AFRYKA - Ambasada RP i nostalgia - List Nr. 54

                                                                                             

                                                                                      Abidjan, 29.11.1988

 

Kochana Mamo,

 

            Dziś już 29.11.88. Wczoraj były imieniny mojego Kochanego Taty. Nieodparcie przesuwają się przed moimi oczyma obrazy okresu z tamtych lat. To był przeważnie początek zimy. Goście często schodzili się, gdy padał śnieg. Pierwszy śnieg, topniejący w kilka godzin. Kilkanaście lat temu był to okres imieninowych przygotowań. Najbardziej pamiętam tę nieszczęsną oranżadę Bachowskiego, którą wykradaliśmy z Jagą ze spiżarni, i o którą wciąż były krzyki : - „Nie duldaj tyle dla zasady !! Wypij tyle by zaspokoić pragnienie !!”. Czemóż nie kupowaliście wtedy trzech lub czterech skrzynek więcej tego „świątecznego” napoju byśmy mogli się nim upijać do syta i cieszyć razem z Wami ??? Potem było wyjadanie wędlin i sałatki jarzynowej (też odświętnych) no i oczywiście podglądanie gości i podsłuchiwane Waszych rozmów… I w końcu, gdy cytrynówka Tatusia zadziałała, Waszych śpiewów. Piękne czasy… I pomyśleć, że Tato nie żyle już od 14-tu (!!!!) lat. I pomyśleć, że ja mam już dzieci w wieku, kiedy sam wykradałem Wam oranżady. I pomyśleć, że objechałem już 5 afrykańskich krajów a przede mną kolejne 3 (Mali, Zair i Gwinea). Któż z nas, 15-cie lat temu, przewidziałby wszystko co zdarzyło się do tej pory ? Któż z nas potrafi przewidzieć co będzie za kolejnych 15 lat ? Może w międzyczasie i dla nas, upartych idealistów, znajdzie się miejsce przy Waszym Okrągłym (polskim) Stole ?

            Póki co, całymi dniami słucham Chopin’a, czytam Jasienicę, wracam do jego poprzednich rozdziałów i ponownie wertuję. Mieszam to z piosenkami Mazowsza i już nie mogę doczekać się, kiedy dorzucę kolędy Ireny Santor. Ostatni pobyt w Polsce bardzo odbił się na mojej psychice. Moja śliczna Czarna Hańcza, Gdańsk, Warszawa, Częstochowa… Stare pamiątki i nowe drogi, starzy znajomi i wspomnienia z młodości. Tydzień temu „wróciłem” aż do szkoły podstawowej. Przypomniałem sobie lekcje historii w 7 i 8 klasie z Panią Waliczkową (kierowniczką szkoły) i napisałem do niej miły list z podziękowaniami za tę „historyczną szczepionkę”. Wszak wtedy, to ja sam prowadziłem lekcje historii. „Pani” siedziała w mojej ławce, pozwalając mi opowiadać, opowiadać i opowiadać… Ale też trzeba kochać historię, żeby w tym wieku przeczytać dwa razy książkę-cegłę „Hitler – studium tyrani”, zapomnianego już przeze mnie angielskiego autora ...

            Wchodzę w coraz głębsze pokłady mojego kondensatora świadomości i tak sobie myślę : cóż winien jest ten piękny polski kraj, że Bogowie historii rzucili go na pastwę komunizmu, że umościli w tym a nie innym miejscu, że nie przesunęli granicy pomiędzy Wschodem i Zachodem o 1000 km na wschód ?

            …Oj, chyba coś mocno, po raz pierwszy od wyjazdu z Polski, zadrżało w moim jestestwie…



                     

                                   "Moja" piękna Czarna Hańcza 

 



                                         Spłynąłem nią aż 6 razy...  


