wzruszenie i jakaś "nieprawdopodobność" ściskała im krtanie. 



                                                  Taniec Św. Wita...

Niesamowite, rozgwieżdżone, afrykańskie niebo, niewiarygodna rzeczywistość, jakby ciągle we śnie i refleksja o tym co jeszcze wczoraj przeżywali 6000 kilometrów stąd, ciążyła im przez cały wieczór.

 

                                                   Afrykański Sylwester

            Sylwestra, zgodnie z moim programem, spędzaliśmy na północy Togo, gdzie znalazłem luksusowy, ale o typowym afrykańskim stylu, hotel. Głownie dla Białych (ci to potrafią sobie dogadzać) bo cholernie drogi i ze spektaklem folklorystycznym.  Żarcia i wielorakiego picia było do woli a spektakl umilił nam dużą część nocy. Nie wiedzieliśmy, czy tańczyć, czy jeść, czy pić, czy oglądać… A wszystko wokół podświetlanego basenu pod rozgwieżdżonym niebem. Ja - biała koszula z krótkim rękawem i muszeczka (elegancja kolonialisty zobowiązuje) i broń Boże marynarka, bo za gorąco. Halinka, nowa, biała (któraż to już z kolei) bluzka z jedwabiu z haftowanym kołnierzykiem, również z nienaganną muszeczką pod szyjką. Zrobiłem masę zdjęć… jak wyjdą to natychmiast Ci poślę.

            I tak skończył się rajski miesiąc. „Gady” płakały wyjeżdżając. Nikt w Rodzinie nie chce mieszkać gdzie indziej niż w Beninie, ale to wydaje się coraz odleglejsze…

                                           Też pokochali te klimaty...


                               Zespół zabudowań mieszkalnych TATASOMBA


            Już za tydzień opuszczam Lokossa, mój dom i mój ogród. Wraz z Adamem i Gilbertem wyjeżdżamy 400 km na północ do miasta Parakou. Tam rozpocznę drugą część mojego projektu. Znalazłem tam całkiem nową willę. Zupełnie nową. Ledwie co skończyli malować pokoje. Wokoło więc gruz i piach.  Wynająłem ją właśnie dlatego. Założę ogród… Coś tam po mnie pozostanie. Zastanawiam się czy właśnie to nie to jest motorem całego mojego działania. Poznajesz mnie coraz bardziej moja Kochana Mamo. Jeszcze trochę i zrozumiesz motywy mojego działania w latach 1976-1983. Pozostawić coś po sobie i zapewnić sobie i tym co po mnie ciągłą pamięć… to byłoby miłe ludzkie spełnienie.

            Twoje wnuki to geniusze. Zwłaszcza Kuba jest bardzo elokwentny. Jak słyszałem go rozmawiającego z moim szefem i jego żoną to serce mi rosło. Jak równy z równym. Ja, imigrant z dalekiej Polski, wciąż kaleczący język francuski a na pewno mający silny słowiański akcent, płakałem w ukryciu z dumy i wzruszenia.

            Z moją dalszą pracą nieco się komplikuje, bo nie wiadomo czy Burgeap będzie miał ten projekt w Ganvie i czy mój szef rzeczywiście wyjedzie do Francji tak jak przepowiadał. Widząc tu jego dostatnie życie mam poważne wątpliwości. Na pewno Burgeap będzie chciał mnie „jakoś” zagospodarować, ale ja mając coraz więcej doświadczenia nie zadowolę się „zagospodarowaniem”. Zgłosiła się do mnie jakaś niemiecka firma z propozycją spotkania i rozmowy o pracy, ale odpisałem, że na razie nie szukam pracy. Otwarty pozostaje projekt w Czadzie, gdzie bardzo mnie chcą i wciąż ten ONZ, ale tam trzeba mieć 5 lat doświadczenia a ja mam zaledwie 2. Louis obiecał rekomendacje i dobre referencje.

 

I to chyba już na tyle…

Ściskam Cię i całuję… do następnej korespondencji już z Północy Beninu,

Pozdrawiam

                                                                                  Marek

Komentarze