EMIGRACJA - Hotelowy Sylwester 84/85 - List Nr. 11

 

Nr 11.                                                                          Paryż, 31.12.1984

 

Kochana Mamo,

 

   Jest 31.12.1984. Godzina 23h40. Za dwadzieścia minut północ. Północ i NOWY, 1985 rok !! Siedzę sam w recepcji a w lodówce dwa kupione przeze mnie szampany dla ewentualnych, samotnych i smutnych gości (moja własna inicjatywa). Taneczne melodie płyną z radia. Pusto… Cieszę się radością tych wszystkich, którzy teraz w wieczorowych strojach, na balach, prywatkach i w rodzinach przygotowują się do powitania Nowego Roku. Nieodparcie powracają mi w pamięci moje poprzednie Sylwestry. Ile już ich było ?? Libiąż u Zyzia w 1968/1969 był chyba pierwszym. Potem Kraków i Tarnobrzeg a w międzyczasie Szczyrk i Ustrzyki Dolne. W wyobraźni widzę wszystkich moich ówczesnych towarzyszy. Dziś też, z pewnością, wyjmują chłodnego sampana z lodówki lub spod śniegu, jak my kiedyś w Szczyrku z Karolem… Jeden taki dzień w roku… Chyba jeden taki dzień radości dla wszystkich. Za chwilę w Paryżu rozpocznie się huk petard. Między innymi w ten sposób wita się tu Nowy Rok.

 

……

 

Musiałem przerwać pisanie bowiem 3 Japonki, para z Niemiec i druga z Anglii, jedyni goście hotelowi, zeszli do recepcji 5 minut przed dwunastą… Przyszli tak spontanicznie jakby chcieli dzielić się radością z innymi z tej jedynej w swoim rodzaju nocy w całym roku. Jak dobrze, że pomyślałem o szampanach. Pierwszy wystrzelił o 24h00. Niespodziewana i nieplanowana atmosfera była wspaniała. To właśnie ci, którzy w tym dniu byli samotni i zeszli by spotkać kogoś innego… Człowiek potrzebuje człowieka w takich chwilach… to biologia. Lgniemy do siebie w podniosłych chwilach by nienawidzić się pod wpływem nieopanowanych emocji lub jakiegoś ideowego zaszczucia… Były więc życzenia po polsku, japońsku, niemiecku i angielsku, były toasty i opowiadania o Sylwestrach w swoich krajach. Powiedz sama czyż to nie jest piękne ? Ten otwarty świat…

 

Jest już 01h45. Wszyscy „moi” goście poszli spać. Znowu jestem sam. Znowu czas na refleksje. Czyż to nie lepsze niż geologia ?? Kocham życie, ludzi, świat. Zdradzę Ci tajemnicę ale błagam nie mów nikomu bo nie chce zapeszyć : bardzo chciałbym rozpocząć studia hotelarskie. Pisałem już do kilku szkół. Jedną wybrałem. 3 lata i koszt 4000 F/rocznie. Długo i drogo, ale ponieważ to są studia zaoczne więc może uda mi się zrobić to szybciej, częściej zdając egzaminy i chodząc równolegle na dwa roczniki. Droga Mamo. Ja tu bardzo dużo pracuję. Ostatnio 40 godzin bez przerwy pracowałem/spędziłem w recepcji. Ale ja nareszcie TU jestem u siebie. Ja tu ŻYJĘ. Nie mogę zrozumieć, dlaczego idioci komuniści tak bardzo nie chcieli mojej energii, mojego zapału i mojej pracy. W Siarkopolu nie robiłem nic i NUDA mnie zabijała. W Urzędzie przeszkadzali im moi przodkowie. Tu, mógłbym pracować na okrągło, zwłaszcza, że mój nowy zawód bardzo mi się podoba. Tu, cieszę się, gdy sprawiam komuś radość, gdy pomagam zagubionym turystom. Cieszę się, gdy ktoś jest zadowolony, gdy robię komuś niespodzianki i małe prezenciki chociażby w postaci cukiereczka do śniadania. Tu na bieżąco w oczach, gestach i zachowaniu ludzi widzę efekt mojej pracy i jestem wynagradzany ich radością, szacunkiem i pozytywną oceną. Bardzo chciałabym mieć kiedyś swój hotelik lub pracować w takiej fabryce jak Holiday Inn. Czuć tętno pracy takiego molocha i robić wszystko, żeby każdy z gości czuł się dobrze i był zadowolony. TU, w „moim” hotelu, widzę dużo mankamentów. Właścicielka, 40-cio letnia panna chyba bardziej lubi pieniądze niż wdzięczność klientów.  A przecież to drugie napędza właśnie to pierwsze i nie ma kasy bez zadowolenia klientów… PROSTE (jak się wydaje). Denerwują mnie nie wytarte do pełnego połysku szklanki, oszczędności w ociepleniu i na wizytówkach. A przecież jedna zapłacona noc może dać kilkaset nowych wizytówek.

