PARYŻ - Malaria - List Nr. 44

 

                                                                                                                 Paryż 12.09.87


Kochana Mamo,

            Nie piszę dziś z Afryki i nic z dobrych wiadomości. Piszę za szpitala „La Pitie” w centrum Paryża na wyspie Cite. A więc to jest jednak malaria.

            Wracając z wakacji w Polsce, dopadała mnie zaraz za granicą, na której celnicy przetrzepywali nas 4 godziny. Już jakąś godzinę później, w Czechosłowacji – pot, pot i gorączka. W RFN znaleźliśmy mały hotelik, gdzie korzystając ze spadku mojej temperatury zjedliśmy dobrą, niemiecką kolację – ja, popitą dwoma dużymi piwami. Potem była Francja, Paryż i dom… Jadąc obok Halinki (kierowcy), cały czas siedziałem trzęsący się i skulony w wysokiej gorączce. W niedzielę gorączka podskoczyła do 40 stopni. Wezwany lekarz z pogotowia stwierdził „coup de froid” czyli przeziębienie. Zapisał mi końską dawkę antybiotyków twierdząc, że to wina tego, że poprzednie antybiotyki, jeszcze w Polsce, brałem tylko przez 3 dni. Ale gorączka nie ustępowała. W wysokości 40 stopni pojawiała się codziennie około 17h00 i trwała coraz dłużej. Potrzebowałem już 3 aspiryn, aby ją zbić a każdorazowo przed gorączką oblewały mnie zimne poty i trzepotały dreszcze (coraz mocniejsze). We wtorek wezwaliśmy naszego domowego lekarza, który wysłuchał mojej historii i pierwsze o co zapytał, to czy ktokolwiek, wiedząc, że wróciłem z Afryki, zbadał mi krew… NIKT… Dał więc natychmiast skierowanie do szpitala, przepisując wszystkie analizy i badania krwi pod kątem malarii.

            W środę po południu objawił nam diagnozę : MALARIA i to złośliwy mutant. Natychmiast też załatwił łóżko w szpitalu specjalistycznym. Noc ze środy na czwartek była najgorsza. Podano mi 5 tabletek chininy bez środków obniżających temperaturę…. TRAGEDIA. Chyba już majaczyłem, bo przywiązali mi ręce do łóżka bym nie przyciskał wciąż na dzwonek wzywający pomocy. Półżywy, w temperaturze chyba już 41 a może 42 stopni, dotrwałem do rana, kiedy nareszcie gorączka spadła. Leczenie malarii to podawanie pierwszego dnia 5-ciu, kolejnego dnia 4-ch, następnego 3-ch, dalej 2-ch i w końcu jednej takiej tabletki. Miałem wyjść w sobotę, ale zatrzymali mnie jeszcze do poniedziałku na obserwacji, bo miałem nietypowy przypadek dwóch różnych rodzajów malarii. Jeden łagodny, ulegający Flavokinie, którą brałem w Afryce, choć nie do końca (trzeba brać jeszcze 6 tygodni po powrocie a ja zakończyłem po dwóch) i drugi, złośliwy, mogący mnie znieść z tego świata, nie poddający się Flavokinie tylko nowemu środkowi leczniczemu, LARIAM.

            Wszystko na szczęście skończyło się dobrze i tutejszy lekarz obiecał mi przygotować na kolejny wyjazd do Beninu miksturę „beton”. Swoją drogą, to pamiętam, gdzie te cholerne komary tak mnie pożarły. To był już początek pory deszczowej. Było wilgotno i często padał deszcz. Po raz pierwszy zapuściłem się daleko na Północ. W jakiejś wsi spałem w obskurnej chacie z pot pot byle być pod dachem i tam pamiętam obudziłem się bardzo pogryziony… Tam też musiały mnie zarazić.

            Dobrze, że wszystko tak się skończyło, choć zaniedbałem przez to dwa tygodnie tego co zaplanowałem do zrobienia w Paryżu. Między innymi zaproszenie do Francji dla Mączków i chodzenie po galeriach by dowiedzieć się czy Jaga może coś tu wystawiać. 

            I to tyle Kochana Mamo. Bardzo Ci dziękujemy za tych parę dni spędzonych z Tobą w Libiążu. 

Całuję mocno i ściskam

                                                                                                                     Marek

 

P.S. Karol żeni się z Małgosią. Dostał nakaz opuszczenia Francji po tym idiotycznym wycofaniu się z azylu. Teraz, aby mógł pozostać, pomaga mu nasz znajomy Francuz i jakiś adwokat. Myślę, że małżeństwo dobrze mu zrobi…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze