AFRYKA - Burkina Faso/Abidjan/Miriam - List Nr. 55

 

                                                                               Ouagadougou, 11.12.1988


Kochana Mamo,


              Nadeszła godzina próby… Próby w zakresie moich wiadomości z hydrauliki miejskiej lub raczej hydrogeologii stosowanej w hydraulice miejskiej.

           Przed trzema dniami ponownie wylądowałem w Burkina Faso. Rozpoczynam realizację mojego pierwszego projektu w zakresie zaopatrzenia w wodę jednej z dzielnic Ouagadougou. Gauff będzie budował tu wieżę ciśnień a ja mam znaleźć odpowiednią ilość wody by ją zasilać. Muszę więc wyznaczyć kilka lub kilkanaście otworów wiertniczych w zależności od ilości wody w złożu, odwiercić studnie i dokonać długich pompowań próbnych. Przyleciałem na ten projekt na 1.5 miesiąca po czym wracam do Abidjan by sporządzić raport i dokumentację. W zasadzie rozgryzłem już wszystko i jak na razie wszystko idzie jak z płatka.

            Praca zawodowa to, jak wiesz, połowa mojego życia, ale dziś chciałbym napisać Ci coś nowego. Wiele miałem już przygód zawodowych, ale dziś występuję w roli prawdziwego eksperta, bo zasilanie w wodę wieży ciśnień to nie studnie ręczne o niewielkim wydatku wody. Przyznam więc szczerze, że odkąd-em inżynier to dopiero teraz, od paru tygodni mam możliwość pierwszy raz w życiu poznać smak pracy koncepcyjnej i na wskroś intelektualnej. Nie dane mi to było w Polsce, pomimo pracy w Ośrodku Naukowo-Badawczym (o tak szumnej nazwie), nie dane mi było we Francji, ale też, nie dane mi to było jak dotychczas w Afryce. I dopiero teraz poznaję przyjemność pracy umysłowej. Wynika to z braku możliwości takiej pracy jak do tej pory, ale też z luki w wiedzy bowiem podczas studiów częściej oglądałem się za kuflem piwa „Pod Płachtą” niż za książkami.

            Ale dziś to nadganiam. Dziś studiuję, szukam, szperam i często znajduję. To jest coś fascynującego, coś twórczego. To jest nowe doświadczenie w moim życiu. Czas „nie przecieka mi” pomiędzy palcami, nie jest zmarnotrawiony. Nie ma dla mnie wolnych sobót ani niedziel za wyjątkiem niedzielnej mszy. Tu, muszę Ci napisać, że jestem coraz bliżej religii, jako że zawsze w przypadku takiego stanu zadowolenia i satysfakcji wewnętrznej zadaję sobie pytanie, dlaczego właśnie mnie dane było przeżywać tyle rzeczy i nieodparcie chce mi się komuś dziękować. Komuś to chyba zawdzięczam…

            A wracając do pracy, to cały czas myślami jestem z nią – z pracą. Jest jak najbliższa mi towarzyszka. Wpadam do biura rano i wieczorem. Sprawdzam, rozmyślam, kombinuję, przeliczam i wymyślam nowe rozwiązania. No i wciąż jestem NIEZALEŻNY. Jestem jedynym hydrogeologiem i mam pełne zaufanie moich zwierzchników. W Czadzie było niezwykle, ale tam była młodość, busz, Afryka, wyprawy na pustynię, przygotowania, traperka, kontakty z ludźmi. Tu odkrywam przyjemność pracy w biurze. Nie wiem czy pchany ambicjami (na pewno) czy chęcią nie zawiedzenia danego mi zaufania (na pewno też) drążę na maksimum każdy temat i mam z tego cholerną satysfakcję. Biuro na Afrykę przenosi się z Abidjan’u do Paryża już od 01.07.1989. Gdyby zaproponowano mi tam stanowisko to nie zawahałbym się ani na chwilę, choć to nie jest realne, bo kandydatów na pewno będzie na pęczki i znowu Francuzi będą mieli pierwszeństwo... 

 

                            Przedmieścia Ouagadougou... a jednak to pokochałem
 

            Powiedziałby ktoś, że sam nie wiem czego chcę, ale czy to moja wina Kochana Mamo, że los daje mi wciąż nowe wybory, że sam sobie szukam nowych możliwości, że rozglądam się wokół siebie i dane mi jest poznawać wiele rzeczy i wiele z nich przyniosłoby mi przyjemność. Przedwczoraj był hotel, wczoraj sklep a dziś zdecydowanie górę bierze tak przeze mnie nienawidzona, pogardzana i lekceważona geologia lub raczej hydrogeologia. Niech się to zmieni lub nie. Stwierdzam tylko fakt : wykonuję coś co przynosi mi zadowolenie… Inaczej nie potrafiłbym pracować, nawet gdybym miał zmieniać pracę co miesiąc. Praca bowiem MUSI być przyjemnością a nie tylko źródłem zarabiania forsy !!!!

