AFRYKA - Czad, N'Djamena - List Nr. 26

 

 

 

 


 

                                                      DC-10, 8800 m npm,   25.04.1986,  13h30


Kochana Mamo,

            TAK… Dziś 25 kwiecień. Dzień moich imienin. Los sprawił mi PIĘKNY prezent. Jestem na wysokości 8800 m npm, w samolocie francuskich linii lotniczych Air France, gdzieś na Morzem Śródziemnym i po dobrym obiedzie suto zakrapianym czerwonym winem, zaczynam pisać do Ciebie to „nieprawdopodobne” co jednak się przydarzyło.

            Dwie godziny temu rozpoczęła się moja kolejna przygoda zawodowa. Przy starcie samolotu, otartą dyskretnie łzą, pożegnałem stary kontynent. W białej koszuli, pod cienkim, czerwonym, Tatusia krawatem (tym samym co pierwszego dnia w hotelowej recepcji), jestem jedynym, jak się okazało, takim osobnikiem w tym samolocie… Skąd mogłem wiedzieć, że tu luz ???

            A więc tym razem podziemna woda czarnej Afryki dana mi została jako profesja. Lecę do N’Djamena, stolicy Czadu, na dwa i pół miesiąca by około 15 lipca powrócić na czas pory deszczowej do Francji. Lecę jako Technik Hydrogeolog by się sprawdzić. Burgeap, choć zgodził się na wymagane przeze mnie wynagrodzenie, to jednak poczekał z tym tytułem Inżyniera : sprawdzę się jako technik to wracam w jesieni jako Inżynier. Nie sprawdzę się… „żegnaj Gienia”, odpadam. I bardzo dobrze – to jest czysty układ.

            Podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej, urwanej nagle prawdopodobnie dla dobra Władzy Ludowej, zaledwie w kilku słowach zdążyłem Ci przedstawić przedmiot mojej nowej pracy.

            Ale…uwaga …. TAK, jest… witaj Afryko !!! jestem nad Tunezją : góry, stepy, kilka nitek dróg, kropki miast i wsi. Jeszcze jakaś wątła rzeka… I już SAHARA… Koniec wody. „L’eau” (woda) : magiczne słowo Algierii, Maroka, Tunezji, Czadu, Nigerii i wielu innych afrykańskich państw. Każda studnia, każde źródło wody to dodatkowa kropla życia. Czyżbym naprawdę mógł w tym wszystkim uczestniczyć ?? Cieszyć się radością innych, upajać widokiem czekających z miskami, naczyniami, wiadrami i tykwami czarnych, półnagich ludzi ? LUDZI !! Bo są tacy sami jak my. Jakże wyraźnie, właśnie tu, w samolocie, to widzę. 80% pasażerów to Czarni. Ci, którym się UDAŁO. Ci, którym kiedyś zaświeciła pomyślna gwiazda. Eleganccy, swobodni, normalni. Przede mną ogromna przygoda. Jacy będą tamci ? Brudni, biedni, półnadzy w buszu i pustyni… Półnadzy… lecz czy nie szczęśliwsi niejednokrotnie od wielu zarozumiałych i tępych Europejczyków ?

            Hola, hola…zapędziłem się a mam Ci przekazać kilka szczegółów z mojego projektu, tym bardziej że nie wiem, kiedy ponownie napiszę. Jak na razie, wydaje mi się to bardzo, bardzo, bardzo interesujące i zamierzam z podwiniętymi rękawami rzucić się do pracy.  Na początku pracy przygotowawczej, jako że przed wyjazdem w pustynne regiony mam dwa tygodnie w N’Djamena na zbieranie materiałów, analizę warstw geologicznych regionu, analizę istniejących poziomów wody podziemnej, itd… Potem, mapy terenowe, zdjęcia lotnicze, książki hydrogeologiczne, kompas, Land Rover o napędzie na 4 koła, szofer-tłumacz, boy-służący i wyjazd w teren. Z tą ekipą wyruszam najpierw około 300 km na północny-wschód od N’Djamena by wyczarować lub raczej wyczarowywać wodę. 3 tygodnie w buszu, potem powrót do stolicy i drugi wyjazd 4 tygodniowy w teren. Około 15.07 powrót do Paryża – sprawozdanie z realizacji pierwszej części projektu i decyzja/informacja czy kontynuuję dalej. Potem już tylko wakacje we Włoszech, gdzie mam nadzieję Cię spotkać i na gorąco, ustnie przekazać moje przeżycia….

            Pod nami piach, piach i piach… Szarawa pustynia bez granic. To jest morze piachu po horyzont. Uśmiecham się do Stasia i Nel. Drogi Panie Henryku : czytając kiedyś przygody pańskich bohaterów nie przypuszczałem za nic na świecie, że i mnie dane będzie przeżyć coś podobnego. Wielbłąda zamienię co prawda na Land Rover’a ale piach, żar, dzicz i wielka niewiadoma pozostaną te same. I wątpię czy kiedykolwiek opanowane zostaną przez człowieka.