 

………..

 

Dziś już 02.01.1985. Na dobre rozpoczął się NOWY ROK. Oby był tak pomyślny jak 1984. Zanim opiszę inne rzeczy zakończę jeszcze „mojego” Sylwestra. A więc klienci byli zachwyceni. Nie omieszkali oczywiście podziękować właścicielce za to miłe i niespodziewane powitanie Nowego Roku. Moja „pannica” była wzruszona i zachwycona. Dziękowała mi bardzo, ale zupełnie „zapomniała” zaproponować mi zwrotu kasy za te szampany. To tylko 80 F i oczywiście nie czekałem na to, ale skoro była taka zachwycona moją inicjatywą…. Dla mnie najważniejsze były te zadowolone i szczęśliwe oczy moich przygodnych „witaczy” Nowego Roku…

 

Wracam na chłodno do mojego pomysłu na szkolę hotelarską. Rzeczywiście chciałbym to robić choć Halinka jest przeciwna temu pomysłowi. Dla niej hotelarstwo to „służenie i podawanie kluczy”. Na razie więc milczę. W listopadzie rozesłałem kolejne partie listów proszących o pracę w geologii. Przyznam jednak, że w tej chwili w razie pozytywnej odpowiedzi bardzo bym się zastanawiał i stawiał wygórowane warunki. Dobrze mieć alternatywę…

 

A teraz trochę opowieści o naszej Wigilii. Była bardzo udana. Było 8 osób : nas czworo, Rafał z Austrii, pani Melania – samotna recepcjonistka z „naszego” hotelu, Karol i jego „rodzące się uczucie”, jego „nadzieja”, Małgosia.  Mieliśmy dużą choinkę, prawdziwą i pachnącą, mieliśmy bańki i światełka. Mieliśmy kolędy Ireny Santor, które razem śpiewaliśmy, mieliśmy Aniołka iście w zachodnim stylu. Był z Austrii, z USA i z Francji a każdy najmniejszy prezent zapakowany był w kolorowy papier, wstążki, kokardy, itp… Przyznam, że do tej pory takie Aniołki oglądałem tylko na filmach. I do nas też dotarł taki Aniołek… Na białym obrusie były dwie duże świece i talerzyk z opłatkami, gałązką świerczyny i jedną bańką na modłę Babci Ewy z Libiąża. Był czerwony barszcz z uszkami (farsz mojej produkcji), karpie a la polonais w tartej bułce (mojego smażenia) i pierogi z kapustą (farsz też mojej produkcji). Spieszę również donieść, że nie mając maszynki do mięsa wszystkie produkty siekałem nożem o długości 5 cm… ciężko było !!! Ale wszystko było wyborne. Do karpia było białe wino, potem jeszcze sernik a la Melania, kawa, herbata i…zrobiło się nagle za późno by pojechać na zaplanowaną pasterkę do Katedry Notre Dame.

Cały wieczór potoczył się bardzo ładnie. Gdy stół, wszystko i wszyscy byli już gotowi i odświętnie ubrani, zebrałem wszystkich, oficjalnie powitałem, podziękowałem za przybycie i aby mocno trzymać się w garści i nie zgubić na emigracyjnej, krętej drodze, aby ten wieczór nie był wyzuty z ducha i nie stał się zwykłym przyjęciem, aby był podniosły i pamiętany zawsze jako nasz polski i katolicki, zaprosiłem wszystkich do zmówienia pacierza… Uklękli wszyscy a wzruszenie zastępowało zmieszanie i może pewien strach. Boć któż z nas ostatnio mówił pacierz ?  Potem 3 talerzyki poszły w ruch. Talerzyki z opłatkami z Krakowa, Libiąża, Brzeska, Chrzanowa i Tarnobrzega.