            Podobno szczęście to poczucie ogromnego spokoju. Będąc w Czadzie, na pustyni, sam, z szumem wiatru i widokiem piachu aż po horyzont, za którym czerwonozłota kula słońca chowała się coraz bardziej, pisałem podobny list. Nigdy nie byłem tak spokojny jak wtedy. Dziś moją pustynią jest projekt w mojej głowie, wiatrem - szum pomp pompujących wodę z otworu wiertniczego, a zachodzącym słońcem BURGEAP, który tak ciepło mi się kojarzy.

            Kolejna sprawa, o której chcę Ci napisać to kilka dalszych słów o tym kraju, który oglądam tylko przez pryzmat jego stolicy, jako że moje wiercenia i studnie są w mieście i nie wyjeżdżam w busz.

            A więc Burkina Faso zwana była kiedyś Górna Wolta. Nazwa pochodzi od górnego biegu rzeki Wolta, której dolny bieg wpada w Ghanie do Oceanu Atlantyckiego. Za czasów kolonialnych był to nie najgorzej prosperujący kraj choć oddalony od morza i wpływu morskiego handlu. Kraj, który posiadał dużą ilość dzikich zwierząt i kość słoniową co było najlepszym towarem eksportowym. Poza tym, ziemia obdarzyła tę szerokość geograficzną pewnym cennym bogactwem : złotem. Zaraz po odzyskaniu niepodległości i jeszcze 20 lat później kraj dalej nazywał się Górna Wolta i prosperował jako tako z pomocą Francuzów. W 1982 roku, trzech młodych, 30-to letnich kapitanów, dzielnie szkolonych w zamorskim kraju słynącym z produkcji karabinów zwanych „kałasznikow”, dokonało zamachu stanu. Nie jest to trudne w tych krajach. Wystarczy zastrzelić prezydenta i wyrżnąć przy okazji kilku z jego przybocznej gwardii. Reszta zastraszona, wiernie służy już nowemu Panu. I tak, w 1982 roku, nowe rewolucyjne państwo przemianowane na Burkina Faso (imperialistyczne nazwy precz !!), co w jednym z lokalnych języków oznacza „Kraj Prawych Ludzi”, weszło na drogę (lub nawet autostradę) głębokich przemian społecznych, wynikiem czego upaństwowiono zalążki prywatnego przemysłu, handlu i usług i wyrzucono francuskich imperialistów. Rząd i prezydent jeździli skromnie małymi samochodami Renault-5.

        Już jednak 6 lat później, coraz trudniej było dzielić owoce krajowego dochodu na trzech, a samochody stawały się coraz ciaśniejsze. Kwiecień 1988 (a więc niedawno przez moim przyjazdem) to kolejny zamach stanu. Z dzielnej trójki pozostało dwóch. Z tej dwójki, ten, który był nieco większym idealistą i dalej upierał się przy skromności i samochodach służbowych marki Renault-5… bezwzględnie też musiał odpaść. Zaledwie kilka miesięcy „po”… Nowy/Stary ale samodzielny już prezydent, wprowadził nowe porządki, a pierwsze jego kroki to wezwania Zachodu o pomoc materialną. I tak kapitał zachodni napływa (ja między innymi też), wszyscy ministrowie przesiedli się do nowych, dużych, czarnych Mercedesów i z wolna ruszyła reprywatyzacja.

            Jak już poprzednio wspominałem, Ouagadougou to najbrzydsza stolica afrykańska jaką dotychczas widziałem. Po N’Djamena, Cotonou i Lome (stolica Togo), nie mówiąc o Abidjan, Ouagadougou to brudne miasto bez ładu i bez żadnego charakteru. Busz pomieszany jest z budynkami w miarę nowoczesnymi. Z wyglądu nowoczesnymi, lecz bardzo brudnymi. Czerwony pył laterytowy bełtany kołami samochodowymi, rowerowymi i tłumem bosonogich mieszkańców osiada wszędzie. Zwłaszcza gdy podrywa go harmatan – pustynny wiatr znad Sahary. Wszystko jest rude lub czerwone i po prostu brudne, bo nikt nigdy tego nie myje i nie sprząta. Biali chowają się w swych willach z basenami i otaczają gęstą zielenią. Tacy jak ja, czasowi lub przejezdni okupują jedyny hotel na europejskim poziomie, I’Independence”. W tym też hotelu mam zamiar przyjąć moje Ptaszyny, które przylatują 02.12.88. Tu więc spędzimy Święta i Sylwestra. Tu w hotelowym basenie pomoczą się 3 tygodnie.

            I jeszcze ostatni, trochę pikantny kwiatek, jeszcze z Abidjan, o którym muszę Ci napisać. Gdy wracam z Afryki, to wszyscy moi koledzy pytają mnie jakie tu są „baby” ? Czy łatwe, czy szybkie, czy lekkie, czy doświadczone, czy apetyczne, itp…?

            A więc…. W Czadzie były łatwe, ale przeważnie śmierdzące i to nie tyle potem ile potem zmieszanym z dziwnymi przyprawami. Tam często szef wsi pytał mnie czy nie chcę jakiejś towarzyszki a nawet swojej córki, na księżycową noc. Czasem lokalny nauczyciel podsyłał mi którąś ze swych 13-to letnich uczennic. Ale to były wsie i brud. W N’Djamenie, te czyste, ładne i pachnące były przeważnie z sąsiednich krajów, głównie z Ghany. Rzekłbym… przybywają z sąsiedzką pomocą. Ale te Ghanenki, Kamerunki czy Nigeryjki były często niebezpieczne zdrowotnie i cwane… Oskubać Białasa to ich dewiza. W Czadzie wystarczyło wyciągnąć rękę.

            W Beninie trzeba było wyciągać rękę by się bronić przed kilkunastoletnimi sprzedawczyniami orzeszków ziemnych, pieczywa, owoców, itp., które po prostu przychodziły do domu i trzeba było boy’wi ostro przykazać by nawet nie próbował tu kogoś takiego wpuszczać, czemu nota bene mój poczciwy Gilbert bardzo się dziwił i nie bardzo wiedział skąd takie nierozsądne decyzje.

            Abidjan, Wybrzeże Kości Słoniowej to jeszcze coś innego. Natura i przyzwyczajenia są te same, ale poczucie ogromnej swobody seksualnej i magia Białej skóry (raczej dla rozmiarów portfela) są bardziej zawoalowane i jakoś nie te same. Wszak pisałem Ci już o abidżańskich pięknościach.

            I tak, parę dni przed wyjazdem z Abidjan, kiedy jadłem wołowinę z rusztu i zapijałem piwem w jednej z niezbyt czystych przyulicznych, tanich knajp, podeszła do mojego stolika gromada rozradowanych wyrostków wręczając mi bilecik. Na nim przeczytałem : DOBRY WIECZÓR PANU. CHCIAŁABYM BARDZO ŻEBY PRZYSZEDŁ PAN DO MNIE, ULICA MERMOZ, BLOC C, II PIĘTRO, DRZWI 208 – MIRIAM” (!?!?!)… Dobrze, że było ciemnawo i wyrostki nie widziały mojego zmieszania i rumieńca. Odpowiedziałem, że się zastanowię i nie potrzebuję przewodników choć chłopcy tylko czekali by mnie zaprowadzić pod wskazany adres i zarobić parę groszy.

            No i zaczęła się wewnętrzna bitwa…Kto ? Jak wygląda ?? Ile ma lat ???.. Bo „po co” to nie ulegało wątpliwości. Ale co to za adres ? Moja bujna wyobraźnia widziała dom publiczny (ale jak on wygląda ?), prywatny pokój, a  może całe mieszkanko w purpurze z cichą muzyką i wyrafinowanymi zdjęciami nagich postaci na ścianach. Jak tu Kochana Mamo nie pójść i nie zobaczyć ? Sprawdziłem jeszcze czy nie mam przy sobie dokumentów, paszportu i pieniędzy by nie dać się oskubać i dalej w drogę… Dochodzę, czytam tablicę informacyjną na bloku : „Dom Studencki” (?!?!?!) A więc nie dom publiczny, nie wynajęty na godziny pokój, nie prywatne mieszkanie.

            Wchodzę, pukam… Jest. Miriam. Studentka I-szego roku medycyny. Czarna jak smoła ale bardzo sympatyczna, uśmiechnięta twarz… ”Afrykański intelekt” o drobnych, ładnych  rysach. Mini spódniczka i spojrzenie najporządniejszej i najskromniejszej dziewczyny w wieku 18-tu lat, o której nic złego nie można by powiedzieć. Nic złego…owszem… nic złego, bo czyż L’AMOUR to jest coś złego ?? Pytam jak to się stało, że do mnie trafił ten list ?  - Po prostu przechodziłam koło tej restauracji i bardzo mi się Pan spodobał (lub raczej może moja biała skóra) i mam ochotę zrobić z Panem miłość (faire l’amour – pokochać się). Dorzuciła jeszcze, że co prawda jest „niedysponowana” (!?) ale ma nadzieję, że mi to nie przeszkadza.

            Usiadłem i zapaliłem papierosa. Poczułem się fatalnie i nieprzyzwoicie… Po co ja tu w ogóle przychodziłem ? Zapytałem czy potrzebuje jakieś pieniądze ? NIE – ONA CHCE L’AMOUR !! bo ja jej się podobam (sic !!).

            Dwie myślące osoby, dwie istoty biologiczne, dwoje ludzi naprzeciw siebie a jakaż między nimi ogromna przepaść. Pokazałem jej zdjęcie Halinki i chłopaków. Kubę, młodszego od niej tyko o 8 lat… Opowiedziałem nieco o sobie i o mojej rodzinie. Nie nalegała gdy wychodziłem ale wątpię czy kiedykolwiek zrozumie to, co zacytowałem jej na koniec :

„To, co jest łatwe, jest nic nie warte. To, co trudne i skomplikowane choć wartościowe, trudno osiągalne” - Paul Valery.

 

        I tym akcentem kończę Kochana Mamo i do następnej korespondencji,

 

Ściskam Cię mocno i całuję


                                                                                                                      Marek

 

Komentarze