            Na pewno ciekawa jesteś jak w ogóle doszło do tego mojego nagłego wyjazdu i zamiany ropy naftowej bądź pierogów na wodę. Zupełnie normalnie Kochana Mamo, bo tu jest zupełnie normalnie. Tu jest normalny kraj oczywiście dla tych, którzy chcą pracować i mają jakikolwiek cel. Otóż pewnego popołudniowego dnia zadzwonił telefon. Nie odbieraj zareagowała Halinka unikająca coraz bardziej natarczywego Etienka : to na pewno on. Telefon dzwonił jednak wytrwale – podniosłem słuchawkę. Monsieur WIASEK ? Ah, oui, oui… c’est moi meme (tak, tak, to ja). W pierwszej chwili nie skojarzyłem czy to bankier, czy hotelarz z propozycją pracy ze starych ogłoszeń… Nie, to societe BURGEAP – Directeur Lemoine. Napisał pan do nas już dwa podania o pracę i chciałbym się dowiedzieć czy znalazł Pan już pracę swoich marzeń ?  - Tak, tak pracuję, ale to nie jest praca moich marzeń i chętnie się spotkam…. i tak to się zaczęło. Pierwsza rozmowa, druga rozmowa i w końcu test w gabinecie psycho-grafo-charakteriologicznym… Dalej już wiesz, już pamiętasz.  Tak jak też pisałem, nie byłem ekstremalnie napalony, bo tu biznes pierogowy się rozwija i rozłąka z rodziną… Ale jeżeli zaakceptują moją kasę to ok…. Dali 2000 Franków więcej, bo nie mogli mniej na tym stanowisku (sic !!!). Cóż było robić : odłożyłem powstające plany budki pierogowej, wsadziłem do jednej kieszeni „Pana Tadeusza” (nie wiem dlaczego), do drugiej pół litra "Wyborowej", zapakowałem walizkę i …przelatuję właśnie nad kałużą oazy.

            Przez telefon wspomniałaś mi, że moja koleżanka ze szkoły powiedziała : „choć jednemu się udało”. Przede wszystkim na razie jeszcze nic się nie udało : nie wiem jak wytrzymam 50-cio stopniowe upały, nie wiem czy się sprawdzę zawodowo i czy mnie pozostawią w tej firmie. Wiem natomiast, że ogromnie się cieszę, że SAM SOBIE WSZYSTKO ZAWDZIĘCZAM. Nikt mnie tu nie faworyzował, nikt nie popychał, nie załatwiał mi posady, nikomu nie muszę być wdzięczny. Sam perspektywicznie myślałem, pisałem, pisałem i pracowałem. A na finiszu wygrałem z 5-ma Francuzami nie wiedzą, a charakterem. Tu nie ma nic za darmo i nic nie leży na ulicy. Nie muszę podawać Ci przykładów moich kolegów, którzy podpierają budki z piwem i wciąż narzekają. I założę się, że gdyby im nie wypadało, bo pachniało porażką, to pierwsi powrócili by pod skrzydła tamtego opiekuńczego ustroju, gdzie „czy się stoi czy się leży dwa patole się należy…” Co robią by zmienić swój los ? Jaką widzą perspektywę przyszłości, swojej przyszłości ? Co w zasadzie chcą robić oprócz narzekania ?? Przyjechali na „Zachód”, bo tu jest fajnie i fajnie też marnieją…

            Jesteśmy już nad Czadem. W dali rysuje się coś na podobieństwo miasta, ale głownie to małe gliniane domki. Szaro i brudno. Za chwilę lądujemy a potem dopiszę jeszcze kilka słów.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

            No i już jestem. Cały i zdrowy. Lotnisko w N’Djamena otoczone jest wojskiem. W mieście o powierzchni połowy Libiąża jest wiele śladów bombardowań po niedawno zakończonej wojnie z Libią. Duchota…. Po wyjściu z samolotu, nieznany, stojący jak zawiesina żar, otoczył całe moje ciało. Powietrze ani drgnie. Mój szef – Louis poznał mnie po krawacie…to musi być ten… widać, że jest „świeży”. Duchota straszna, temperatura 42.1 stopni w cieniu jak pokazuje termometr, ale oddycha się nieźle. Louis to Francuz z wybrzeża Morza Śródziemnego. Mówią, że kocha busz i Czad. Zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Mam nadzieję, że będzie taki sam jak ten pierwszy kontakt.  Louis odwiózł mnie do hotelu swoją wielką TOYOTA. Po drodze zaledwie zauważyłem spaloną wszędzie od żaru szarą ziemię, potężne dziury w asfalcie, które Louis przemierzał jak w slalomie, na wpół uschnięte drzewa i krzaki typu akacja. Zza samochodowych szyb, zobaczyłem kilkuletnich, półnagich urwisów biegających po ulicy i sprzedających papierosy, czarnych mężczyzn ubranych w białe „sutanny” z białymi małymi czapeczkami na głowach, kobiety owinięte pod szyję kolorowymi płótnami i paru siedzących na ziemi po turecku „żebraków-handlarzy”. Wszyscy w klapkach „japonkach”, na czarnych, brudnych, zakurzonych nogach.

            W moim pokoju hotelowym, z którego drzwi wychodzą bezpośrednio na podwórze jest przyjemnie. Jest dobra klimatyzacja. Wziąłem kąpiel, zażyłem tabletkę antymalaryczną i czekam na Louis’a by pojechać do najlepszej w Czadzie restauracji na zapoznawczą kolację. Siedzę, czekam, piszę do Ciebie... i nagle pukanie do drzwi… Któż do cholery... Louis ma być za godzinę… Muszę otworzyć. To będzie mój pierwszy kontakt z Czadem : Kto tam ? pytam…C’est l’amour qui frappe a ta porte” ?!?!?! (to miłość, która puka do Twych drzwi).

Zdziwiony otwieram. Piękna Czarność owinięta w kolorowe płótno, z miednicą pomarańczy na głowie i uśmiechem wcale nie świadczącym o zamiarze sprzedawania pomarańczy…. SZOK… dopiero przyleciałem i już takie rozrywki… No… merci…

            Louis śmiał się do rozpuku..: zwęszyły świeżą krew : WITAJ W KRAJU ŁATWEGO SEKSU ale uważaj, 50 % jest zarażonych.


    Przygoda zapowiada się więc większa niż myślałem….


Na razie ściskam Cię mocno,


M

 

 

                                                                                               

Komentarze