Potem była już tylko wieczerza, podczas której każde z nas opowiadało o swoich rodzinnych tradycjach, świątecznym jadłospisie, kutiach, zupach grzybowych, barszczach, uszkach, rybach po grecku no i oczywiście karpiach w galarecie udekorowanych plasterkami cytryny i marchewki. Potem nastąpiły nieśmiałe kolędy, trochę łez zwłaszcza Melanii i teraz moich, kiedy to wspominam… Życie jest piękne, naprawdę piękne… Tylko dlaczego tak często, rzucacie sobie kłody pod nogi moi współgatunkowcy ???

 

Dalej było już „tylko” 40 godzin pracy w „moim” hotelu za siebie, za Halinkę i za mojego nocnego zmiennika Argentyńczyka Carlosa. Potem doba przerwy i opisana wcześniej noc sylwestrowa, w czasie której zapragnąłem wygarnąć komuś moją radość życia i moje refleksje. A ponieważ coraz częściej moje myśli kieruję do mojego wiernego czytelnika tedy na dwadzieścia minut przed dwunastą złapałem za długopis i zatytułowałem „Kochana Mamo”…

 

Teraz Rafał. Pracuje w Hallen koło Salzburga w Austrii w swoim zawodzie jako lekarz anaztezjolog. Zarabia miesięcznie tyle, ile nam udało się zarobić razem z Halinką po raz pierwszy w grudniu, dzięki tym moim ”godzinom nadliczbowym”, tzn. około 1000 USD. My oboje z Halinką będziemy zarabiali (będziemy, bo to umowy od stycznia 1985) ok. 900 USD. Ale on jest sam, ma mieszkanie służbowe (garsoniera) za ok.10 $/miesiąc, wyżywienie szpitalne za kolejne 10 $/miesiąc a cała reszta idzie na przyjemności. Kupił sobie używanego Forda Fiestę po 98 000 km (a więc staruszek) i jeździ po Europie. Po Paryżu jedzie na narty w Alpy na tydzień… Może i my tak byśmy żyli gdybyśmy pracowali jako geolodzy… Ale my nie mamy takich możliwości, zaczynamy zupełnie inaczej i jest nas czworo. Cztery gęby do wyżywienia, cztery tyłki do ubrania, duże mieszkanie do utrzymania. Być może Halinka „przespała” początki stanu wojennego, kiedy „wszystko było dla Polaków”, ale trudno. Dziś grzebiemy się „spod ziemi” i dopiero co osiągnęliśmy poziom „0”. Wystarczy nam to jednak w zupełności, a za to mamy (każdy) trzy gęby do ucałowania, cztery pyski do wzajemnego śmiania, gadania i czasem złoszczenia. Coraz to większe i mądrzejsze gadzinki, z którymi można tarzać się po nowych wykładzinach podłogowych, rozmawiać i przekomarzać się. Słowem, mamy coś czego nie ma Rafał i z czego on dobrze zdaje sobie sprawę… Jest sam i chciałby to zmienić. Życzę mu tego z całego serca.  

 

I to tyle Droga Mamo. Wybacz mi te szczegóły i te wynurzenia. Napisz, czy masz jeszcze cierpliwość czytać te moje bazgroły i składać je jeszcze w jakiejś szkatułce. Jeśli tak to będę pisał dalej, bo prawdę mówiąc z dziesiątkami listów, które napisałem do Halinki podczas dwuletniej rozłąki, zbierze się z tego niezła rodzinna kronika, którą już dziś dedykuję moim kochanym synom.

I to wszystko a z okazji Nowego Roku życzę Tobie i Babci DOSIEGO 1985 Roku,

 

Pozdrawiamy,

 

 

H + K + B + Marek

Komentarze