                Parę dni temu byłem tu, w Abidjan, w Ambasadzie Polskiej by dowiedzieć się o możliwość Twojego tu przyjazdu. Byłem wściekły na siebie, bo byłem okropnie zdenerwowany. Nie mogę zanegować, że ten symbol, ten kawałek biało-czerwonego płótna, tak daleko od Europy i widziany po raz pierwszy od dawna i tak daleko, właśnie tu, w Afryce złapał mnie za krtań…. Nic to, że ta ambasada raczej wygląda na letnią rezydencję ministra niż na urząd. Nic to, że pan Ambasador rozpływając się nad moim życiorysem i prosząc o sprzedaż tu, w Afryce polskich towarów poprzez „moje znajomości” podsuwał mi jednocześnie papier bym podał mu numer mojego paszportu. Nic to, że nie wierzył, że jestem Polakiem, który dopiero kilka lat temu wyjechał z Polski i że mam „tak wysokie stanowisko” cokolwiek by to oznaczało. Nic to, że gabinety pana Ambasadora i Radcy Handlowego w swoim sztucznym dostojeństwie nie przypominają tutejszych urzędów, gdzie więcej się pracuje a mniej „urzęduje”. Nic, że podtykał mi pod oczy tego szmatławca „Trybunę Ludu”… Wszystko to nic. Tu byłem cholernie wzruszony, zdenerwowany i na powrozach trzymałem szukające ujścia łzy… Pan Ambasador zapraszał bym często wpadał. Poczekam jednak aż zrobi pierwszy krok i sam do mnie zadzwoni. 

              Moje życie wygląda tu zupełnie inaczej niż w Czadzie i Beninie. Całymi dniami przebywam tu w moim biurze. Bardzo dużo pracuję, bo i moje „uczelniane luki” muszę nadrabiać sam.  Faktem jest, że przeraża mnie to co tu zastałem. Jakieś nie wiadomo skąd wzory sprawozdań i raportów są opłakane, niechlujne, niedbałe, nieczytelne. Metodologie badań są żadne lub denne. Ja opracowałem już piękne modele raportów, wspaniałe metodologie badań, ale wciąż milczę, jeżeli chodzi o interpretację pompowań wody ze skał krystalicznych (bo nie wiem). Mam nadzieję, że i to w końcu pokonam. Projekty przychodzą mi do wykonania bardzo łatwo i zadowolony jestem bardzo z tej pracy. Oby trwała jak najdłużej. Do niedawna nie mogłem spać tak się przejmowałem… Teraz jest już lepiej.

            Poza pracą mam całe wolne weekendy tak jak w Europie. Spędzam je w różnorodny sposób. W piątki wieczorem chodzę na koncerty jazzowe, w soboty do kin, w niedziele na plażę. Abidjan to wielki świat choć dużo mniejszy niż Paryż i dlatego łatwiej opracować sobie program kulturalno-rozrywkowy całego tygodnia. Teraz w biurze Gauff są sami Francuzi, jeden Polak i Czarny personel pomocniczy. Niemcy wpadają tylko od czasu do czasu na kilka dni. Natychmiast znajdują sobie towarzyszkę na upojne noce, a jako że to naród dobrze zorganizowany to najpierw prowadzą wybrankę jak kozę na badanie krwi. Jeżeli nie ma HIF to zostaje. Choć te kozy tu, ubrane z europejska, niejednokrotnie jakoby egzotyczne piękności, wodzą za sobą oczy innych Białasów, tak jak na przykład moje choć w spokojno-melancholijnej wciąż główce.

            Ostatnio byłem zaproszony przez afrykańskiego urzędnika z ministerstwa finansów i jego przyjaciela, wysokiego urzędnika też od finansów, na kolację. Mamo ! Przetrzymałem Czad i Benin. Jadałem rękami w buszu z jednej misy. Ale żeby tu… w białych koszulach podkasać rękawy w afrykańskiej knajpie i też sięgać rękami do jednej miski ? Nie było rady.  Jadłem razem z nimi łapami i soczyście oblizywałem palce przed każdym nowym sięgnięciem. Sałatka z pomidorów, ryż, ryba w sosie (... jak ją złapać ślizgającą się w palcach w tym sosie ?).  Nie ma rady... Inny świat.

    I to wszystko, pozdrawiam Ciebie i Siostrzyczkę, od której oczekuję na list. Życzę Wam wesołych świąt i DOSIEGO 1989 ROKU, dla Ciebie jak najserdeczniejsze życzenia imieninowo-urodzinowe,

 

Całuję i ściskam

Marek

Komentarze