AFRYKA - Banfora - List Nr. 57

 

                                                                                         Banfora,  04.05.89

 


Kochana Mamo,

 

            Dziękuję Ci za list, który doszedł do mnie dość szybko choć adresowany był na hotel. Ja już tam nie mieszkam, ale hotel przekazał Twój list do mojego biura. 

        Aktualnie jestem w miejscowości Banfora, 440 km na zachód od Ouagadougou, przy drodze do Wybrzeża Kości Słoniowej. Mój projekt zasilania w wodę jednej z dzielnic Ouagadougou zakończył się dla mnie dużym sukcesem. Dla mnie, bo nikt nie wie ile kosztowało mnie to pracy, nauki i zaangażowania. Dla kolegów z Gauff'a zrobiłem po prostu SWOJE. Znalazłem odpowiednią ilość wody, udokumentowałem to i przekazałem kolejnej ekipie czyli hydraulikom, którzy połączyli moje studnie systemem rurociągów by wpompowywać "moją" wodę do wieży ciśnień. Dla nich to mały etap. To zaledwie wycinek projektu. Oni odbiorą medale za całościowe zaopatrzenie dzielnicy w wodę. Dla mnie to jednak ogromny sukces... 

        Z innych zawodowych tematów to przegraliśmy przetargi w Mali i na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Wygraliśmy natomiast w Burkina Faso. Nie ma innego projektu, to ja sam jako szef rozwijającej się Komórki Hydrogeologii będę się nim zajmował…. Ten projekt to 300 studni wyposażonych w pompy ręczne dla 300-tu tutejszych wsi. Źle widzę realizację tego projektu, bo jestem tu jako Asistance Technique (Asystent Techniczny) Czarnego Szefa Projektu, a więc to nie ja kieruję a tylko DORADZAM. 3 lata temu to właśnie Burgeap robił tu podobny projekt i dziś moi Czarni koledzy są już na tyle douczeni, że moje doradztwo naprawdę jest tu sporadyczne oprócz sugerowania wzięcia się szybciej za robotę, bo czas im ucieka. Nudzę się więc jak mops i już myślę o powrocie do domu. Mam za to zupełnie inne zajęcie. Ale zacznę od początku.

            Banfora to około 5-cio tysięczne miasteczko o zwartej zabudowie przy głównej ulicy. Parterowe budynki z pot-pot i jeden hotel La Canne a Sucre („Trzcina Cukrowa”). Przyjechałem w zasadzie by tu przenocować i znaleźć jakąś willę do wynajęcia, boya i szofera. Hotelik zabudowany jest w formie kilku bungalowów i recepcji-restauracji-baru. Jest cholernie zaniedbany. Gdy przyjechałem był zupełnie pusty (byłem jedynym gościem). Zaspany, czarny jak smoła Josef (kelner-kucharz-kierownik), serwował mi przy barze kolejne trunki, gdy dopytywałem go o tutejsze zwyczaje, możliwe wille do wynajęcia i o Białych.

 

                                             Mój bungalow po prawej


        Nagle około 22h00, z mroku ogrodu, wyszła zjawa w postaci małej, zgrabnej, skośnookiej dziewczyny. - Dzień dobry… Jestem Titane N’Guyen. - Przybywam z polecenia właściciela by objąć kierownictwo tego hotelu…- A tak, Mademoiselle, odparł Josef. - Szef dzwonił do mnie w tej sprawie. Tu są klucze do Pani bungalowu.

     I tak, w tych dziwnych, mrocznych okolicznościach, przysiadła się w barze obok mnie, kruczo-włosa jak zjawa, Żółta i skośnooka dziewczyna, by włączyć się do rozmowy pomiędzy Białasem z Libiąża i Czarnuchem z Banfora. Rozmowa potoczyła się do bardzo późnych godzin nocnych, po których nie spieszyłem się już z szukaniem jakiejkolwiek wilii.

            Od tego wieczoru pomagam tej młodej Wietnamce w zagospodarowaniu i postawieniu na nogi tego małego hoteliku-restauracji, w którym ostatecznie zamieszkałem. Jako że hotelarstwo to mój były konik, więc doradzam jej to zmiany w ogrodzie, to w barze, to w restauracji, to w bungalowach. Staram się być bardzo powściągliwy w moich poradach i raczej sztywny, choć przyznam, że podoba mi się jej niesamowita odwaga. Ta młoda osoba pochodząca z jakiejś wietnamskiej nobless, mająca podobno bogatą rodzinę w USA, przyjechała tu, na koniec świata, żeby się realizować, sprawdzić i zrobić coś z niczego, co bardzo mi zaimponowało. Dodatkowo robi niesamowicie dobrą wietnamską kuchnię jakiej do tej pory w życiu nie jadłem.

            Pomału dowiadują się o tutejszych zmianach Białasy w Ouagadougou i w Abidjanie i coraz więcej osób zatrzymuje się tu na nocleg. Ja oczywiście, oczami wyobraźni, widzę już kompleks turystyczny z Land- Rover’owym wypadem w busz, który umiałbym doskonale pokazać. Wyobrażam sobie luksusowy hotelik, zagubiony na końcu świata, w murzyńskiej mieścinie, z atrakcjami dla bogatej, wymagającej, amerykańskiej i europejskiej klienteli. A są tu hipopotamy i małpy i słonie i wodospady i skały z grotami. No i moje będą studnie. Oj… byłoby tu pole do popisu.


            Panienka Titane jest w tym afrykańskim środowisku bardzo egzotyczna. Ma artystyczną duszę, sama maluje, sama szyje, robi plecionki ze sznurka, ozdabia wszystko mnóstwem kwiatów. Kiedy wracam z pracy, zaczyna zbyt często zmieniać swe powiewne bluzeczki, pod którymi falują jej wydatne płuca. Pachnie to bardzo egzotycznie i bardzo niebezpiecznie i nie wiem czy nie zmienię hotelu lub nie poszukam jednak willi. Titane obiecała mi dla Jagi (nie wiem czy to jest prawda) wystawy obrazów w Kanadzie i we Francji, jako że jej narzeczony to podobno artysta plastyk mieszkający w Montrealu. Niby widziałem i jego prace i jego zdjęcia, ale coś nie mam zaufania do takich wspaniałych, egzotycznych, pięknych, swobodnych i wszystko umiejących panienek. Co nie zmienia faktu, że gdyby otworzyć restaurację z taką osobą w Warszawie lub Krakowie (a potem oczywiście sieć restauracji w całej Polsce) to pewny majątek. Nigdy nie jadałem takich WSPANIAŁOŚCI jakie ona gotuje.        

            Pod koniec czerwca wracam do Paryża i zaraz potem jedziemy do Polski, gdzie chciałbym rozglądnąć się w nowych, otwierających się możliwościach ekonomicznych. Coraz częściej zerkam w tamtym kierunku, gdzie postępują liczne zmiany polityczne i gospodarcze, w których powinienem uczestniczyć.

           Parę tygodni temu otrzymaliśmy obywatelstwo francuskie. Czekamy na zawiadomienie, kiedy możemy odebrać paszporty francuskie. To upragnione dawniej obywatelstwo, jakoś nie zrobiło na mnie dużego wrażenia, bo pojawiła się wizja zjednoczonej Europy w 1992 roku, zniesienia granic, wspólnej waluty, wolnego przepływu pieniędzy, co byłoby fantastyczne i godne XX wielu. Wówczas, moja motywacja wyjazdu do Francji, czyli ucieczka przed komuną, przestałaby istnieć i aż strach się bać, ale... powinniśmy powrócić do swojego kraju.

            Ależ ze mnie menda i niespokojna dusza. Zarabiam dużo, mam wygodne życie, słucham muzyki Szopena, Rossiniego i Czajkowskiego, rozczytuję się o historii Dogonów, najbardziej cywilizowanego ludu w Afryce Zachodniej (w Mali), jestem spokojny, bez stresów, mało pracuję i nie mam szefa nad głowa. Żrę wspaniałą azjatycką i europejską kuchnię a na zamówienie i… pierogi ruskie, piję francuskie wina do posiłków, na aperitif porto lub pastisa (anyżówka z wodą i lodem) a na trawienie (digestif) francuski armagnac, angielską whisky lub polską wódkę… ale .. nie jestem dans sa peau („w swojej skórze”) bo nie mam wyzwań, nic się w moim przekonaniu nie dzieje i moi najbliżsi są bardzo daleko…

A teraz Twój list  :

  1. Ciszę się, że z Twoim sercem to nie była poważna sprawa. Ta polska służba zdrowia to dramat. Wykończyli Tatę i obyś Ty się nie dostała w jej łapy.

  2. Cieszę się, że aparat do mierzenia ciśnienia Ci się przydał.  

  3. Planów urlopowych jeszcze nie mamy.

  4. Jak pisałem do Jagi, na razie nie mogę im załatwić żadnej pracy przy zbiorach owoców we Francji, dopóki tu jestem. Jak będę we Francji to na pewno coś im załatwię.

 

            I to już wszystko kochana Mamo, Ściskam i mocno całuję,

     

        Marek

Komentarze